Koniec czerwca, dziewięciolatek kątem oka dostrzega swojego ulubionego wykonawcę i mimo wieczornej pory siada z rodzicami do oglądania w telewizji opolskiego koncertu Agnieszki Osieckiej; słucha, choć nie wszystko rozumie; w końcu przy fortepianie siada wyczekany Grzegorz Turnau, dziewięciolatek zapamiętuje po wielokroć powtarzane: „Daj mi, Panie, rozpoznanie”; będzie to nucił przez wiele kolejnych miesięcy.
Maj, może nawet maturalny. Nastolatek idzie przez rodzinne miasto ze słuchawkami na uszach, co chwila spogląda w niebo z uśmiechem i powtarza za głosem Michaela Buble’a: „And in this crazy life, and through these crazy times / It’s you, it’s you, you make me sing / You’re every line, you’re every word, you’re everything” („I w tym szalonym życiu, i w ten szalony czas, to ty, to ty, ty sprawiasz, że śpiewam, jesteś każdą linijką, jesteś każdym słowem, jesteś wszystkim” – tłum. WK).
Wrzesień, trzęsącym się busem, pośród innych pasażerów, jedzie student – trochę w stresie, trochę z nadzieją – złożyć papiery do seminarium. W czasie krótkiego postoju z radiowego głośnika słyszy głos Urszuli: „Ja mam tę miłość, której szukasz / Dumne źródła i jasny duszy blask”, a chwilę później refren: „Dla Ciebie / Niebo bezludne mam”. Student się uśmiecha, bus rusza dalej.
Październik, młody ksiądz próbuje w końcu rozpakować się po pierwszej zmianie parafii, z sercem trochę jeszcze niezakorzenionym w nowym miejscu nieudolnie układa książki i emocje. Nagle z włączonego radia słyszy Korteza, przedpremierowo prezentującego piosenki z nadchodzącej płyty, akord gitary i słowa: „Nie lubię zmian / i nie znam się na kolorach / dobrze, że cię mam”. Ksiądz niemal od razu spogląda na krzyż.
Dom pełen muzyki i Zakonnica w przebraniu
To ledwie kilka scenek z mojego życia. Piosenki towarzyszą mi, odkąd pamiętam – w domu słuchało się dużo radia, tato miał w samochodzie kolekcję kaset Kaczmarskiego, jako dzieciak sporo jeździłem z rodzicami na koncerty, później sam zacząłem zbierać płyty i muzyka utkała mi kawał serca. Choć sam nigdy nie nauczyłem się grać na żadnym instrumencie, to mam szczęście przyjaźnić się z muzykami, a także artystami z innych gałęzi sztuki. Pewnie przez to wszystko – również za sprawą innych pasji i ogólnej atmosfery w domu – zacząłem odkrywać Pana Boga także w popkulturze. W sposób bardzo naturalny, bez żadnych niezwykłych objawień czy uniesień. Może było w tym trochę nastoletniego zakochania, gdy każda piosenka o miłości jest o Tej Osobie – mogło tak być. Jednak zatoczyło to szersze kręgi i zostało na dłużej – popkultura jest jedną z płaszczyzn mojego spotykania Pana Boga.
Pewnie dlatego dylematy: „czy popkultura może mówić o Panu Bogu”, „czy można do Pana Boga mówić przez popkulturę”, to nigdy nie były moje dylematy. Tak samo naturalnie do modlitwy osobistej brałem piosenki Deus Meus czy TGD, jak i utwory Anny Marii Jopek. Nie dzieliłem nigdy muzyki na „świecką” i „nieświecką” (choć muzyka liturgiczna to faktycznie inna dla mnie przestrzeń), do końca też nie wiem, jak miałbym to zrobić. Czy piosenki Antoniny Krzysztoń to muzyka świecka czy religijna? Uciekali z musicalu Metro – bodaj jedna z najlepszych bożonarodzeniowych piosenek ostatnich dekad – to jeszcze świecki utwór czy już „uduchowiony”? Jasne, będą tacy, którzy tego typu podziałów będą szukać; mi bliższe jest podejście z filmowej wersji Zakonnicy w przebraniu, gdzie bohaterki odkrywają, że popowe piosenki mogą pomóc wyrażać miłość do Pana Boga.
