Jasne granice

W czym pomaga psychoterapeuta, w czym duchowny?
Życie Duchowe • ZIMA 93/2018
Dział • Temat numeru
(fot. Tuncay / Flickr.com / CC BY 2.0)

W 2004 roku ukazał się interesujący numer „Więzi” pod szczególnym tytułem „Między konfesjonałem a kozetką”1. We wstępnej rozmowie ks. Krzysztof Grzywocz – ojciec duchowy w Wyższym Seminarium Duchownym i Wojciech Eichelberger – psychoterapeuta, buddysta rozmawiają o psychologii i duchowości oraz o granicach między nimi, obszarach wspólnych i niebezpieczeństwie pomyłek, a w dalszej części numeru terapeuci duszpasterze odpowiadają na pytanie: „Do księdza czy do terapeuty?”. Minęło kilkanaście lat, a zagadnienia te i próby znalezienia na nie odpowiedzi wydają się nadal żywe i aktualne. Dlaczego?

Pragnienie relacji z drugim człowiekiem

Wszyscy wchodzimy w dorosłe życie mniej lub bardziej zranieni w swojej wczesnej historii. Nowe odkrycia w psychologii i neuropsychologii mówią coraz wyraźniej, potwierdzając to też badaniami mózgu, że wczesna więź dziecka z matką lub inną osobą będącą na jej miejscu jest niezwykle ważna dla dalszego rozwoju, tworzy rodzaj matrycy dla późniejszych relacji. Teoria ta, zwana teorią przywiązania2, stawia w centrum zainteresowania wczesną więź dziecka z osobą, która się nim opiekuje, a najczęściej jest to matka. To opowieść o uniwersalnym dla wszystkich ludzi pragnieniu relacji z drugim człowiekiem, potrzebie kochania i bycia kochanym.

Więź – jej rozwój i zaburzenia – w ostatnim półwieczu jest jednym z centralnych zagadnień humanistyki i medycyny. Wydaje się jednak, że pytanie o więź, o relacje może być też pytaniem duchowym. W chrześcijaństwie rozwój duchowy to coraz większe otwarcie się na Boga, słuchanie Go. Duchowość polega na osobistym spotkaniu Boga, Jezusa jako Osoby w moim życiu, na mojej drodze. Rozwój duchowy opiera się na łasce, ale łaska bazuje na naturze.

Widzimy więc, jak bardzo to wszystko, co wiąże się z rodzajem naszej pierwotnej psychologicznej więzi z matką, będzie miało wpływ na możliwość lub brak doświadczenia głębokiej i bezpiecznej relacji z Bogiem. Wzorzec bezpiecznego przywiązania, który w dorosłości charakteryzuje się możliwością wchodzenia w bliskie i trwałe relacje, zdolnością regulacji swoich emocji, refleksyjnością, będzie dobrą bazą rozwoju duchowego i wchodzenia w coraz większą zażyłość z Bogiem. Wzorce lękowe i ambiwalentne, z charakterystycznym zaprzeczeniem potrzebie więzi w lęku przed odrzuceniem i pozostawaniem z innymi w zdystansowanym kontakcie, wynikające – w pewnym sensie – z nieudanego tworzenia więzi w pierwszych latach życia, muszą mieć wpływ na stosunek do Boga jako Osoby.

To, o czym mówił Zygmunt Freud, że obraz Boga jest projekcją doświadczenia własnego ojca, pozostaje stwierdzeniem w pewnym sensie prawdziwym, choć niekoniecznie prowadzącym do wniosków Freuda o religii jako mechanizmie nerwicowym. Na obraz Boga dorosłej osoby składa się wiele czynników i najważniejsze wcale nie są te, które znamy z katechizmu: że Bóg jest Miłością, ale te, które wynikają z doświadczenia osoby z wczesnych relacji z rodzicami (nie tylko ojcem), a według teorii więzi – głównie z matką. Jeśli ktoś jako dziecko był porzucony albo nieakceptowany, nieprzyjęty, często krytykowany czy oceniany, nie czuł się ważny, był pod stałą kontrolą, to w taki sam sposób będzie się czuł z Bogiem, a stosunek do Niego będzie pełen lęku i obaw.

