Co robić, kiedy dzieci nie chcą chodzić na Mszę?

Życie Duchowe • LATO 95/2018
Dział • Temat numeru
(fot. leilacolins / Flickr.com / Public domain)

Przy tak sformułowanym temacie najpierw musimy zdecydowanie go zawęzić. Trudno bowiem w ramach jednego krótkiego artyku­łu omówić wszystkie sytuacje na poszczególnych etapach rozwoju człowieka. Zupełnie inaczej przecież trzeba traktować bunt cztero­latka, który przed wyjściem do kościoła na niedzielną Mszę tupie nogami, mówiąc, że tam jest nudno i nie chce iść, a inaczej sytu­ację, kiedy wchodzący w dorosłość człowiek po prostu przestaje chodzić do kościoła, lub gdy już dorosłe dzieci oznajmiają swoim rodzicom, że jak chcą, to mogą się zająć wychowaniem religijnym swoich wnuków, ale oni – jako rodzice – nie przyłożą do tego ręki. Ja skoncentruję się na młodzieży, która kończy edukację szkolną i wchodzi w dorosłość. Fakt, że sam nie tak dawno należałem do tej grupy wiekowej, pozwala mi spojrzeć na problem może bardziej z jego wnętrza niż tylko jako zewnętrzny obserwator.

Muszę tu jednak zaznaczyć, że również wielość przyczyn utraty wiary na różnych etapach życia i formacji (lub jej braku) sprawia, że z oczywistych powodów artykuł ten nie rości sobie prawa do bycia wyczerpującym. Poza tym nie czuję się kompetentny do wy­snuwania jakichś ostatecznych wniosków czy dawania absolutnie skutecznych recept na te problemy. Chciałbym raczej podzielić się kilkoma intuicjami, które pochodzą z teologicznej refleksji i przede wszystkim z niezliczonej już ilości rozmów z rodzicami, którzy albo przeżywają ból utraty wiary u swoich dzieci, albo za­stanawiają się, jak wychowywać religijnie swoje dziecko, aby do tego nie doszło.

Jaki błąd popełniłem?

Nie będąc rodzicem, mogę sobie tylko wyobrażać, jak bolesny to problem dla ludzi głęboko wierzących, którzy dokładali wszel­kich starań, aby wychować w wierze swoje dzieci, a te, kiedy do­rastają albo już jako dorosłe, komunikują im, że są niewierzące lub że już nie będą chodzić do kościoła. Automatycznie rodzą się wtedy pytania: Co się stało? Jakie błędy wychowawcze popełnili­śmy? Jak zachęcić/zaprosić/zmusić moje dziecko, żeby znowu za­częło chodzić do kościoła? Mimo zaledwie pięciu lat kapłaństwa (z czego trzy jako doktorant spędziłem głównie w bibliotece) nie je­stem w stanie zliczyć, ile tego typu rozmów przeprowadziłem jako ksiądz. To uświadamia, że nie mamy do czynienia ze zjawiskiem jednostkowym, ale o zasięgu globalnym. Obrazują to również we­wnątrzkościelne statystyki: ostatnie badania dominicantes z 2016 roku mówią o tym, że w niedzielę do kościoła uczęszcza 39,8 proc. wiernych. Dane z 2006 roku wskazywały 45,8 proc.

Oczywiście w poszukiwaniu rozwiązań bardzo pomaga znalezienie przyczyn konkretnej sytuacji utraty wiary u dziecka i – co równie oczywiste – może być ich bardzo wiele. Nie mówimy tu o sytuacji, w której dziecko w ogóle nie doświadczyło świata wiary w swoim domu, kiedy w rodzinie nie chodzono do kościoła, nie modlono się i nie mówiono o Bogu. W tych sytuacjach brak wiary wydaje się naturalną konsekwencją ateizmu praktycznego domu, z którego wychodzi dziecko (choć i tu spotykamy przykłady głębokiej wiary dzieci, które nie miały wychowania religijnego w rodzinie). Co jednak sprawia, że dzieci pochodzące z rodzin głęboko wierzą­cych i praktykujących również tracą wiarę?