Kiedyś tym podejściem dzieliłem się między innymi dla Deonu: w czasie jednego Wielkiego Postu słuchaliśmy całych płyt Taco Hemingwaya, Korteza, Anity Lipnickiej, Edyty Bartosiewicz i Jamesa Blunta, by razem z czytelnikami doświadczyć, że te – na pozór „świeckie” – piosenki dość dobrze opowiadają o rzeczywistości duchowej. Mam też szczęście od kilku lat rozmawiać przy różnych okazjach z muzykami, autorami tekstów, wokalistami – i zauważam niezmiennie, że ich ogromna wrażliwość, nawet jeśli nie idzie w parze z wiarą (z bardzo różnych, często poplątanych powodów), to otwiera ich na Drugiego, ale też na zadawanie pytań o Boga. A takie otwarcie wypowiadane znaki zapytania to już często krok do szukania Tego, który jako Jedyny może zaspokoić wszelkie tęsknoty.
Miałem też przywilej uczestniczenia w jednej z edycji warsztatów tekściarskich „Sklejam Słowa” – sześć dni w otoczeniu ludzi, dla których ważne jest słowo, którzy szukają najlepszej formy do opowiedzenia tęsknot, nie boją się pytań, ale też mają serca otwarte na siebie nawzajem, nawet jeśli nie zawsze ich przekonania spotykają się po drodze, to wspólny mianownik – zamiłowanie do słowa – pozwala na rozmowę. Takie warsztaty zostawiają ślady i ziarna niczym dobre rekolekcje. I mobilizują do modlitwy – bo skoro Pan Bóg mnie, księdza, prowadzi taką drogą – ukochania muzyki, słowa, popkultury, a przez to stawia obok konkretnych ludzi, to widzę w tym bardzo konkretne zaproszenia: i do nauki, i do modlitwy.
Pan Bóg, co na przekór z wersów wyziera
Modlitwa za artystów dość szybko stała się jedną z głównych intencji mojego codziennego pacierza. Im więcej w piosenkach zacząłem „wyłapywać Pana Boga” – szczególnie (czasem nie wprost) wyrażonej tęsknoty za Nim, szukania Go – tym mocniej zacząłem modlić się za artystów. Podzielam przekonanie św. Jana Pawła II z Listu do artystów: „Tworząc dzieło, artysta wyraża bowiem samego siebie do tego stopnia, że jego twórczość stanowi szczególne odzwierciedlenie jego istoty – tego, kim jest i jaki jest. […] Artysta bowiem, kiedy tworzy, nie tylko powołuje do życia dzieło, ale poprzez to dzieło jakoś także objawia swoją osobowość” (Jan Paweł II, List do artystów, Rzym 1999, 2). Skoro więc słyszę tęsknotę za Bogiem – szczególnie u kogoś, komu wierzę i komu wdzięczny jestem za twórczość – to tym odważniej odczytuję w podmiocie lirycznym głos samego twórcy i jeszcze chętniej trwam w modlitwie za tych, którzy tak wrażliwi (często nadwrażliwi) mają życiorysy i drogi z Panem Bogiem poplątane.
Ostatnie dekady sporo przynoszą takich świadectw szukania Pana Boga, mocowania się z Nim czy prób zrozumienia świata z Nim (i bez Niego). Zatrzymam się tylko na warstwie tekstowej, nie odnosząc się do biografii twórców, ale wierzę, że tych kilka głosów może być pomocą do własnego szukania Pana Boga i oczywiście do modlitwy za artystów.
„Tak bardzo chciałbym zostać kumplem Twym” – w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych niespodziewana rockowa modlitwa wypełniała listy przebojów. T.Love w utworze Bóg głosem Muńka Staszczyka wyśpiewywał tęsknotę za Kimś, kto jest daleko, a jednak czasem blisko – zwłaszcza gdy gnębi samotność. Temat relacji z Bogiem będzie wracał w twórczości częstochowskiego artysty, choćby w 2012 roku w przejmującym obrazie kuszenia przez diabła: „Więc Lucyfer rzekł do mnie / Pogadajmy spokojnie / Hej chłopaku, jak chcesz dźwignąć swój los? / Nawet głupi ci mówi / Nie podskoczysz królowi / Lepiej ze mną nabijaj swój trzos”.
