Nowy Jork, Wtorek, 11 września 2001 r.
Po usłyszeniu huku włączyłem radio. Powiedzieli, że w World Trade Center była jakaś eksplozja. Idę do szkoły i widzę z ulicy dziurę w budynku i dym - niemożliwe - przecież to WTC! A ludzie? W szkole ktoś twierdzi, że widział samolot, który uderzył w wieżowiec - niemożliwe! Mówię uczniom, co się dzieje. Za chwilę wchodzę na dach szkoły i widzę, że druga wieża dymi. Ktoś mówi, że to uderzył drugi samolot - niemożliwe! Potem większa chmura dymu zasłania budynek. Dym opada, a budynku nie widać - niemożliwe, przecież taka konstrukcja nie mogła się zawalić. Nie może nie być tej wieży! Co z ludźmi? Mówię chłopakom: "Tylko jeden bliźniak stoi". Za chwilę idę na dach i już tylko dym pozostał z dwóch gigantów. Myślę sobie: "To niemożliwe. Nie w Ameryce, nie w Nowym Jorku, nie na Manhattanie, nie w Twin Towers".
Czy przyjąłem, że jest to jakieś szczególne, wybrane przez Boga miejsce, gdzie zło, przynajmniej w tak radykalnej postaci, nie ma dostępu? A może wydawało mi się, że technologia w tych nowoczesnych budynkach całkowicie zabezpiecza przed wszelkimi poważnymi wypadkami? Jakiś miesiąc temu byłem na szczycie jednej z wież i mówiłem sobie: "Ależ to wszystko potężne, wzniosłe i bezpieczne. Czy to będzie trwało wiecznie? Wygląda niezniszczalnie". Rzeczywistość przekroczyła jednak moją wyobraźnię. Uświadomiłem sobie, że za oczywiste przyjmuję, że pokój i ciągły rozwój, przynajmniej Ameryce, nie może być w żaden sposób przerwany. Przy tym poziomie świadomości ludzi, edukacji i rozwoju wojna, czy coś podobnie strasznego, nie może się zdarzyć. Potęga Ameryki wydaje się dzisiaj niepodważalna, niezniszczalna i wieczna. Wiem że, w historii było już wiele takich potęg, które miały trwać wiecznie. Ale i tak podświadomie przyjmuję, że ten wiek i ta część cywilizacji, którą tworzą Ameryka i Europa Zachodnia jest wyjątkiem. Chyba sobie założyłem, że tym razem będzie inaczej. Dlaczego? Wydaje mi się że jesteśmy lepsi i mądrzejsi. Jesteśmy?
Oby to był koniec ataków.
Środa, 12 września
Niespodziewanie mam dni wolne od pracy w szkole. Nie mam możliwości niesienia pomocy ofiarom, więc siedzę w domu, modlę się i oglądam telewizję. Początek roku szkolnego jest wstrząsający. Okolica, gdzie mieszkam, jest zamknięta. Zamarł ruch uliczny, większość sklepów, szkół jest nieczynna. Dość dziwnie wygląda Manhattan od wczoraj. Miasto, które normalnie jest w ruchu przez 24 godziny na dobę, zamarło.
Czwartek, 13 września
Chyba coraz smutniej robi się w Nowym Jorku. Poszedłem na wieczorny spacer. Pierwsze wrażenie - ludzie nie wiedzą, jak się zachowywać. Część po prostu siedzi w restauracjach, część jeździ po pustych ulicach na rolkach, inni patrzą w milczeniu w dół miasta - tam gdzie zawsze było widać pełno świateł, teraz jest czarna dziura. Ludzie patrzą w tą stronę i milczą. Powietrze jest zanieczyszczone, dookoła czuć nieoprzyjemny zapach, toteż okna trzeba mieć zamknięte. Ludzie chodzą w maskach przeciwpyłowych. Ulicami jeżdżą tylko ciężarówki z gruzem i pogiętymi stalowymi konstrukcjami, karetki pogotowia, policja i straż pożarna. Szkoły i sklepy nadal są zamknięte.
Pojawiają się wieści o rodzinach, które ciągle szukają swoich bliskich. Prawie każdy znał kogoś z tego biurowca. W naszej wspólnocie ktoś mówił o trzech znajomych, o których nie ma żadnych wiadomości. Dziś rano jeden z nas dowiedział się o kuzynie, który prawdopodobnie zginął. Proboszcz wrócił od parafianki, która tuż przed zawaleniem się budynku rozmawiała z córką, która przebywała na 95 piętrze. Tak teraz będzie każdego dnia. Zło wkroczyło w to miasto niespodziewanie i zniszczyło normalne życie.
