Zgodnie z powszechnie przyjętą definicją prozelityzm ma na celu pozyskanie nowych wyznawców danej religii lub wyznania. Pierwotnie nie miało ono wyraźnego wydźwięku negatywnego. W Nowym Testamencie słowo „prozelita” oznacza po prostu poganina, który przeszedł na judaizm (por. Dz 2,11; 6,5; 13,43). Jednak sam Jezus użył tego słowa w wypowiedzi potępiającej zachowanie uczonych w Piśmie i faryzeuszów: „Biada wam, […] obłudnicy, bo przemierzacie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę [prosélyton]. A gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami” (Mt 23,15).
Trzeba przyznać, że przez wiele wieków w Kościele katolickim prozelityzm był właściwie synonimem ewangelizacji. Obecnie zaś ma z zasady znaczenie negatywne, gdyż polega na wywieraniu nacisku lub manipulowaniu ludźmi w ten sposób, aby przyjęli daną wiarę.
Ekskluzywizm zbawczy jako przyczyna prozelityzmu
Jako jedną z głównych przyczyn propagowania i upowszechniania prozelityzmu w Kościele katolickim stało się dosłowne rozumienie twierdzenia św. Cypriana z Kartaginy (zm. 258): „Poza Kościołem nie ma zbawienia”[1]. Jeżeli interpretować tę zasadę dosłownie, to wynikałoby z niej, że poza Kościołem katolickim istnieje jedynie próżnia eklezjalna. Aby zaś móc należeć do Kościoła, trzeba koniecznie przyjąć sakrament chrztu. Dlatego od czasów średniowiecza zaczęto praktykować masowe udzielanie chrztu poganom, zwłaszcza gdy władca danego państwa przyjmował wiarę chrześcijańską, aby w ten sposób dać im jakąkolwiek szansę na życie wieczne. Przy udzielaniu chrztu, będącego bramą otwierającą dostęp do innych sakramentów, nie troszczono się o uprzednie przygotowanie kandydata. Właściwie wystarczyło samo jego milczące przyzwolenie.
W tym kontekście szczegółowe instrukcje podaje papież Innocenty III (1198–1216) w liście do arcybiskupa w Arles (1201): „Jest zupełnie przeciwne religii chrześcijańskiej, by kogoś – w każdym wypadku niechętnego i zupełnie opornego – przymuszać do przyjęcia i zachowania chrześcijaństwa. Dlatego niektórzy dość rozumnie rozróżniają dwojaką niechęć i dwojaki przymus. Jeżeli ktoś groźbami i mękami naglony, i aby nie ponieść szkody, przyjmuje sakrament chrztu, to taki [człowiek], jak również i ten, kto do chrztu przystępuje, udając dobrą wolę, otrzymuje wyciśniętą na sobie pieczęć chrześcijaństwa. […] Ten jednak, kto nigdy się nie zgodził, ale zawsze się sprzeciwia, ani łaski sakramentu, ani charakteru nie przyjmuje, bo więcej znaczy wyraźny sprzeciw niż odrobina zgody”[2]. W tym miejscu należy dodać, że niejednokrotnie mający przyjąć chrzest byli stawiani przed następującym wyborem: przyjęcia wiary chrześcijańskiej albo utraty życia.
Takie „hurtowe” udzielanie chrztu było praktykowane także w XVI wieku, czego przykładem może być choćby praca misyjna w Indiach św. Franciszka Ksawerego (1506–1552). W listach do św. Ignacego Loyoli (1491–1556) pisał on, że ochrzczeni wiedzą jedynie, że są chrześcijanami, są pozbawieni Eucharystii, nikt ich nie „nauczył Składu Apostolskiego, Modlitwy Pańskiej, Pozdrowienia Anielskiego i przykazań Bożych”[3]. Dlatego też żalił się, że ludzie ci, choć ochrzczeni, są narażeni na wieczne potępienie.
Również wypracowana po reformacji zasada polityczno-religijna cuius regio, eius religio („czyje rządy, tego religia”) sprzyjała praktykowaniu prozelityzmu. Odtąd jednak właściwie każde wyznanie chrześcijańskie mogło uważać się za to, które posiada monopol na zbawienie. Zmiana w tym względzie nastąpi dopiero przez przyjęcie na Soborze Watykańskim II (1962–1965) Deklaracji o wolności religijnej Dignitatis humanae, w której podkreślono, że „osoba ludzka ma prawo do wolności religijnej. Wolność ta polega na tym, że wszyscy ludzie powinni być wolni od przymusu ze strony czy to jednostki, czy też grup społecznych i wszelkiej władzy ludzkiej, i to przynajmniej tak, żeby nikt nie był zmuszany do działania wbrew swemu sumieniu ani nie doznawał przeszkody, gdy działa według swego sumienia” (nr 2).