O kuszeniu i pewniej duchowej walce opowiadał też zespół Lao Che w Drogi Panie, otwierającym album Gospel: „Wiedziałem, że na Rajskiej masz, masz Pan posesję, masz Pan sad. / Zobaczyłem jabłoń i reglamentowany jej kwiat” – a później już o sprytnym głosie gościa znikąd i przeskakiwaniu przez płot, wszystko w wariacji opowiadania o grzechu pierworodnym. Cały zresztą album Gospel poświęcony został religii – jest tam i diagnoza polskiego katolicyzmu, i satyra na życzeniowe myślenie o relacji z Bogiem, i ciekawe spojrzenie na historię Noego – świetne Hydropiekłowstąpienie. Jednocześnie w finale albumu słychać słowa bezwzględnie inteligentnego Oka: „w sprawach jednak dużych, wciąż widuję was małych / Za nogi myślało mnie złapać, siedmiu nie zawsze wspaniałych”, jakby twórcy sami chcieli przyznać, że spraw Bożych nie da się w pełni odczytać ani zrozumieć. Niemniej próbowali nadal. Na albumie Soundtrack słychać: „Rzuciłem palenie i Kościół też / do pierwszego czasem wracam, do drugiego – nie”, ale też chwilę później: „Czym cię zniechęciłem / Że mnie wciąż unikasz? / Całe moje życie / Ja szukam, ty znikasz” i „Bądź miłościw niegrzecznemu”; wreszcie finał albumu Dzieciom przynosi zaskoczenie: „Znów się pchasz do wersów i znowu o Tobie / A nie chciałem Cię tutaj / garść słów chciałem o sobie”, bo – choć czasem może by się chciało – to trudno uciec od Tego, który Jest.
Doświadcza też tego bohater Pytania do Niego u Vito Bambino. W jego twórczości o Panu Bogu jest sporo: „Boże, jeśli pozwoliłbyś mi wybrać / I w zamian za nogi dolepiłbyś skrzydła / Chyba bym podziękował / Zamiast mi coś dodawać wolę byś nie odejmował” (to była jedna z moich częstych modlitw w trzecim roku kapłaństwa) lub „Znam Boże Ciało, ale nie widziałem twarzy / Duży Tato bez urazy masz moment / Przegadamy dwie trzy sprawy / Znamy się na tyle długo będę mówił ty”. Jednak wspomniane Pytanie do Niego to bardzo już odważna modlitewna deklaracja – taka „mimo wszystko”: „Oddaję duszę w ręce Twe […] / Bo wierzę, że nie zgubisz jej […] / Przed Tobą boso / Stawiam kroki […] / Lecz w bani mej / Mam coraz więcej pytań”.
To ledwie błysk – można byłoby sięgnąć jeszcze do twórczości Fisza (niezmiernie ciekawe spojrzenie na niebo w Nie bo nie lub pewność, że „bez Ciebie trudno mi zrozumieć” w piosence Bóg), Anity Lipnickiej (wzruszająca tęsknota za „wyższą” opieką w Locie anioła), Anny Marii Jopek (Z nadzieją, że nie ma nieistnienia – o przeczuwaniu świętych obcowania; Spróbuj mówić kocham – o tym, jak trudno żyć według Dekalogu) albo Krzysztofa Napiórkowskiego (Panie wiotkiej trzciny to jedna z najładniejszych piosenkowych modlitw ostatnich lat); to tylko kilku artystów z mojego muzycznego magazynu podręcznego. Od lat zbieram te „odblaski” szukania Boga w popkulturowej muzyce – czasem pomagają mi zrozumieć siebie lub innych, zawsze mobilizują do modlitwy za artystów.