Należy uzmysłowić sobie, że choć system wychowania ma olbrzy­mie znaczenie, to jednak nie jest wszystkim w kwestii formacji człowieka. Każdy jest osobnym światem, ma swoje „ja” i w wol­ności może inaczej postępować niż zrobiliby to jego rodzice. Na formację i wychowanie człowieka wpływają nie tylko rodzice, ale także szkoła, grupy rówieśnicze i środowiskowe, środki masowego przekazu, szeroko rozumiana kultura lub jej brak.

Wpływ środowiska

Jedną z możliwych przyczyn utraty wiary u młodego człowieka jest środowisko, w którym przebywa, albo nowe środowisko, w które wchodzi, na przykład na studiach czy w miejscu pracy. Na młodego człowieka, który nie ma dojrzale ukształtowanej osobowości, nie zna swojej wartości lub czuje się zakompleksiony, niesamowity wpływ będzie wywierała właśnie ta grupa rówieśnicza, w którą będzie pra­gnął wejść i się w niej odnaleźć. By zostać zaakceptowanym, będzie gotowy zrezygnować nawet z wielu wartości, którymi wcześniej żył. Będzie gotowy zrobić rzeczy, których wcześniej nie robił, o których nawet nie myślał. Wybitny teolog Romano Guardini, zajmujący się formacją młodzieży, wskazywał, że jednym z najważniejszych zadań w wychowaniu młodych jest kształtowanie ich osobowości, aby nie żyli w świecie nazywanym przez niego słówkiem „się”: „robi się”, „myśli się”, „mówi się” – robię to, bo wszyscy tak robią; to nie ja tak myślę, tylko ogólnie się tak myśli w świecie; postępuję według tego, co mówi się w świecie. A w świecie mówi się źle o religii w ogó­le, a przynajmniej o formach instytucjonalnych Kościoła, i robi się tak, że się nie chodzi do kościoła (procent chodzących do kościoła wśród omawianej grupy jest znacząco mniejszy).

Dla zachowania wiary w grupie rówieśniczej potrzeba naprawdę uformowanej, mocnej osobowości, zdolnej do podejmowania wła­snych decyzji, za które wezmę odpowiedzialność. Jednym z rozwią­zań byłoby przebywanie w grupie rówieśniczej wyznającej podobne wartości i mającej podobny światopogląd: myślę tu o wspólnotach religijnych, gdyż bardzo trudno przeżywać i praktykować wiarę samemu. Problem w tym, że tylko nikły procent studentów for­muje się w duszpasterstwach akademickich. Bez wątpienia ma na to również wpływ tempo życia, utylitarny i wygodnicki styl życia, łączenie kilku kierunków studiów albo studiów z pracą.

Brak ascezy w życiu

Drugą przyczyną, którą bym wskazał, jest po prostu brak ascezy w życiu młodych ludzi. W ogóle w życiu, ale i w rozwoju życia du­chowego jednym z najważniejszych wymiarów staje się zdolność do ascezy: rezygnacji z przyjemności, brania odpowiedzialności i znoszenia konsekwencji swoich czynów czy decyzji, samozapar­cia, powtarzania pewnych rzeczy wiele razy w cierpliwości bez otrzymywania z tego wymiernych korzyści etc. Nie ma możliwo­ści prowadzenia życia religijnego – codziennej modlitwy, regular­nej spowiedzi, rozwoju duchowego – bez praktykowania ascezy. Zawsze przyjdzie w wierze moment kryzysu, moment duchowej ciemności czy „posuchy”, rezygnacji, jakiegoś zgorszenia postawą księdza czy osoby ze wspólnoty lub opadnięcia emocji po pierw­szym zachwycie w ruchach charyzmatycznych czy we wspólnocie. Tylko osoby, które regularnie praktykują jakieś formy ascezy, będą potrafiły przetrwać te trudne momenty i wejść na drogę stopnio­wego, codziennego rozwoju życia duchowego.

