Trzydzieści dni przed Panem

Życie Duchowe • ZIMA 77/2014
Dział • Świadectwa
Fot. Robert Więcek SJ

Doświadczenie trzydziestodniowych rekolekcji ignacjańskich było dla mnie wielką łaską. Pan Bóg działał w nich z jednej strony bardzo hojnie, z drugiej – zaskakująco. W jasny i mocno odczuwalny sposób doświadczyłem tego już w pierwszym tygodniu Ćwiczeń. Podczas jednej z rozmów z kierownikiem duchowym powiedziałem nawet, że gdybym miał wyjechać z rekolekcji po czterech dniach, byłbym już całkowicie usatysfakcjonowany. Pan Bóg na tym jednak nie poprzestał. Wciąż dawał więcej i więcej…

 

Poszerz przestrzeń swojego serca

Jednym z pierwszych owoców rekolekcji było odkrycie fragmentu Pisma Świętego, który stał się dla mnie światłem nie tylko na czas pobytu w domu rekolekcyjnym. Odkryłem w nim także przewodnie motto swojego kapłaństwa i w ogóle bycia chrześcijaninem. To zdanie z Księgi Proroka Izajasza: Poszerz przestrzeń twego namiotu (Iz 54, 2), które wybrzmiewa we mnie w trzech wymiarach. Po pierwsze, jako słowo-obietnica: Bóg zapewnia w niej kobietę niepłodną o zdjęciu z niej hańby przez danie jej potomstwa, dla którego ma zrobić miejsce w swym namiocie. Po drugie, jako słowo-zadanie wzywające do zaufania Panu Bogu: owszem, niewiasta otrzyma potomstwo, lecz jeszcze zanim to nastąpi, winna rozpocząć konkretne przygotowania do przyjęcia obiecanej łaski. Po trzecie, jako słowo-prośba, o czym za chwilę.

To Izajaszowe zdanie pozwoliło mi odkryć sensowność trudnych wydarzeń z historii mojego życia. Nie tylko ukazało mi głęboką troskę Pana Boga o mnie oraz fakt, że wszystko ma swój czas i sens, lecz także zapewniło o Bożej hojności względem mnie. Bóg pragnie obdarzać mnie nową łaską, ale nie może działać w ciasnym sercu. Stąd wezwanie do „poszerzania przestrzeni namiotu” – do coraz większego zaufania Mu, do przysposabiania serca na przyjęcie Bożej łaski. A jednocześnie – i tu wracam do trzeciego wymiaru słowa-prośby – zdaję sobie sprawę, że sam o własnych siłach nie jestem w stanie wykrzesać z siebie tej hojności i to rodzi we mnie prośbę: „Ty sam, Boże, «poszerz przestrzeń mojego namiotu»”.

Wspaniałym darem pierwszego etapu Ćwiczeń była dla mnie również spowiedź generalna. Tydzień, w którym św. Ignacy proponuje ją rekolektantom, odprawiałem już wcześniej dwukrotnie w czasie rekolekcji ośmiodniowych. Miałem więc za sobą to doświadczenie. Postanowiłem jednak odbyć kolejną nie według zasady „od ostatniej spowiedzi generalnej do dziś”, lecz jeszcze raz powierzając Panu Bogu całe swoje życie. Nie dlatego, bym nie dowierzał Bogu czy chciał robić jakieś „poprawki”, ale powierzając Mu to wydarzenie na zupełnie innym, głębszym poziomie. O ile pierwszą spowiedź generalną odbyłem bardziej na zasadzie „wypowiedzenia” grzechów, które mnie poraniły, o tyle ta podczas rekolekcji trzydziestodniowych stanowiła ufne zanurzenie całego mojego życia w Bożym miłosierdziu.

 

Czas pustyni

Od drugiego tygodnia rekolekcji rozpoczął się czas duchowej pustyni, który trwał również w trzecim i czwartym tygodniu, właściwie aż do ostatniego pełnego dnia rekolekcji, kiedy Bóg obdarzył mnie naprawdę wielkim prezentem. Dar ten – jako przejaw niezwykłej Bożej miłości i hojności – całkowicie mnie „rozbroił”.