Można więc powiedzieć, że to wszystko, co dotyczy naszych relacji: z samym sobą, z innymi, z Bogiem, naszego przeżywania, naszych emocji, jest „materią zarówno życia psychicznego, jak i duchowego”. Bo wszędzie, żyjąc, pracując, modląc się, jestem całym człowiekiem, całością psychofizyczną, a niektórzy powiedzą: całością fizyczno-psychiczno-duchową.

Psychoterapia a pomoc duchowa

Co więc różnicuje psychoterapię i różne formy pomocy duchowej: towarzyszenie duchowe, kierownictwo duchowe, spowiedź? Wydaje mi się, że zupełnie inne są ich cele.

Psychoterapia pomaga człowiekowi zobaczyć i nazwać swój problem, poznać jego przyczyny i spróbować z niego wyjść, a więc jej celem jest „leczyć chorobę” lub, inaczej mówiąc, zmniejszyć cierpienie. Ludzie przychodzą na terapię, inwestując w to swój czas i pieniądze, aby żyć zdrowiej, bardziej świadomie, lepiej rozumieć siebie i innych, mniej cierpieć. To cierpienie jest motywem szukania pomocy psychologicznej. Nie ma tu znaczenia, czy ktoś jest wierzący, czy nie. Praca psychoterapeuty to praca na rzecz dojrzałości, a więc redukcji lęku, pierwotnych mechanizmów obronnych, aby bardziej adekwatnie spostrzegać siebie, innych i rzeczywistość zewnętrzną. Na drodze rozwoju duchowego chodzi o to, aby człowiek wszedł w bliższą, pełniejszą, mniej obciążoną lękiem relację z Panem Bogiem, aby potrafił odczytywać znaki obecności Boga w swoim życiu. W tym pomaga duszpasterz.

Religia i psychoterapia używają innych języków do opisu zjawisk, jeszcze innego języka używa się potocznie. Te różnice wydają się ogromnie ważne. Bardzo podoba mi się przykład podany przez Tomasza Gaja, dominikanina, psychoterapeutę, w niedawno wydanej książce Sankofa: biblijnie możemy powiedzieć o Eliaszu, że to „prorok jak ogień posłany przez Boga, który ucieka przed Jego wolą”, a psychologicznie „sfrustrowany Eliasz zapada na depresję”3. Oczywiście drugie sformułowanie brzmi wręcz humorystycznie i dlatego jest to dobry przykład, jak istotne jest w religii i w psychoterapii używanie właściwego języka. Wiele o tych różnicach mówi psychiatra profesor Bogdan de Barbaro w artykule Diabeł mnie opętał4, zwracając uwagę, że to, co w języku religii nazywamy opętaniem, w kategoriach psychopatologicznych traktowane jest jako zespół dysocjacyjny.

Aktualnie w Polsce mamy dużą grupę egzorcystów. Wiele osób poddaje się takiej formie modlitwy. Wydaje się, że część z nich krąży trochę między szukaniem pomocy duchowej a psychologicznej. Tak więc rozeznanie, czy osoba, która zgłasza się po pomoc, przychodzi z problemem psychologicznym czy duchowym, jest bardzo ważne. Mamy tu do czynienia jakby z dwoma poziomami: po pierwsze narracja pacjenta, jego opowieść, w której definiuje problem albo w języku religijnym, albo w psychologicznym czy ogólnie egzystencjalnym, po drugie rozumienie terapeuty/duszpasterza. Na przykład osoba spowiadająca się z uzależnienia od alkoholu/pornografii itp. może usłyszeć w pewnym momencie, iż wydaje się, że jest to psychologiczny problem uzależnienia i warto by było skonsultować się z terapeutą. Z kolei ktoś przychodzący do terapeuty i mówiący o grzechu i opętaniu na początku będzie zaproszony raczej do rozmowy o tym, jak to rozumie i czy jest gotowy przyglądać się przyczynom i skutkom swoich zachowań, a jeśli nie, może zostać zachęcony do rozmowy z duszpasterzem.