Uniatyzm jako prozelityzm grupowy
Szczególną formą prozelityzmu jest uniatyzm. Zaczął on być praktykowany po Wielkiej Schizmie (1054), gdy doszło do trwałego zerwania jedności kościelnej między Rzymem i Konstantynopolem. Odtąd niektórzy przedstawiciele Kościołów wschodnich podejmowali wysiłki na rzecz przywrócenia utraconej jedności poprzez zawieranie unii z Rzymem. Pierwsze takie próby miały miejsce na II Soborze Lyońskim (1274) oraz na Soborze Ferraro-Florenckim (1439). Jednak nie okazały się one trwałe.
Druga fala tego typu unii była zawierana od XVI do XIX wieku. Miało to już miejsce w dużej mierze po Soborze Trydenckim (1545–1563), kiedy stanowisko Kościoła katolickiego w kwestii zbawienia poza widzialnymi granicami Kościoła uległo jeszcze większemu usztywnieniu. Odtąd bowiem zaczęto wręcz podkreślać, że poza Kościołem rzymskim nie ma zbawienia (!). Dlatego też Kościoły unickie, zwane później katolickimi Kościołami wschodnimi, były traktowane jako „gorsza” część Kościoła katolickiego, która powinna w jak największym stopniu upodobnić się do Kościoła łacińskiego. Dopiero papież Leon XIII (1878–1903) uznał równość wszystkich obrządków, a misjonarzom łacińskim zabronił pod groźbą kar kościelnych przeciągać wiernych Kościołów wschodnich do Kościoła łacińskiego. Zakaz ten nie zawsze był jednak respektowany przez misjonarzy rzymskokatolickich, a nawet Kurię Rzymską.
Do najważniejszych tego typu unii zawieranych w Europie Wschodniej należy zaliczyć unię brzeską (1596), której spadkobiercą jest Ukraiński Kościół Greckokatolicki i Białoruski Kościół Greckokatolicki. Kolejną jest unia użhorodzka (1646), w wyniku której istnieje Diecezja Mukaczewsko-Użhorodzka na Rusi Zakarpackiej (Ukraina), Słowacki Kościół Greckokatolicki i Węgierski Kościół Greckokatolicki. Z kolei Kościół Rumuński Zjednoczony z Rzymem (Greckokatolicki) powstał w momencie zawarcia unii z Rzymem w Alba Iulii w 1700 roku.
Wyżej wymienione Kościoły w czasach komunistycznych zostały formalnie skazane na likwidację poprzez przyłączenie ich do Kościoła prawosławnego, od którego przez zawarcie unii z Rzymem niegdyś się odłączyły. Faktycznie jednak działały one w podziemiu aż do przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Gdy zaś zaczęły na powrót działać legalnie i próbować odzyskiwać mienie, które wcześniej władze komunistyczne przekazały Kościołowi prawosławnemu, wówczas prozelityzm i uniatyzm stały się palącym problemem w dialogu katolicko-prawosławnym.
W dokumencie roboczym z Fryzyngi (1990) teologowie katoliccy i prawosławni zgodnie przyznali, że „wszelkie usiłowanie zmierzające do nakłaniania wiernych, aby z jednego Kościoła przeszli do drugiego – co powszechnie nazywa się prozelityzmem – należy wykluczyć jako dewiację działalności duszpasterskiej”[4]. Natomiast w kolejnym dokumencie katolicko-prawosławnym z Balamand (Liban) z 1993 roku zdecydowanie odrzucono uniatyzm jako formę apostolatu misyjnego i metodę osiągnięcia jedności w dzisiejszych czasach[5].
Dlatego nie należy się dziwić, że zarzut o uprawianie uniatyzmu odżył w 2009 roku, kiedy to papież Benedykt XVI (2005–2013) ogłosił konstytucję apostolską Anglicanorum coetibus, powołującą ordynariaty personalne dla byłych anglikanów, uznających w pełni doktrynę Kościoła katolickiego, przy zachowaniu przez nich elementów dyscypliny i liturgii anglikańskiej. Tę decyzję usprawiedliwia jednak fakt, że to sami anglikanie poprosili papieża o przyjęcie ich do pełnej wspólnoty z Kościołem katolickim.
