Czy kaznodzieja może obrażać? Na tak zadane pytanie odpowiedź zawsze będzie twierdząca. To możliwe: są kaznodzieje, którzy obrażają, i są słuchający, którzy się obrażają. Czy jednak kaznodzieja powinien obrażać? Nie powinien! Nie taki jest bowiem cel głoszenia kazań i homilii.
Eucharystia to szczególny moment w życiu każdego chrześcijanina. Przychodzimy na nią z różnym nastawieniem i z wieloma oczekiwaniami. Najczęściej robimy to, by spotkać Pana Boga i z Nim poprzebywać. Innymi czynnikami, które bierzemy pod uwagę przy wyborze konkretnej Mszy, są: godzina jej odprawiania, długość, kościół, w którym jest sprawowana, odległość od niego, plan dnia, a coraz częściej także jakość kazania i sam kaznodzieja. Wszystkie te czynniki sprawiają, że zaczynamy nazywać Eucharystię „moją Mszą świętą”.
W czasie Eucharystii niewiele nas może zaskoczyć. Jedną z niewiadomych są najczęściej kazania lub homilie. Nie wiemy, kto będzie je głosił ani jak i o czym będzie mówił. To właśnie kazania wzbudzają w wiernych najwięcej emocji, które bardzo często powodują wręcz niechęć do uczestniczenia w Eucharystii. Wielu chrześcijan radzi sobie z tym uczuciem, wyłączając uwagę w czasie kazania, traktując je jako „odpoczynek” podczas Eucharystii: prowadzą ciche rozmowy, drzemią, układają plany na resztę dnia.
Kaznodzieja i słuchacze
Na szczęście wielu przychodzących do kościoła chce czegoś więcej. Wielu szuka Mszy, w czasie której kazanie, a co za tym idzie także kapłan, będzie dla nich inspiracją na cały tydzień, będzie ich motywować do szukania, ale bez wskazywania łatwych rozwiązań.
W parafiach miejskich bardzo często konkretni księża sprawują Mszę o jednej, stałej porze. Z pozycji słuchacza kazań taka sytuacja jest najlepsza, bo idąc na daną Mszę, wiedzą, kto będzie mówił, i świadomie się na to decydują. Nie wystarczy im uczestniczenie w jakiejś Mszy. Biorą udział w takiej, na którą czekają cały tydzień. Trudniej o taki wybór w parafiach wiejskich z jednym księdzem, który sprawuje niedzielne Eucharystie i głosi kazania. Bardzo często księża na parafii dzielą się głoszeniem kazań i w ten sposób wierny nie ma możliwości wyboru kaznodziei, bo robi to za niego proboszcz.
Jeszcze trudniej sprawa wygląda z pozycji kapłana: nie mogę sobie wybrać wiernych, do których będę mówić. We Mszy uczestniczą młodzi i starzy, prości i intelektualiści, radośni i smutni… Każdy może przyjść i posłuchać. Trudno mówić do wiernych, których się nie zna i którzy często tworzą bezimienny tłum. Najłatwiej mówi się do grup, w których duszpasterzuję: znam tych ludzi z imienia, wiem, czym żyją, wiem, na jakim etapie się znajdują. Łatwo jest też mówić na przykład tylko do młodych lub tylko do mężczyzn. Z kolei najtrudniejsze kazania to dla mnie te wygłaszane podczas pogrzebów i ślubów. Tutaj słuchaczami są ludzie, którzy – gdyby nie wspomniane okoliczności – nigdy by się nie znaleźli w tym miejscu i słuchają z przymusu albo nie słuchają wcale.
Na szczęście w naszych jezuickich parafiach mamy przydzielone stałe Msze niedzielne. Po jakimś czasie w kościele można dostrzec te same twarze ludzi z własnej woli wybierających uczestniczenie w danej Mszy, której częścią chcą być. Słuchają, reagują uśmiechem, czasem nawet odpowiedzą głośno na pytania z ambony. Nawiązany kontakt wzrokowy sprawia, że kazanie przestaje być moim monologiem, a staje się czymś żywym, współtworzonym z całym zgromadzeniem liturgicznym.
Obraził czy ja się obraziłem?
Od kilku lat jestem kaznodzieją, ale większe doświadczenie mam w byciu słuchaczem i nie mogę sobie przypomnieć kazania, które by mnie w jakiś sposób obraziło. Może to i lepiej, bo jak mawia mój ojciec duchowny: „Tylko idiota się obraża”. Zapytałem ludzi, z którymi pracuję, czy kiedykolwiek zostali obrażeni w czasie kazania. Najczęściej odpowiadali, że tak, ale przy kolejnych pytaniach okazywało się, że mylą oni obrażanie się z niezgadzaniem się z tezami czy poglądami kaznodziei. Obraza to przecież naruszenie czyjejś godności, poniżenie człowieka i głęboko wierzę, że żaden z księży nigdy nie miał na celu uderzenia w człowieka, w szczególności w konkretnego człowieka, znanego wszystkim z imienia i nazwiska.