O co chodzi w tych formach ascezy potrzebnych w życiu? Nie mam tu na myśli tylko środków religijnych, ale po prostu pewien styl życia: regularną modlitwę, rachunek sumienia, post, dbanie o higienę i porządek, planowanie dnia i realizację tych planów, or­ganizację czasu, rezygnację z jakichś przyjemności na rzecz spraw koniecznych albo jakiegoś dobra, które można uczynić, wieloraki rozwój intelektualny i kulturowy. Może się okazać, że młody człowiek nie tyle stracił wiarę, co po prostu nie umie rozwijać swoje­go życia duchowego, bo nigdy się nie nauczył wytrwałości, konse­kwencji i rezygnacji na drodze rozwoju osobowego.

Spotkanie z Osobą, a nie wiedza

Trzecim czynnikiem możliwej utraty wiary przez młodego człowieka jest wychowanie go w formach religijnych, ale bez wtajemniczenia w wiarę, bez wprowadzenia go w doświadczenie spotkania z Bo­giem objawionym w Jezusie Chrystusie. Często ujmuje się ten pro­blem w krótkim zdaniu: katecheza bez kerygmatu, czyli podawanie wiedzy religijnej (niestety często nawet nie jest to rzetelna wiedza podana w dobrej formie) bez osobistego świadectwa i bez wprowa­dzenia człowieka w życie modlitwy. Dzisiaj, dla młodego pokole­nia, już zupełnie niewystarczający jest system praktyk religijnych lub ewentualnie zbiór zasad etycznych. To, co jeszcze dla starsze­go pokolenia było normalne, dzisiaj jest przez młodych odrzucane jako coś nieautentycznego, jako ściema, którą się im na siłę wtłacza.

Młodzi dzisiaj nie będą robić rzeczy, do których nie zostaną au­tentycznie przekonani i nie będą mieli pewności, że warto się w to zaangażować. Pamiętam te pytania młodych w czasie przygotowa­nia do bierzmowania: „Po co to robić, skoro w to nie wierzę?” albo „Po co mam chodzić do kościoła, tak jak moi rodzice, skoro to i tak nie wpływa w żaden sposób na ich życie?”. Wymownym świadec­twem potwierdzającym to, że bardzo duża grupa młodych ludzi ma tylko doświadczenie religii jako systemu wiedzy i praktyk, a nie spotkania z Osobą Boga, była SMS-owa ankieta przeprowadzona w trakcie tegorocznych rekolekcji wielkopostnych dla młodzieży licealnej Arena Młodych w Łodzi. Młodzież miała wybrać spośród kilku odpowiedzi, jakie pytanie chcieliby zadać Bogu. Blisko jed­na czwarta respondentów zaznaczała, że nie ma żadnych pytań do Boga. W podsumowaniu ankiety abp Grzegorz Ryś przeprosił młodych ludzi, że my – kapłani, katecheci i wychowawcy – potra­filiśmy im dać tylko suchą wiedzę teoretyczną o koncepcie filozo­ficznym o imieniu „Bóg”, a nie daliśmy im żywego doświadczenia i spotkania z Nim tak, żeby odpowiedzi na najważniejsze pytania życia szukać w rozmowie z Nim.

Kiedy wiara staje się fanatyzmem

Czwartym czynnikiem, który bym tu wskazał i równocześnie naj­ważniejszym z lekarstw na ten stan rzeczy, jest kwestia wolności w wychowaniu dzieci. Temat niezwykle szeroki i trudny. Chodzi o to, by dać dorosłemu dziecku wolność, również w kwestii wia­ry, a z drugiej strony o to, że jedną z przyczyn utraty wiary przez dorosłe dziecko może być właśnie to, że tej wolności w kwestii re­ligijności w domu nie było. Wolność oczywiście nie oznacza obo­jętności albo zostawienia sprawy wychowania religijnego przypad­kowi. Mówiąc o wolności w wychowaniu religijnym dziecka, nie mam na myśli tego, co niektórzy dzisiaj proponują, że nie będą chrzcić swojego dziecka, aby – gdy dorośnie – w wolności mogło wybrać sobie, czy będzie chciało być ochrzczone, czy też nie. Da­nie wolności dziecku jest wprost proporcjonalne do wieku dziecka i jego dojrzałości: inaczej wolność się okazuje dziecku rocznemu, a inaczej osiemnastoletniemu. Wydaje mi się, że nie wymaga to dalszych dopowiedzeń. Miłość rodzicielska nakazuje dać dziecku to, co najlepsze i najcenniejsze, a więc oprócz na przykład edukacji intelektualnej, adaptacji do życia wspólnotowego również wiarę – chrzest i formację religijną.