Myślę, że jasność granic, w czym pomaga psychoterapeuta, a w czym duchowny, poczucie odpowiedzialności, kompetencji i etyczność są niezwykle ważne i będą zabezpieczać pacjentów/klientów/penitentów przed szkodą i nadużyciami. Psychoterapeuta nie może rozstrzygać problemów duchowych, a kapłan czy inne osoby duchowne nie mogą prowadzić psychoterapii, której aktualnie należy się uczyć przez cztery lata na pomagisterskich studiach oraz przejść własną psychoterapię. Jednocześnie trzeba powiedzieć, że spowiedź (poza wymiarem sakramentalnym) czy rozmowa duchowa, towarzyszenie/kierownictwo to bardzo szczególny, niesymetryczny rodzaj relacji, w której zależność penitenta/towarzyszonego jest bardzo duża. Taka rozmowa ma w pewnym sensie także wymiar terapeutyczny, stąd ważne, by prowadzący ją miał świadomość siebie, swoich uczuć, ale także własnych ograniczeń i trudności i nie przenosił ich na osobę, którą prowadzi. Stąd ważne dobre przygotowanie psychologiczne, jakieś formy superwizji, a jednocześnie jasność, że nie prowadzi się psychoterapii.

Mówiąc o różnych formach pomocy, warto też wspomnieć o psychologicznych poradniach przykościelnych oferujących poradnictwo pastoralne. Zazwyczaj pracują tam raczej psychologowie lub doradcy, a nie psychoterapeuci, dlatego nazwa „poradnictwo pastoralne” wydaje się bardziej adekwatna niż nadużywane czasem w tych miejscach określenie psychoterapia. To, co ważne, to to, że doradcę i klienta łączą wspólne wartości i światopogląd.

Przymierze zamiast wojny

Początki współistnienia religii i psychoterapii nie były, mówiąc delikatnie, łatwe. Teza Freuda, że religia jest wyrazem zbiorowej nerwicy, i kwestionowanie istnienia Boga spowodowały sprzeciw u wierzących i negatywny stosunek Kościoła do psychoanalizy. Wcześniej na wszelkie pytania człowieka odpowiadała religia. To w niej szukano sensu, a mnisi, mędrcy, spowiednicy byli przewodnikami. Stąd początkowe napięcia, wzajemna nieufność i obawy. Wydaje się jednak, że przynajmniej teoretycznie religia i psychologia/psychoterapia nie muszą być w sporze. Psychologia zajmuje się człowiekiem, a religia Bogiem i relacją człowieka z Nim. W praktyce, jak widzimy, jest trudniej, bo niełatwo rozdzielić zakresy i kompetencje. Chodzi o to, by nie podchodzić redukcjonistycznie ani do religii, ani do psychologii, widzieć w nich sprzymierzeńców, a nie wrogów.

Niejednokrotnie człowiek nie jest w stanie posunąć się głębiej na swojej drodze duchowej, bo na przeszkodzie stają mu jego problemy psychologiczne. Mogłabym opowiedzieć o wielu pacjentach, osobach głęboko wierzących, którzy przepracowując w terapii swoje zranienia z dzieciństwa i lęki, mogli dzięki temu bardziej otwierać się na relacje z Panem Bogiem.

Wszystkie wielkie religie, nie tylko chrześcijaństwo, szczególnie mocno buddyzm, akcentują w życiu duchowym konieczność przekroczenia swojego ego, „ziarno, które musi wpaść w ziemię i obumrzeć”, ale żeby móc coś przekroczyć, trzeba to najpierw mieć. Jak powiedział Ewagriusz z Pontu, „jeśli chcesz poznać Boga, poznaj najpierw samego siebie”. Dla wielu pacjentów psychoterapia jest drogą do zbudowania swojego ego, aby być może potem – na drodze duchowej – mogli je przekraczać.

Interesujące wydaje mi się tu rozróżnienie między duchowością autorytarną a nieautorytarną5. Duchowość nieautorytarna, wywodząca się właśnie od dawnych mnichów, zachęca do poznania siebie, swoich uczuć (zwanych namiętnościami), pragnień, słabości, cierpienia, aby w ten sposób zbliżyć się i spotkać Boga. Duchowość autorytarna skupia się bardziej na ideałach, celach i powinnościach, aby zbliżyć się do Boga poprzez stawanie się lepszym. Wydaje mi się, że współczesna psychologia i duchowość nieautorytarna są bardzo blisko siebie i nie boją się wzajemnych zagrożeń. W nieufności i wzajemnych obawach pozostają psychologia i duchowość autorytarna, ponieważ zbyt mocne identyfikowanie się z ideałami może powodować tłumienie tego wszystkiego w sobie, co z tymi ideałami jest sprzeczne, i prowadzić do głębokich konfliktów wewnętrznych. Choć oczywiście nie chcę przez to powiedzieć, że nie należy mieć ideałów.

