Daliśmy się zwieść… I co dalej?

Życie Duchowe • ZIMA 109/2022
Dział • Temat numeru
Michał Anioł, Upadek i wypędzenie z raju (fresk z Kaplicy Sykstyńskiej). Domena publiczna

Kiedy szukamy klasycznego tekstu opisującego sytuację, w której daliśmy się oszukać, czyli gdy ktoś nas „zwiódł”, niejako automa­tycznie narzuca się biblijny opis kuszenia pierwszych rodziców. I słusznie, bo jest to klasyczny tekst, który ukazuje pełną dynami­kę tej przykrej w skutkach sytuacji.

Księga Rodzaju, zaraz po wnikliwej kontemplacji procesu stwo­rzenia, jaki jest jednocześnie zachwytem nad Bożym dziełem we wszystkich jego szczegółach, stara się odpowiedzieć na trudne pytanie, jak to się stało, że dobry i piękny człowiek, dopiero co ukształtowany przez Boga, dał się skusić przez to, co sprowadzi­ło go na manowce? Okazuje się, że wytłumaczenie tej przedziw­nej i dramatycznej prawidłowości nie ogranicza się do interpre­tacji zawiłości związanych z wolną wolą człowieka, ale że w grę wchodzi coś o wiele bardziej skomplikowanego. Nikt z nas – albo przynajmniej niewielu – z własnej i nieprzymuszonej woli nie wybierze tego, co brzydkie i szkodliwe. A zatem „oszukanie” to długi i czasami skomplikowany proces, który angażuje dwie strony: sprawcę i ofiarę. Przyjrzyjmy się więc temu ciekawemu opowiadaniu.

Kto zawrócił w głowie Ewie?

Jak podaje autor Księgi Rodzaju, zły duch, mieszkaniec zupeł­nie innego wymiaru, ku zaskoczeniu naiwnych pierwszych lu­dzi wkradł się do raju i pod postacią węża – zwierzęcia wyjątko­wo pozbawionego uczuć, nieudomowionego – nawiązał kontakt z Ewą. Opowieść o wężu niesie wyraźne przesłanie edukacyjne, ukazujące początek procesu przemiany myślenia tego, kto ma zostać uwiedziony i stać się ofiarą. Wcześniej, gdy Bóg umieścił człowieka w rajskim ogrodzie, przekazał mu kilka podstawowych zasad, jakie w tym miejscu miały obowiązywać. Pierwsi rodzice przyjęli je bez dyskusji, jako rzecz oczywistą – przykazania stały się dla nich takim samym darem jak rośliny, zwierzęta i cały pięk­ny świat, który szybko stał się ich domem. Pierwszą więc rzeczą, jaką zwodziciel musiał zrobić, było skruszenie tego fundamen­tu, opartego na zaufaniu do Boga. Dokonał tego przez subtelną argumentację, mocno pokrętną i kłamliwą, ale w konsekwencji na tyle spójną, że dość łatwo uzyskał to, co chciał: sprawił, że te same reguły, które wcześniej były czymś oczywistym, teraz za­częły człowiekowi ciążyć. Z drugiej strony zwodziciel sprawił, że opłakane konsekwencje złamania reguł, o których mówił Bóg i przed którymi przestrzegał ludzi, nie wydawały się im wcale tak straszne, jak pierwotnie przedstawiał to Stwórca. Kiedy ku­siciel to osiągnął – czyli zmienił sposób widzenia i rozumienia spraw przez kobietę – osiągnął swój cel. Nie biorąc na siebie żad­nej odpowiedzialności, rękami Ewy złamał reguły i doprowadził do nieszczęścia.

Jednak opowiadanie o kuszeniu na tym się nie kończy, ma bowiem jeszcze jeden wątek. Aby go dostrzec, trzeba zwrócić uwagę na Ada­ma, nieco biernego w całej tej sytuacji i wyjątkowo bezbronnego. Otóż Adam teoretycznie podlegałby temu samemu procesowi, gdyby nie drobny, ale istotny szczegół, jakim był jego osobisty, intymny i emocjonalny związek z Ewą. Adam kochał swoją part­nerkę i niewątpliwie miał do niej wielkie zaufanie. Stąd gdy Ewa podała mu owoc – o którym przecież wiedział, że jest zakazany – uległ natychmiast, właściwie wcale nie kuszony. Decyzję za nie­go podjęła kobieta, a on – ponieważ kobietę kochał – bez zasta­nowienia uznał jej sposób myślenia za swój i bez wahania zrobił to, co chwilę wcześniej ona uznała za właściwe. I chociaż w tym przypadku mamy przykład doskonałej i fascynującej ludzkiej mi­łości, to jednak ostatecznie oboje zostali oszukani. Oboje też mu­sieli ponieść konsekwencje swojej decyzji.