Problem się zaczyna, gdy wiara nie jest fundamentem, na którym jest zbudowane życie rodzinne, ale kościół i religia stają się całym życiem dziecka i jego rodziców. Chodzi o sytuację, kiedy wiara zaczyna przybierać albo jakąś formę fanatyzmu, albo zaangażowa­nie w życie wspólnoty czy parafii staje się nieproporcjonalne do stanu życia. Nie zapomnę rozmowy z jednym z nadzwyczajnych szafarzy Komunii świętej, który w okresie swojego niesamowicie intensywnego zaangażowania w życie Kościoła usłyszał od dora­stającego dziecka retoryczne pytanie: „Kiedy mój tata stał się księ­dzem bez sutanny?”.

Między wychowaniem religijnym, świadectwem wiary i modlitwy a życiem rodziny ograniczonym tylko do przestrzeni kościoła czy wspólnoty jest duża granica. Nie może być tak, że w domu się nie rozmawia o Bogu, ale nie może być też tak, że dziecko nie może porozmawiać z rodzicami na żaden inny temat tylko religijny. Sytu­acje, gdy dziecko jest zaniedbane, ponieważ rodzic nie ma dla niego czasu na rozmowę, zabawę, pomoc w obowiązkach szkolnych z po­wodu zaangażowania religijnego we wspólnocie czy uczestnictwa w tysięcznym nabożeństwie, nie mają nic wspólnego z pobożnością, a stają się po prostu fanatyzmem i patologią. Musimy również zro­zumieć, że zmuszanie na siłę dziecka do chodzenia do kościoła czy organizowanie mu religijnie całego wolnego czasu może skończyć się tragicznie. W pewnym momencie po prostu powie: „Mam tego dość. Teraz już sam o sobie decyduję. Więcej do kościoła nie idę”.

Najważniejsza jest wolność!

Na koniec chcę jeszcze raz podkreślić ten niesamowicie ważny wymiar wychowania religijnego dziecka, jakim jest wolność. Im częściej czytam Ewangelię, tym wyraźniej widzę, jak ważna jest dla Boga nasza wolność, jak bardzo ją szanuje i jak pragnie, abyśmy szanowali wolność swoją i bliźniego. Do tego stopnia, że człowiek może Bogu powiedzieć, że nie chce Go aż na wieczność, bo tym właśnie jest piekło. Bóg nie wchodzi w moje życie niechciany, ale cierpliwie czeka, walczy o mnie. Ostatecznie nic nie uczyni beze mnie, bez mojej wewnętrznej zgody na Jego działanie w moim ży­ciu. Wolność jest dla Boga tak ważna, ponieważ tam, gdzie jest wolność, może istnieć prawdziwa miłość.