Prozelityzm motywowany korzyściami doczesnymi
Genezy przyjęcia wiary chrześcijańskiej dla korzyści można by doszukiwać się już w pytaniu Piotra skierowanym do Jezusa: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?” (Mt 19,27). Z kolei gdy Szymon Mag zobaczył, że Apostołowie udzielają Ducha Świętego przez nakładanie rąk, zapragnął zakupić od nich tę władzę. Wtedy Piotr wezwał go do opamiętania się: „Odwróć się […] od swego grzechu i proś Pana, a może ci odpuści twój zamiar” (Dz 8,22). Gdy zaś za panowania Teodozjusza Wielkiego (347–395) chrześcijaństwo stało się w Cesarstwie Rzymskim religią państwową, odtąd nowa religia zaczęła mieć charakter koniunkturalny. Przyjęcie chrześcijaństwa otwierało bowiem drogę do kariery, władzy i bogactwa. To samo zjawisko można było zaobserwować w innych państwach, w których władca, a w ślad za nim jego poddani przyjmowali chrzest, na przykład Polacy od roku 966, za panowania Mieszka I (zm. 992).
Przyjmowanie wiary ze względu na koniunkturę, wygodę, karierę czy korzyści materialne pozostaje wciąż aktualne. Zdarza się nadal, że pracodawca zatrudnia pracowników przynależących jedynie do jego wyznania. Innowiercom zaś daje do zrozumienia, że chętnie ich zatrudni, jeśli zdecydują się na przejście do Kościoła lub wspólnoty kościelnej pracodawcy. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych XX wieku znane były wypadki, kiedy na przykład nieochrzczony obywatel Ukrainy deklarował księdzu rzymskokatolickiemu pochodzącemu z Polski, że chętnie przyjmie z jego rąk chrzest, jeśli ten zagwarantuje mu stałą i dobrze płatną pracę w Polsce.
W odpowiedzi na tego typu nadużycia Wspólna Grupa Robocza Kościoła Rzymskokatolickiego i Światowej Rady Kościołów w dokumencie studyjnym pt. Wspólne świadectwo i prozelityzm (1970) opracowanym przez Wspólną Komisję Teologiczną nakazała unikać: „b) Wszelkiego jawnego albo ukrytego proponowania korzyści materialnych lub innych korzyści doczesnych, w zamian za zmianę przynależności wyznaniowej. c) Wszelkiego wykorzystywania niedostatku, słabości lub braku wykształcenia osób, do których jest kierowane świadectwo, w celu nakłonienia ich, by przystąpiły do danego Kościoła. […] e) Posługiwania się motywami, nie związanymi z samą wiarą, lecz stosowanymi jako zachęta do zmiany przynależności wyznaniowej: np. odwoływania się do motywów politycznych w celu pozyskania osób, pragnących zapewnić sobie opiekę lub korzyści ze strony władz państwowych, albo pozostających w opozycji wobec panującego reżimu"[6].
Papież Franciszek na początku swego pontyfikatu w adhortacji apostolskiej Evangelii gaudium (2013) podkreśla, że „Kościół nie rośnie przez prozelityzm, ale przez przyciąganie” (nr 14). Słowa te nawiązują do wcześniejszej myśli Benedykta XVI, który wskazał, że źródłem tego „przyciągania” jest sam Chrystus. Tak jak On przyciąga wszystkich do siebie (por. J 12,32) „mocą swojej miłości, która osiągnęła swój szczyt w ofierze krzyża, tak i Kościół wypełnia swą misję, jeżeli zjednoczony z Chrystusem, realizuje swe dzieło zgodnie z duchem i konkretnym przykładem miłości swego Pana”[7].
Przypisy:
[1] Cyprian z Kartaginy, Epistola LXXIII, 21, „Corpus Scriptorum Ecclesiasticorum Latinorum”, vol. 3.2, 795.
[2] S. Głowa, I. Bieda (opr.), Breviarium fidei. Wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, Poznań 1997, VII, 238.
[3] Św. Franciszek Ksawery, List z 29 X 1542 r., w: Epistulae S. Francisci Xaverii aliaque eius scripta, „Monumenta Historica Societatis Iesu”, vol. 67, Romae 1944, s. 147.
[4] Dokument o uniatyzmie i prozelityzmie, 7c, w: W. Hryniewicz, Kościoły siostrzane. Dialog katolicko-prawosławny 1980–1991, Warszawa 1993, s. 69.
[5] Zob. Uniatyzm, metoda unijna przeszłości a obecne poszukiwanie pełnej wspólnoty, 12, w: W. Hryniewicz, Przeszłość zostawić Bogu. Unia i uniatyzm w perspektywie ekumenicznej, Opole 1995, s. 136.
[6] Wspólne świadectwo i prozelityzm. Dokument studyjny, 27, w: Watykan – Genewa. Zbiór dokumentów. 20 lat oficjalnej współpracy Kościoła Rzymskokatolickiego i Światowej Rady Kościołów, Warszawa 1986, s. 132–133.
[7] Wiara w Boga – Miłość uczyniła Amerykę Łacińską kontynentem nadziei, za: ‹Deon.pl›.