Słuchanie i mówienie kazań to swoista forma komunikacji, która podlega takim samym czynnikom jak zwykłe rozmowy. Można przyjąć, że zachodzą w tym procesie dwa warianty. Po pierwsze, kaznodzieja ma intencję obrażenia kogoś i słuchacz albo się obrazi, albo nie. Po drugie, kaznodzieja nie ma intencji obrażenia kogoś, a słuchacz albo się obrazi, albo nie. Jesteśmy różnorodni, z różną wrażliwością i przychodzimy na Eucharystię z wieloma nastawieniami. Myślę, że jako kaznodzieja nawet nieświadomie mogę kogoś urazić, obrazić, sprawić, że w kimś się zagotuje od uczuć. Nawet jeśli zamiast kazania przeczytam list pasterski, to i tak ktoś może się poczuć tym dotknięty. Może się nie zgadzać z tym, co mówię lub jak mówię, i to oburzenie zamieni w obrażenie się albo zrzuci wszystko na mówcę: „To on mnie obraził”.
Kilka lat temu, głosząc kazanie na Uroczystość Serca Pana Jezusa, mówiłem o Bożej miłości. Użyłem sformułowania, że tylko Bóg kocha bezinteresownie, a nawet najlepszy rodzic czy wychowawca kocha „za coś”. To jedno zdanie sprawiło, że tego samego dnia odbyłem rozmowę z małżeństwem mającym dorastające dzieci. Z delikatnym oburzeniem wyrazili swój sprzeciw wobec tak przedstawionej sprawy, bo oni kochają swoje dzieci bardzo bezinteresownie. Wiele wspaniałych rzeczy zrobiliśmy razem w tamtej parafii, ale nigdy nie zapomnieli mi tego jednego zdania w tym kazaniu. Jako kaznodzieja nie znam dnia ani godziny, kiedy jeden z moich słuchaczy stwierdzi, że go obraziłem. Jednak dzięki pracy nad sposobem mówienia mogę uniknąć wielu zapalnych sytuacji. Z drugiej strony, nie mogę unikać tematów drażliwych czy budzących niepokój.
Uważam, że brak kultury u kaznodziejów oraz zapominanie, że chrześcijanin piętnuje czyn, a nie samego człowieka, to główne błędy i powody powstawania sytuacji: „Obraził mnie – obraziłem się”. Każdy z nas chciałby spotykać w życiu tylko ludzi dobrze wychowanych, uprzejmych i władających piękną polszczyzną. Dobrze jednak wiemy, że to niemożliwe. Podobnie sytuacja wygląda w środowisku księży. Pomimo wszechstronnej formacji przed święceniami dzień po nich nie stajemy się super święci i najbardziej uprzejmi na świecie. Brak kultury i wywyższanie się w codziennych kontaktach z ludźmi widoczne jest też w głoszonych przez niektórych księży kazaniach. „Kowalski to osioł, szatan, zło wcielone”: w kościele nie ma miejsca dla wyzwisk, niecenzuralnych słów, obrażania grup społecznych czy opowiadania się po stronie konkretnych partii politycznych.
Obrażanie mnie jako człowieka nie jest tak częste jak obraza uczuć religijnych innych wierzących. Bardzo często oskarżamy o to niewierzących, gdy atakują papieża, Jezusa czy Biblię, a przemilczanym tematem jest tworzenie podziałów w Kościele. Masz się modlić, czytać Pismo Święte, uczestniczyć we Mszy, przystępować do Komunii – tylko tak jak my, inaczej skończysz w piekle. Rok temu byłem na pielgrzymce maturzystów i przed Komunią świętą wszyscy usłyszeliśmy: „Jeśli kochacie Matkę Bożą i Ojczyznę, to przyjmiecie Pana Jezusa na klęcząco”. Czy takie stwierdzenia nie obrażają mojej religijnej wrażliwości? „Gwałcenie” mojego sumienia, zmuszanie mnie do konkretnych zachowań, postaw, bo inaczej zostanę zaliczony w poczet złych i niekochających Jezusa, powoduje w moim sercu co najmniej wzburzenie. Przyznam, że jako dojrzały chrześcijanin, ciągle poszukujący Jezusa w codzienności, mam pokusę, by podczas podobnych wypowiedzi wstać i powiedzieć: „Ludzie, możecie też inaczej, jesteśmy różni jak święci Piotr i Paweł, jeden nie narzucał drugiemu tego, co myślał i robił. Różnorodność to nasza siła”.