Bóg nieskończenie szanuje wolność człowieka, a wobec tego rów­nież rodzice muszą uszanować wolność swojego dziecka – dorosłej osoby podejmującej decyzję w kwestii relacji do Boga. Oczywiście na kolejnych etapach rozwoju dziecka w umiejętny sposób dozuje się u niego to poczucie wolności, o czym pisałem wyżej. Nie cho­dzi również o to, żeby z dzieckiem – bez względu na to, na którym etapie życia jest – nie rozmawiać o kwestiach religijnych, żeby nie walczyć o jego zbawienie. Cierpliwe szanowanie wolności i decyzji dorosłego człowieka nie oznacza zaprzestania rozmowy, zachęty czy nawet napominania (pytanie tylko, czy to napomnienie jest czynione z miłością i cierpliwością?). Wszakże, jeśli kogoś napraw­dę kochamy, to przede wszystkim pragniemy jego szczęścia, a tym ostatecznie jest zbawienie tego człowieka i życie wieczne. Jednak należy pamiętać o tym, że przestrzeń do takiej rozmowy otwiera się dopiero wtedy, kiedy mamy bardzo dobre relacje z dzieckiem we wszystkich innych wymiarach. Jeśli jednak o niczym nie umie­my z nim porozmawiać, jeśli nie jesteśmy dla niego autorytetem i każda rozmowa kończy się kłótnią, również w kwestii religii nie ma w ogóle co zaczynać rozmowy.

Poza tym, kiedy dorosłe dziecko przestaje chodzić do kościoła, mimo że wierzącego rodzica to bardzo boli, trzeba sobie uświado­mić trzy rzeczy. Po pierwsze, ma do tego prawo – to jego życie, za które samo weźmie odpowiedzialność. Choć to brzmi dość brutal­nie i mocno, to jednak nie możemy przeżyć za kogoś ani sekun­dy jego życia, nawet jeśli jest to nasze dziecko, nawet jeśli bardzo tego chcemy. Mogę skonfrontować drugiego człowieka z tym, co robi, ale nie mogę podjąć za niego decyzji. Uświadomienie sobie tej prawdy wyzwala od fałszywego poczucia winy za działania na­szych bliskich. Czasami miłość okazuje się właśnie zgodą na odej­ście drugiego człowieka: tak jak Jezus pozwolił Judaszowi w wol­ności wyjść z Wieczernika w ciemność zdrady, a miłosierny ojciec pozwolił odejść marnotrawnemu synowi z domu i roztrwonić cały majątek. Danie tej przestrzeni wolności to również miłość rodzicielska, choć niesamowicie trudna.

Po drugie, Bóg jest najlepszym Ojcem. Skoro ciebie tak bardzo boli, że twoje dziecko nie żyje z Bogiem i chcesz zrobić wszystko, aby na nowo przyprowadzić je do Boga, to o ile bardziej Bóg bę­dzie walczył o nie, bo pogubiło się w życiu. Zaufaj Bogu. Pozwól Mu działać. Bóg naprawdę milion razy bardziej kocha twoją córkę czy twojego syna niż ty sam, jego rodzic.

Po trzecie, cierpliwość i wytrwała modlitwa o nawrócenie dziecka są tutaj kluczem. Chcielibyśmy, aby wszystko się działo od razu, żebyśmy widzieli natychmiast efekty naszej modlitwy. A Bóg uczy nas, że czasami trzeba poczekać, a nawet że owoców naszej mo­dlitwy możemy za swojego życia nie zobaczyć, że trzydzieści czy pięćdziesiąt lat to niekiedy bardzo niewiele. Módl się, opowiadaj Bogu – w myśl słów św. Augustyna – o swoim dziecku, jeśli ze swo­im dzieckiem nie możesz porozmawiać o Bogu. Tak jak św. Moni­ka, mama św. Augustyna, przez dziesiątki lat modliła się o nawró­cenie swojego syna. Cierpliwość – tak bardzo jej potrzebujemy! Niesamowite jest to, że w języku polskim słowo „cierpliwość” za­wiera w sobie słowo „cierpienie”. Cierpliwość to taki sposób ko­chania drugiego człowieka, gdy na niego czekam, pragnę i walczę o jego dobro, nawet kiedy mnie to boli i rodzi cierpienie. Takie cierpienie rodziców, którzy patrzą na utratę wiary i pogubienie swoich dorosłych dzieci, również może być zbawcze, kiedy zosta­nie złączone z cierpieniem Jezusa. Rzecz w tym, byśmy nigdy nie utracili wiary w ogrom Bożego miłosierdzia.