Modlitewnik Osieckiej
Wśród tych playlist-litanii szczególne miejsce zajmuje Agnieszka Osiecka. Jej „piosenkowe modlitwy” były jednymi z pierwszych, jakie znałem; to było chyba dla mnie pierwsze odkrywanie tego styku „świeckiego” i „duchowego”. Kiedy zaczynałem poznawać twórczość Agnieszki Osieckiej, byłem jeszcze dzieciakiem – wspomnienie z początku artykułu to świetny opolski koncert Zielono mi przygotowany w czerwcu 1997 roku, kilka miesięcy po śmierci poetki. Piosenki z tego koncertu brzmiały później u nas w domu często, trochę nimi nasiąkałem, trochę zaczynałem szukać książek Osieckiej na półkach, słuchać kolejnych płyt i poznawać jej biografię, zauważając poplątanie życiorysu i piosenek. To pomagało dostrzec, że kilka tematów wraca w piosenkach Osieckiej jak, nomen omen, refren: miłość, rozstania, Polska, życie artysty i właśnie Bóg.
Typowych modlitw jest u Osieckiej przynajmniej kilka – jej podmioty liryczne zwracają się do Pana Boga bezpośrednio, różnie oceniają Jego poczynania, próbują Go przeczuć i zrozumieć. W jednym z wierszy Osiecka wkłada Panu Bogu w usta słowa: „ja też jestem poetą”, w piosenkach nazywa Go Panem Obłocznym, jest „Tym, który wszystko wie” i „zna wszystkie kwasy i zasady […], terminy, święta i zagłady”, a także „Tym, co się nie myli daremnie”. Do teatralnej adaptacji Sztukmistrza z Lublina Osiecka napisała kilka songów, w tym jedną z najmocniejszych i najbardziej przejmujących modlitw w polskiej piosence – Grajmy Panu:
Dzięki Ci Panie za ten świat
Dzięki Ci Panie za dzikich zwierząt śpiew
Za Twoją sprawą kwitnie kwiat
I rodzi się człowiek, pisklę i lew.
Grajmy Panu na harfie
Grajmy Panu na cytrze
Chwalmy śpiewem i tańcem
Cuda te fantastyczne.
Grajmy Panu w niebiosach
Grajmy Panu w dolinach
Z Jego światłem we włosach
Każdy życie zaczyna.
W połączeniu z niezwykłą muzyką Zygmunta Koniecznego i w wyjątkowej interpretacji Anny Szałapak piosenka robi ogromne wrażenie, prawdziwie dotykając serca. Pod koniec życia Osiecka napisała, wspomnianą przeze mnie na samym początku, piosenkę-modlitwę Deus ex machina, z powtarzanym wołaniem „Daj mi, Panie, rozpoznanie” – i tu nie chodzi tylko o przeczucie chwili śmierci („Daj mi, Panie, rozpoznanie / czy szaleństwo jest tuż-tuż? / Czy to Tyś miał, Panie, w planie / żeby nie żałować róż?”) czy o nadzieję na ostatni moment („Kiedy przyjdzie już konanie / czy zapali światło ktoś?”). To też konkretne wersy o szukaniu drogi życia, swojego miejsca w świecie i w relacji z Panem Bogiem:
Daj mi, Panie, rozpoznanie
Kim ja jestem, kim ach kim?
Czy mam zostać leśnym drwalem,
czy z wojskami zdobyć Rzym? […]
Czy ja z dobrych, czy ze złych?
Czy to twoje jest rozdanie
czy mam karty w rękach swych?
Te piosenki, poszczególne wersy czy zwroty zaczęły coraz częściej towarzyszyć mojej osobistej modlitwie, zaczęły też trochę mówić mi o Panu Bogu. Zauważyłem, że niektóre frazy idealnie pasują do tego, o czym w modlitwie chcę opowiadać, jakby samo serce wyśpiewywało emocje właśnie w ten sposób. Jednocześnie im lepiej poznawałem biografię Osieckiej, coraz bardziej dostrzegałem, że to jej wadzenie się z Panem Bogiem, przeczuwanie Go, wołanie do Niego, mocno mobilizuje mnie do modlitwy za nią. W jednej z piosenek do wspomnianego już Sztukmistrza Osiecka opowiada dramatyczną historię nieszczęśliwej miłości zakończonej samobójstwem – w finale podmiot liryczny wyraża nadzieję: „Bóg jej wybaczył czyny sercowe / i lody podał jej malinowe”. Trochę taką nadzieję mam względem Osieckiej, ona mi towarzyszy w modlitwie o miłosierdzie dla niej.