Obym uczył się cenić dobro, jakie jest ukryte w spokojnej codzienności. Przyzwyczaiłem się przyjmować je za oczywiste. Obym pamietał, jak wszystko to jest kruche.
Panie, miej nas wszystkich w swej opiece.
Zadziwiającą popularnością cieszy się słowo "wojna". Z tym słowem na ustach rząd będzie mógł użyć wszelkich środków, by bronić "Narodu Amerykańskiego". Tylko dlaczego z takim zapałem i zdecydowaniem mówią: "Jesteśmy gotowi do wojny"? Czyżby naprawdę jej pragnęli? Z jaką łatwością niektórzy politycy na pytanie: "Co dalej?" odpowiadają: "Znajdziemy winnych i odpłacimy tym samym. Na wojnę odpowiada się wojną!". Oby to była tylko pusta deklaracja, płynąca ze zrozumiałej skądinąd agresji. Czyżby pokój był bardziej kruchy niż mi się wydaje? Wystarczyłby jeden zdecydowany na wszystko prezydent, aby przekonać wszystkich do wojny. Znów ucierpiałyby tysiące niewinnych ludzi. Ale gdy mówi się "wojna", nie oznacza to wojny prowadzonej tutaj, w Ameryce.
Jak odmiennie brzmi dzisiejsza Ewangelia: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą. (...) Jeśli cię kto uderzy w [jeden] policzek, nadstaw mu i drugi! (...) Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie (Łk 6, 27, 29, 31). Z pewnością nie jest to podręcznik do układania stosunków międzynarodowych, ale samo nasuwa się pytanie: czy nie są to słowa Jezusa skierowane dziś do Amerykanów? Jakże różnią się one od tego, co przychodzi na myśl jako rozsądna politycznie odpowiedź.
Podczas kazania jeden z naszych ojców przyznał, że Ameryka jest dziś bardzo daleka od słuchania tych słów. Mogłoby się wydawać, że jak nigdy dotąd potrzebuje ona pomocy i światła. Nie pomocy strategów, CIA i FBI. Fanatycy, którzy wyrządzili tyle zła, zaciemnili nie tylko dolny Manhattan (dym i pył ciągle się unosi i widoczność jest bardzo słaba), ale także nasze możliwości zrozumienia tego, co się stało, a nawet więcej, możliwość znalezienia słusznej odpowiedzi na to okrucieństwo. A przecież, gdy jest ciemno, szuka się światła. Ale który z polityków powie: "Wobec tego co się stało, nie wiem, co robić, Boże wspomóż..." Niemniej tutejsi politycy bardzo często mają Boga na ustach, taki obyczaj... Ale niczym nie różnią się od nas wszystkich - ufają głównie sobie. Poza tym nie mogą okazać niepewności, wątpliwości i braku zdecydowania. Bush mówi o "wykurzeniu terrorystów".
Panie, daj światło Ducha Świętego decydentom!
Piątek, 14 września
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Ileż światła i nadziei przynosi dziś w tym mieście wskazanie na krzyż i cierpienie Jezusa. Na drodze krzyżowej nie śmierć jest ostatnim etapem, ale otwarte ramiona Ojca. Dzisiejsza Ewangelia św. Jana może być pociechą dla tych, którzy cierpią po stracie bliskich: Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Oby otwarli się na to trudne, ale jakże prawdziwe pocieszenie.
Parafianka, która straciła córkę, o 6 rano dostała telefon od kogoś, kto zamieścił w internecie stronę WWW z informacjami o poszkodowanych. Powiedział, że jej córka żyje. Szybko okazało się jednak, że świadomie bądź nie, wprowadza się ludzi w błąd. Takich sytuacji było więcej.
W pobliżu szpitali, ale i w wielu innych punktach miasta, wiesza się fotografie tych, którzy zginęli, pali się świeczki i ustawia kwiaty. Ludzie modlą się w ciszy. Większość przechodniów jest bardzo skupiona, wielu wciąż patrzy w dół Manhattanu, gdzie ciągle unosi się chmura dymu. Ludzie, którzy poszukują bliskich, są przepełnieni bólem, w ciszy rozmawiają z przyjaciółmi. Mówią półgłosem. Czasem skuleni siedzą na bruku i płaczą. Jednak wielu jest też takich, którzy pełni dumy i agresji krzyczą, że będą bronić Ameryki i ducha wolności: "Nie poddamy się! Przetrwamy i wolność zwycięży! Ameryka nigdy się nie podda!"