„Kuszenie” to bardzo ciężka praca

Przyglądając się sprawie upadku pierwszych ludzi, warto zdać so­bie sprawę, że choć kusiciel niespecjalnie gorącym uczuciem da­rzył samą Ewę, to w istocie nie chodziło mu wcale o to, żeby to jej sprawić przykrość, ale raczej żeby przez nieposłuszeństwo ludzi przysporzyć „problemu” samemu Bogu – to z Nim zły duch miał swoje porachunki. Dlatego w ogóle wziął się do pracy. Spójrzmy teraz na jego metodologię.

Aby kuszenie przyniosło zamierzone owoce, kuszący musi najpierw stać się kimś, kim w rzeczywistości nie jest – diabeł przeobraził się w węża, a każdy, kto kusi nas do złego, ukazuje się jako ktoś, kto troszczy się o nasze dobro. Kuszony musi mu uwierzyć i za­ufać, w przeciwnym razie szybko odkryłby jego przewrotne zamia­ry i wycofał się. „Przeobrażenie się” kuszącego to zatem pierwszy wysiłek z jego strony.

Następnie musi nieco zamieszać w sposobie widzenia własnej stre­fy komfortu kuszonego, aby w konsekwencji przestał być zadowo­lony z tego, co ma, a zapragnął czegoś innego. Ponieważ kuszony w każdej chwili może się wycofać i wtedy praca kusiciela poszła­by na marne, diabeł musi przynaglić go do działania, eliminując – na ile się da – przestrzeń na refleksję. Stąd gdy jesteśmy kusze­ni, wydaje nam się, że musimy działać natychmiast, aby szybko otrzymać to, co – według zapewnień kuszącego – ma nam zapew­nić poprawę komfortu życia.

Ponieważ w kuszeniu wszystko opiera się na złudzeniu i oszustwie, dlatego kuszący z jednej strony nic nie musi udowadniać, wystar­czą same słowa, a z drugiej – może też do woli szastać obietnica­mi, które w rzeczywistości nie mają pokrycia. Ostatecznie, kiedy już doprowadzi do końca swój zamiar, nie można go z niczego roz­liczyć, ponieważ znika. Ofiarą „uwiedzenia” jest ten, kto dał się zwieść, ale ostatecznie – gdy kuszenie odnosi się do sfery ducho­wej – „ofiarą” jest sam Bóg. Czy właśnie nie z tego powodu Bóg podejmuje wysiłek zbawienia człowieka i świata, bo ludzki grzech jest także „problemem” Boga? Jednak z naszej ludzkiej perspek­tywy faktem jest też to, że to my, którzy daliśmy się zwieść, musi­my zmierzyć się z konsekwencjami kuszenia, któremu ulegliśmy.

Konsekwencje „uwiedzenia”

O ile sam proces kuszenia jest dość intensywny i poniekąd nawet ekscytujący – ze względu na wizję osiągnięcia tego, co nam obie­cano, i co do czego jesteśmy przekonani, że jest nam to potrzeb­ne – o tyle czas po kuszeniu jest mocno rozczarowujący i zwykle skutkuje smutkiem. Ten, kto nam tak intensywnie doradzał i wie­le przy tym obiecywał, gdzieś zniknął, a my zostaliśmy z bolesną świadomością, że daliśmy się oszukać. A ponieważ czasu cofnąć nie możemy, pozostajemy sam na sam z bolesnymi konsekwen­cjami naszych wyborów i czynów.