Mieć wątpliwość, patrzeć szerzej
Czego jeszcze uczy mnie słuchanie popkultury? Świeżości spojrzenia, rozumienia innych – tych lekcji mógłbym wymienić sporo. Kilka lat temu częścią z nich dzieliłem się w ramach projektu „Głębszy poziom popkultury” dla Modlitwy w drodze. Na lekcjach religii moi uczniowie słuchają mnóstwo muzyki, więc słuchanie piosenek to dla mnie też próba zrozumienia tych, którym mam służyć. Dotyczy to zresztą nie tylko uczniów. Słuchanie tej samej muzyki pozwala znaleźć wspólną płaszczyznę spotkania, czasem wyjście razem na koncert czy pożyczenie płyty mogą otworzyć drzwi do rozmowy o tym, co najważniejsze. Zauważam jednocześnie, jak poszczególne piosenki stają się dla mnie samego konkretnymi lekcjami na codzienność.
Jako nastolatek, usłyszawszy piosenkę Lenny Valentino Chłopiec z plasteliny z frazą „każdej wiosny dmucham świeczki, wielki tort, jem żółty sernik”, postanowiłem nauczyć się piec serniki. Piosenki szczecińskiego rapera Łony nieustannie mobilizują mnie do „patrzenia szerzej” i do tego, by niektórych rzeczy nie przyjmować za oczywistość, ale starać się „mieć wątpliwość” – wszystko po to, by szukać prawdy i Prawdy. Pablopavo – niezwykły warszawski bard codzienności – uczy uważności na każdą ludzką historię, a piosenki z musicali uczą mądrego mówienia o emocjach, wyrażania pragnień, a czasem zagrzewają do boju.
Niejednokrotnie też – podobnie jak we wspominanych na początku obrazkach – w piosence usłyszanej niby przypadkiem w radiu, w sklepie, na koncercie, słyszę Boży głos, dostrzegam subtelny uśmiech Tego, którego kocham i który mówi do mnie tak, żebym zrozumiał. Pomaga to utrzymać pewność, że nasz Bóg jest Bogiem, który Jest i przenika codzienność.
Zamigotał świat
„Ocal mnie, nim utracę wiarę w sens”; „Ochroń mnie gdy znowu zapomnę co mam / I nie wahaj się wstrząsnąć mną / Najmocniej jak się da / Tylko z Tobą mam szansę / Osiągnąć to / Co najważniejsze jest / Więc przestrzegaj mnie / Gdy robię zły krok”; „Ratuj mnie z pożarów i wyławiaj z rzek”; „Pomóż mi kochać, wyryj w moim sercu siebie”; „Ty to wszystko, co mam” – to ledwie kilka fraz ze „świeckich piosenek”, które są w moim modlitewnym magazynie podręcznym; wracam do nich często, są czasem prostymi aktami strzelistymi, naturalnie wpisują się w nurt mojego codziennego życia z Bogiem. Czy to droga dla każdego? Nie wiem, ale wiem, że sprawdza się nie tylko w moim przypadku.
W ostatnich miesiącach często modlę się piosenką Korteza, tytułowym numerem z albumu Naucz mnie tańczyć:
Zanim ktoś zabroni nam
Zamknie się ostatni bar
Zanim DJ skończy grać
Naucz mnie tańczyć
Zanim ktoś zastąpi cię
Z byle kim bliżej nie chcę już nie
Zanim świt zastanie nas
Naucz mnie tańczyć.
Bo w tym wszystkim – w całej tej piosenkowości mojego kapłańskiego, chrześcijańskiego życia – chodzi ciągle o miłość. O Tego, który Jest Miłością.