Tuż po zawaleniu się WTC ktoś powiedział, że Amerykanie muszą mieć świadomość, że po części jest to konsekwencja nieprzemyślanej polityki zagranicznej i wspierania wojen. W telewizji przedstawia się to, co się wydarzyło, raczej jako atak na amerykański sposób życia, na wolność jaka tu panuje i otwartość. Po części to prawda. Druga część jest zbyt trudna i bolesna, by mogła być dotknięta. Dla zwykłego obywatela Ameryka to kraj, który pozwala żyć w dobrobycie, tym którzy tu pracują. Ale jest i inne oblicze Stanów Zjednoczonych, o którym się nie mówi - liczne wojny i nie zawsze sprawiedliwe akcje militarne, handel bronią i nie wiem, co jeszcze. Tej twarzy Ameryki nie znajdzie się na Statule Wolności. Czy Amerykanie uwierzą w to, że gdy zniszczy się wszystkich terrorystów, znów będzie można żyć spokojnie w niewinnym kraju, którego jedynym celem jest szczęście i dobrobyt obywateli?
Nie mogę zrozumieć patriotycznych uczuć i haseł, które pojawiają się wszędzie. Jakiś nastolatek, pseudonim Sweetbeeb, napisał w internecie: "Słuchając drżącego ze wzruszenia głosu Prezydenta, powtarzam: - Jutro wstanie dzień. Moja wiara wypływa z tych trzech kolorów: czerwonego, białego i niebieskiego... Stany Zjednoczone Ameryki zapewniają mnie że... Jutro wstanie dzień".
Nie rozumiem tej wiary. Dla Amerykanów to był atak na ukochaną Ojczyznę. W tych dniach to nie cierpienie, modlitwa czy odbudowa WTC, ale Ameryka jednoczy ludzi. Nawet Chińczycy w Chinatown chodzą z flagami. Wierzą w swój kraj. Powtarzają, że żadna siła nie zniszczy Ameryki. Pewnie za dużo w tym pewności siebie i bicia w patriotyczne dzwony. Trochę się krzywię słysząc te hasła, ale jak pomyślę: Polska... Zresztą, sam nie wiem, jak zrozumieć to, co się stało i to co się dzieje teraz. W tym zgiełku informacyjnym i propagandowym wiem jedno: za mało słuchamy Jezusa i za mało wierzymy, że Jego słowa są światłem, także, a może szczególnie, w takich chwilach.
Sobota, 15 września
Dziś wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Bolesnej. Podczas Mszy w katedrze Św. Patryka kapłan wskazał że dziś, podobnie jak wczoraj, święto i czytania współbrzmią z tym, co przeżywamy. Maryja przyjęła cierpienie i zawsze wspierała cierpiących, a w gazetach pojawia się coraz więcej artykułów o ludziach, którzy zginęli. Dziś w wielu kościołach odprawia się Msze za zmarłych. Chyba najtrudniej jest słuchać ludzi, którzy podczas modlitwy wiernych, łamiącym się głosem wypowiadają imiona bliskich.
Dym wciąż się unosi nad dolnym Manhattanem, ale ulice się zmieniły. Wróciło życie. Ludzie pojawiają się w sklepach, wracają do pracy, wszystko wokół zaczyna wyglądać tak, jak dawniej. W internecie i w telewizji toczą się dyskusje, czy odbudować Twin Towers, czy nie. Miasto, które było tak niewiarygodnie żywe i ruchliwe, zostało unieruchomione. Kilka dni było potrzeba na otrząśnięcie się z pierwszego szoku. Wiadomo tylko, że jeszcze wiele przyjdzie przeżyć. Jak będą wyglądać pogrzeby?
Zaczynają się pojawiać pytania: co dalej? Jakaś grupa ortodoksyjnych Żydow rozdawała ulotki, w których probowali na to pytanie odpowiedzieć: "Jeden czyn na zawsze zmienił los swiata". Powołując się na Majmonidesa ludzie ci zachęcali do pojedynczych, dobrych czynów. Zdumiewa tylko podkreślone hasło: "Jak przepowiedział Lubavitcher Rebbe, wchodzimy w epokę Mesjasza. Wchodzimy w świat pokoju". Naiwność czy wiara? Słynni pastorzy w wygłaszają w telewizji dramatyczne przemówienia. Jeden twierdzi, że to ręka Boska ukarała Amerykę.