Tak było z Adamem i Ewą: po grzechu pozostali z bolesnym do­świadczeniem zła, którego wcześniej nie znali, oraz z perspektywą śmierci. My, w naszym współczesnym świecie, również zmagamy się z trudnymi konsekwencjami błędnych decyzji, które teore­tycznie miały nas doprowadzić do wspaniałych owoców. Sytu­acja ta odnosi się zarówno do prywatnego wymiaru życia każdego z nas, jak i do wymiaru wspólnotowego i społecznego. Zmagamy się z wielkimi dylematami, czy daliśmy się zwieść propagandzie i tak zwanej oficjalnej narracji, czy być może jesteśmy rekinami sukcesu? Na czym jednak właściwie polega sukces? Przecież jego definicja jest zupełnie inna w świecie biznesu i w klimacie wia­ry. Prawdę tę starał się wytłumaczyć Chrystus, który nauczając Apostołów, ukazał im obraz panujących, ale wyłącznie po to, aby zaraz powiedzieć: „nie tak będzie między wami!” (por. Mt 20,24–26). W tym kontekście warto spojrzeć na kilka współczesnych dylematów:

– Czy piętnowane przez wielu zaangażowanie Kościoła w polity­kę, trwanie po jednej stronie barykady jest strategią czy pokusą, której konsekwencją będzie trwała utrata zaufania do Kościoła oraz utrata autorytetu w tak potrzebnej teraz misji pojednania?

– Czy wykreowanie medialnego obrazu „złego obcego” i demoni­zowanie uchodźców to obrona wiary czy może nieświadome re­alizowanie modelu politycznego?

– Czy milczenie lub wymuszone i pozorowane działania w kwestii nadużyć władzy duchowej i przemocy w Kościele to próba ochro­ny jego dobrego imienia (przez nieeskalowanie problemów) czy raczej dobre imię uchroniłyby działania wręcz odwrotne?

– Czy krytykowanie i lekceważenie reformatorskiego głosu papie­ża jest istotnie obroną Tradycji czy raczej oporem wobec koniecz­nych zmian i właściwego odczytania znaków czasu?

– Czy lekceważenie laicyzacji i kryzysu w Kościele objawiające się brakiem adekwatnych propozycji i odpowiedzi na problemy ludzi jest mądrą strategią czy raczej słabością i przejawem bezsilności, która kryzys ten jeszcze spotęguje?

Można zadać wiele tego typu pytań. Ważne jest jednak, aby uświado­mić sobie, że skutecznym narzędziem, jakie chroni nas przed nieod­wracalnym dramatem, do którego pcha nas pokusa, jest wyobraźnia konsekwencji oraz prognozowanie owoców. W konsekwencji podej­mowania błędnych decyzji, jakie podpowiadają nam współcześni „kusiciele”, nigdy nie będziemy zwycięzcami, ale zawsze pozosta­niemy na poziomie ofiary. Tymczasem ten, kto jest kuszony, jakkol­wiek dziwnie by to zabrzmiało, jest w tej komfortowej sytuacji, że w każdej chwili może się wycofać i pójść swoją drogą – do niczego nie jest zobowiązany. Pokusa, choćby najlepiej skonstruowana, jest wyłącznie zaproszeniem do pójścia jej drogą – cała reszta zależy już od samego kuszonego. Nie można więc ulegać magii pozornej i do­raźnej korzyści, ale trzeba metodycznie analizować zyski i straty, aby w prezencie tym, którzy przyjdą po nas, nie pozostawić zgliszcz, na których będą musieli wszystko zbudować na nowo.

W tym kontekście widzimy, jak ważna jest modlitwa, którą Jezus polecił nam powtarzać, prosząc Ojca Niebieskiego o mądrość, aby­śmy „nie ulegli pokusie”. Wprawdzie prośba Papieża Franciszka, aby w modlitwach Ojcze nasz zrezygnować z archaicznych prze­kładów, wciąż jeszcze czeka na decyzję Komisji Liturgicznej na­szego Episkopatu, ale ufajmy, że gdy to w końcu nastąpi, stanie­my się bardziej wyczuleni na ten tak fundamentalny aspekt życia duchowego. Rozpoznanie tego, co jest pokusą, i przeciwstawienie się temu, chroni nas od dramatycznych konsekwencji złych wybo­rów, które sprawiają – jak to miało miejsce w przypadku rajskich prarodziców – że świat nie jest już rajem, a my straciliśmy przy­jaźń Boga w konsekwencji powiedzenia Mu, że wszystko dokoła nas potrafimy sobie lepiej ułożyć.