Pisząc o duchowej pustyni, nie mam na myśli stanu, kiedy człowiek odnosi wrażenie nieobecności Boga i opuszczenia przez Niego. Świadomość Bożej obecności towarzyszyła mi nieustannie. Natomiast odprawiane medytacje postrzegałem jako całkowicie jałowe. Doświadczyłem wówczas zupełnej bezradności i niemożności kontemplacji. Po ludzku była to strata czasu. Przychodziłem na modlitwę po to, by przez godzinę zmagać się z narzucającymi się myślami i obrazami pochodzącymi z mojego życia. Liczne rozproszenia jedynie na moment udawało mi się przekraczać, by prosić Boga o przemianę, gdyż sam z siebie nie potrafiłem przy Nim trwać ani myślą, ani zmysłami, ani sercem…

Jednak także w tym trudnym czasie Pan Bóg mówił do mnie bardzo wyraźnie. Po pierwsze, właśnie poprzez wspomniane rozproszenia, które były dużo silniejsze niż biblijne obrazy, Bóg pokazał mi, jak jeszcze ograniczona pozostaje moja relacja z Nim. Jak wciąż idę przez życie i przeżywam swoją wiarę w sposób światowy, Jemu oddając tylko część swojego serca, nie angażując w spotkania z Nim pełni siebie wraz ze swoimi emocjami, wyobraźnią i zmysłami.

Odpowiedzią na pytanie, dlaczego tak się dzieje, było kolejne odkrycie tego „jałowego” czasu, a mianowicie zrozumienie ogromnej wartości, a nawet niezbędności w życiu duchowym szeroko pojętej ascezy – podejmowanych wyrzeczeń, trudów i postów, wstrzemięźliwości, ale i akceptacji odrzucenia, przyjęcia niesprawiedliwych oskarżeń – co do tej pory w niewielkim tylko stopniu obecne było w moim życiu. Dotąd ascezę traktowałem jako pobożne ćwiczenie duchowe mające przybliżyć mnie do Jezusa przez wyćwiczenie w sobie silnej woli, która pozwoli na bardziej radykalne opowiedzenie się za Nim.

I choć ten wymiar także jest istotny, moim odkryciem stało się zrozumienie, że asceza jest nieodzowna do poznania Jezusa na poziomie głębszym niż intelektualny. To właśnie przez współodczuwanie mam szansę bardziej Go zrozumieć, bardziej się z Nim zżyć, wejść w Jego życie. Jeżeli więc Jezus był głodny, pościł na pustyni, jeżeli ciężko pracował, był nieraz zmęczony, znieważony i odrzucony – to ja przez podobne doświadczenia mogę się z Nim zjednoczyć. I nie chodzi tylko o jakieś abstrakcyjne włączanie się ze swymi zmysłami w odległą historię biblijną, ale o coś więcej: o Jezusa żywego i obecnego we mnie, a także o Jezusa obecnego tu i teraz w głodujących, zmęczonych, odrzuconych braciach i siostrach.

To asceza, która uczy solidarności, która pomaga wyjść z układu „Pan Bóg i moja pobożność” na rzecz relacji „Pan Bóg i ja z moją pobożnością w odniesieniu do drugiego człowieka”. Do tej pory nie za bardzo umiałem zanurzyć się w Bogu na modlitwie, ponieważ niewiele było w moim życiu w ten sposób rozumianej ascezy.

 

Cierpliwość i hojność na modlitwie

Trzecim bardzo ważnym odkryciem czasu pustyni była wartość mojej hojności dla Boga i cierpliwości wobec oczekiwania na Jego działanie. Św. Ignacy zachęcał, by w przeżywanych trudnościach na modlitwie nie skracać spotkania z Bogiem, lecz wręcz przeciwnie: jeszcze je wydłużać. Największe Boże łaski są zostawione dla nas na koniec. Przekonałem się o tym, trzymając się mocno tej reguły. Choć medytacje, jak wspomniałem, były dla mnie po ludzku jałowe, trwałem na nich, walcząc przez ponad godzinę z rozproszeniami, zmęczeniem i bezmyślnością. Pan Bóg potwierdził sensowność tego działania: dla ostatniego rozważania i tego, co na nim przeżyłem, warto było podjąć cały trud.

Medytacja ta była oparta na spotkaniu Piotra z Jezusem Zmartwychwstałym nad Jeziorem Tyberiadzkim (por. J 21, 15-19). Rekolekcjonista we wprowadzeniu do medytacji wieczorem dnia poprzedniego podawał propozycje punktów, na których warto się skoncentrować. Zachęcał do zestawienia trzykrotnego pytania Jezusa o miłość z trzykrotnym zaparciem się Piotra. Zapisując wszystkie te punkty, nie czułem żadnych poruszeń, nie widziałem w nich tropu, za którym mógłbym pójść. Wszystko wydawało mi się odległe i oderwane od mojego życia, zwłaszcza że nigdy jakoś specjalnie nie utożsamiałem się z postacią
św. Piotra. Kolejny dzień zapowiadał się więc „bez rewelacji”.