Ktoś w radiu zastanawia się, czy rząd i Amerykanie będą wystarczająco cierpliwi, by w reakcji na zamach nie kierować się wyłącznie agresją. Szukanie winnych może przecież trwać miesiące. Ktoś inny zwrócił uwagę na to, że Amerykanie doświadczyli tragedii, których ludzie doświadczali, bądź doświadczają na codzień w Europie i w tylu innych miejscach świata. Czy to przeżycie cokolwiek zmieni w polityce i w codziennym życiu? Zdarzyła się tragedia, jakiej nikt nie spodziewał się zobaczyć na tej pełnej pokoju od tylu dziesiątków lat, ziemi. Państwo, tak dumne ze swej ekonomicznej i militarnej siły, z doskonałego wywiadu, okazało się zupełnie bezsilne wobec dobrze zorganizowanej grupy ekstremistów. Co więcej, nie można już być pewnym, czy kolejna grupa nie szykuje czegoś podobnego. Czy świadomość, jak kruchy może okazać się spokój i dobrobyt, zbliży niektórych ludzi do Boga?
Niedziela, 16 września
Dziś z jednym ojcem i dwoma klerykami byłem na tzw. "ground zero". Toczy się tu mrówcza praca tysiąca ludzi. Jedni szukają żywych, inni usuwają gruzy, cała armia ludzi sprząta ulice, przygotowuje posiłki, gromadzi żywność, odzież i lekarstwa. Każdy czuje, że uczestniczy w czymś większym niż on sam i jego praca. Ta wiara daje ogromną energię i pozwala zapomnieć o sobie.
Ojciec James był tam już kilka razy i wiedział, że choć jest tam kilku oficjalnych kapelanów, to potrzeba po prostu być na ulicy i rozmawiać z ludźmi. Ołtarz ustawiliśmy przed kaplicą św. Józefa, kilkadziesiąt metrów od WTC. W kaplicy znajduje się obecnie skład jedzenia, ubrań i lekarstw. Celebrowaliśmy dwie Msze św., do których dołączyło się kilka osób. Staliśmy z komunią św. w różnych miejscach i rozdawaliśmy ją tym, którzy tego pragnęli. Pracuje tam wielu katolików. Rozmawialiśmy z ludźmi o ich zmęczeniu, o agresji, którą czują, o tym że tyle dobra ujawniło się w ludziach po triumfie zła, a także o tym, że całe to zdarzenie może się przyczynić do przemiany ludzi. Przeważnie słuchaliśmy. Ludzie byli bardzo uprzejmi i życzliwi. Ktoś niespodziewanie obok nas ustawił spory plakat z napisem "The Body of Christ".
Taka była niedziela. Oby Pan przemieniał serca wszystkich ludzi.
Poniedziałek, 17 września
Dzisiejsze czytania znów uderzają swoją aktualnością: Zalecam więc przede wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością (1 Tm 2, 1-2).
W mieście, wyjąwszy bezpośrednie sąsiedztwo WTC, gdzie wciąż wydobywa się części ludzkich ciał i usuwa zniszczenia, prawie wszystko przebiega jak dawniej. Jedynie ciągle unoszący się dym, porozwieszane w różnych miejscach zdjęcia ofiar oraz palące się świeczki, przypominają nastrój tamtego tygodnia. Ludzie wciąż przychodzą w pobliże WTC i patrzą z niedowierzaniem na zgliszcza.
Powoli wszyscy wracają do swoich poprzednich zajęć. Szkoły i sklepy znów są otwarte, ruszyła giełda na Wall Street, pewnie niebawem zaczną działać teatry na Broadway`u. W metrze, podobnie jak przed tragedią, ludzie nie zwracają uwagi na innych. Minął czas, gdy w tym samym metrze ludzie serdecznie i w skupieniu ze sobą rozmawiali, niewielu miało słuchawki na uszach i jeśli czytano, to tylko relacje z akcji ratunkowej i komentarze po zamachu. Mimo, że na zewnątrz wszystko wygląda jak dawniej, każdy w głębi serca nosi pytanie: co się zmieni w mieście? Jedną zmianę już można odczuć, kiedy wchodzi się do różnych budynków publicznych. Służby porządkowe sprawdzają dokładnie każdego. Poczucie bezpieczeństwa zostało naruszone...