Jeszcze jedną ważną różnicą między pomocą psychologiczną a duchową jest ta, że terapeuta powinien pozostać neutralny. Co to znaczy?

Oczywiście terapeuta ma własny system wartości, swoje punkty odniesienia, jest wierzący lub nie. Jednak w terapii jego zadaniem jest zrozumieć pacjenta, by pomóc mu samemu się zrozumieć, a nie oceniać go czy nakłaniać do czegokolwiek albo próbować wpływać na jego system wartości. Na przykład gdy na terapię małżeńską przychodzi para małżeńska w kryzysie, rozważając także możliwość rozstania, zadaniem terapeuty będzie pomóc im zrozumieć przyczyny i źródła kryzysu oraz wybrać ich rozwiązanie. Sam terapeuta dobrze, aby pozostał na pozycji osoby, która nie jest ani za ich rozstaniem, ani za ich pozostaniem razem. O tym ma zdecydować na podstawie swoich pragnień, rozumienia i wartości sama para. Inaczej ksiądz czy doradca pastoralny, którzy właśnie przypomną o wspólnych wartościach, wadze sakramentu itp.

Psychoterapia chrześcijańska?

Pewne pytania mogą się rodzić wobec nurtu psychoterapii zwanej w Polsce psychoterapią chrześcijańską. Jest ona różnie opisywana przez samych przedstawicieli tego nurtu. Wydaje się, że główne tezy mówią o odwoływaniu się do chrześcijańskiego systemu wartości pacjenta i terapeuty, czasem o „obecności Chrystusa w terapii”6. Odstępstwem od przyjętych w innych podejściach zasad psychoterapeutycznych jest nieneutralność terapeuty, niejednokrotne stawianie ocen moralnych czy uważanie terapeuty za przewodnika pomagającego pacjentowi w doskonaleniu się7.

Osobiście o wiele bliższe jest mi podejście amerykańskich psychoterapeutów Melissy Elliott Griffith i Jamesa L. Griffitha, którzy opowiadają o modelu psychoterapii otwartym na wymiar duchowy pacjenta, nieredukowanym do wymiaru psychologicznego, bez kwestionowania, „nawracania” czy wpływania na system wartości. W tak rozumianym dialogu terapeutycznym terapeuta pomaga pacjentowi odnajdywać jego prawdę poprzez wspólną refleksję. Im bardziej terapeuta jest gotowy słuchać z szacunkiem także o miejscu wiary, doświadczeń i przeżyć religijnych pacjenta i ich związku z innymi doświadczeniami i sferami życia, tym bardziej pacjent ma szanse integrować je w sobie. Terapeuta pozostaje w postawie zewnętrznego zaciekawienia, nie narzucając w żaden sposób swojego systemu wartości, czyli jest neutralny8.

A wtedy, jak pisze de Barbaro, „spór kompetencyjny między psychoterapeutami a duszpasterzami okazuje się zbędny”9.

Przypisy
1. Por. „Więź” 2 (544) 2004.
2. Por. B. Józefik, G. Iniewicz (red.), Koncepcja przywiązania. Od teorii do praktyki klinicznej, Kraków 2008, s. 68-69.
3. T. Gaj, M. Pajkowska, Sankofa. Nie zmarnuj życia, Poznań 2017, s. 244.
4. B. de Barbaro, Diabeł mnie opętał, „Charaktery” XI/2013, s. 48.
5. Por. A. Grün, O duchowości inaczej, Kraków 2005.
6. Por. P. Żylicz, A. Carrasco-Żylicz, Psychoterapia a ideologia. Przypadek psychoterapii chrześcijańskiej, „Psychoterapia” 4 (107) 1998, s. 5-16.
7. Informacja za: A. Mańko, Psychologia chrześcijańska – psychoterapia z Biblią?, ‹www.konsultexpert.pl›.
8. Por. J.L. Griffith, M. Elliott Griffith, Odkrywanie duchowości w psychoterapii, Kraków 2008.
9. B. de Barbaro, Diabeł mnie opętał, dz. cyt., s. 15.