Pan Jezus miał jednak swój czas i swoje miejsce, by dotrzeć do mojego serca w mocy Ducha Świętego. Gdy rozpocząłem medytację, od razu uderzyło mnie pierwsze odkrycie: przecież w moim życiu również miały miejsce trzy bardzo poważne zaparcia się Pana Jezusa. Dalsze rozmyślanie stało się lawiną kolejnych świateł. Przez trzykrotne pytanie Jezusa o miłość odkryłem niesamowitą hojność Boga, który nie tylko nie wypomina mi mojego grzechu (choć w delikatny sposób do niego nawiązuje po to jedynie, by jeszcze bardziej mnie zachwycić swoją miłością), lecz także pragnie niejako „wykorzystać” ten upadek do zaproszenia mnie do głębszej relacji ze sobą: Czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci? (J 21, 15).

W ten sposób ostatecznie dokonała się akceptacja historii mojego życia. Bo choć wielokrotnie oddawałem Bogu moje zranienia z przeszłości, to jednak gdzieś w podświadomości rodziły się pretensje typu: Czy musiało do tego dojść? Dlaczego tego doświadczyłem? W tej medytacji odkryłem ogromną miłość i czułość Pana Boga obecnego także w trudnej historii mojego życia. Ujrzałem Boga, jak w swej Opatrzności i genialności wykorzystuje zło, którego notabene nie chce, jako środek prowadzący do większego przylgnięcia do Niego. Dopiero w tej ogromnej Bożej bezinteresowności zobaczyłem swoją małość i grzeszność. Doświadczenie tego kontrastu to kolejna Boża łaska, która poprowadziła mnie do rozmyślania nad wspaniałością Stwórcy.

 

Zaproszenie do Jezusowego radykalizmu

Na tym jednak medytacja się nie zakończyła. Dwa ostatnie wersety uzmysłowiły mi kolejną rzecz. Dotąd wydawało mi się, że pierwszym Jezusowym wezwaniem Pójdź za Mną (por. Mt 4, 19) w moim życiu była myśl o wstąpieniu do seminarium. Nad zrozumieniem, na czym naprawdę polega bycie uczniem Jezusa, dominował wówczas przede wszystkim zachwyt Osobą Jezusa oraz duma z wybrania mnie. Drugą, bardziej świadomą, odpowiedzią na wezwanie Jezusa stało się przyjęcie święceń po okresie seminaryjnej formacji, która nieco oczyściła moje patrzenie na samego siebie oraz wizję zaprowadzania królestwa Bożego na ziemi. Poniekąd rzeczywiście tak było, jednak medytacja Ewangelii o spotkaniu Jezusa z Piotrem pokazała mi, że moment moich święceń był jeszcze niewiele rozumiejącą odpowiedzią na Boże wezwanie.

Czas rekolekcji odczytałem jako kolejne Jezusowe zaproszenie do pójścia za Nim, lecz już na nowych zasadach. Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś (J 21, 18). Zrozumiałem, że moje dotychczasowe, siedmioletnie kapłaństwo, mimo starań bycia szczerym i gorliwym w służbie podświadomie wciąż przeżywałem „po mojemu”. To było bardzo subtelne realizowanie własnego „ja”: nie tyle chodziło tu o jakiś upór, ile raczej o swoistą ucieczkę przed tym, co naprawdę dla mnie trudne, o unikanie konfliktów, wyśmiania czy odrzucenia. A zatem – na ile się da – unikanie tego, co w chrześcijaństwie stanowi drogę do Zmartwychwstania: umierania dla siebie. Oczywiście, zarówno cierpienie, jak i pewne formy poświęcenia były obecne w moim życiu. W dużej mierze była to jednak ofiara, którą sam sobie wybierałem. Z ilu „frontów” uciekłem? Bóg jeden to wie! Teraz jednak widzę nowe zaproszenie do odważnego Bożego radykalizmu. To kolejny ogromny owoc rekolekcji.

Szczególnie cenna była dla mnie możliwość odprawienia ignacjańskich Ćwiczeń w „pełnowymiarowej”, trzydziestodniowej formie. Oczywiście rekolekcje ośmiodniowe, w których uczestniczyłem wcześniej, także wiele mi pomogły. Jednak to właśnie na miesięcznym skupieniu przemówił do mnie całościowo i dobitnie geniusz św. Ignacego, podającego konkretną metodę szukania Boga: tak bardzo uporządkowaną i logiczną, że aż zachwycającą.