Negatywnym zjawiskiem są też kaznodzieje, którzy unikają mówienia o sprawach ważnych dla lokalnej społeczności, nie poruszają tematów drażliwych czy sprawiających ból. Celem kazania nie jest sprawianie, by słuchacze poczuli się lepiej. Dla mnie wzorem, jak mówić i co mówić w czasie kazań, jest św. Paweł i jego listy. Pisał on do konkretnych wspólnot bez owijania w bawełnę, piętnował zachowania złe, a pochwalał dobre. Pokazywał drogę do nieba. Wiele jego listów nadaje się do wykrzyczenia, by oddać ducha tego, co chciał przekazać. Ale są też łagodne, jak chociażby hymn o miłości, który można recytować ukochanej osobie.
Podczas głoszenia kazań bardzo ważna jest intonacja. Czasami podniesiony przez kaznodzieję głos jest oznaką bezsilności albo sprawia, że wierni zaczynają słuchać. Jedno z moich ostrzejszych kazań było skierowane do starszych osób, które nie dbały o własne życie, nagminnie przechodząc przez przejście na czerwonym świetle. Bardzo często wracałem do tego tematu z troski o seniorów w parafii.
Praesupponendum, czyli jak uratować kazanie
Sposobów na obrażanie innych pewnie jest wiele i każdy dopisałby coś od siebie. Jak nas, kaznodziejów, zachęcać do pracy nad warsztatem głoszenia kazań, do odpowiedniego przygotowywania się do nich, trzymania się tematu i czasu, a przede wszystkim niezapominania, że głosimy Jezusa, a nie siebie? Co może zrobić wierny, gdy słyszy, że wszyscy adwokaci to złodzieje, a on jest adwokatem, lub gdy ksiądz przez trzydzieści minut mówi, ile pracy włożył w przebudowę kościoła? Kilka razy byłem słuchaczem takich kazań i widziałem ludzi, którzy wstawali i wychodzili. Raz we włoskim kościółku wierni zaczęli na głos krzyczeć: „Kończ ksiądz!”.
Tylko jak zrobić to w mojej parafii, w której rządzi ksiądz proboszcz? Lepiej przecierpieć, siedzieć cicho, bo potem problemy będzie robił przy sakramentach. Bardzo często politycy mawiają, że zmiany w kraju zaczną się, jeśli „zagłosujemy nogami”. Młodzi ludzie nazwali ruch szukania swojego kościoła, Mszy i kaznodziei churchingiem. Może gdy obrażający kaznodzieja zobaczy na swojej Mszy pustki, zastanowi się nad swoim sposobem głoszenia kazań i się nawróci.
Założyciel Towarzystwa Jezusowego, św. Ignacy Loyola, pisał: „Aby zarówno dający Ćwiczenia Duchowne, jak i przyjmujący je bardziej pomagali sobie wzajemnie i postępowali [w dobrem], trzeba z góry założyć, że każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego, niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością, a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc, mógł ją ocalić” (Ćd 22, addycja zwana praesupponendum).
Jeśli zabolało cię coś podczas kazania, nie zgadzasz się z opiniami kapłana, uważasz, że brakuje mu kultury, idź do niego i zapytaj, co miał na myśli, co chciał przekazać, a może opowiedz, jak ty zrozumiałeś to, co mówił, i dzięki temu następnym razem użyje innych słów. Jeżeli trudno o bezpośredni kontakt, wyślij SMS, e-maila lub napisz list. Tylko nie zapomnij się podpisać i napisz najpierw do kaznodziei, a nie do jego proboszcza lub przełożonego. Bardzo lubię po moich Mszach wyjść przed kościół i posłuchać opinii wiernych. Zachęcam też do pisania i komentowania. Dzięki temu wiem, że nie rzucam słów na wiatr, ale ktoś tam słucha i zastanawia się nad nimi.
Jako młody zakonnik bardzo często rozmawiam z innymi o sposobie głoszenia kazań, uczę się od starszych. W czasie jednej z takich rozmów mój ojciec duchowny opowiedział mi pewną historię. Uczestniczył on jako celebrans we Mszy świętej i był niejako zmuszony do wysłuchania bardzo długiego, suchego i wielowątkowego kazania rekolekcyjnego. Powziął wtedy myśl, że po Mszy, w zakrystii, wygarnie rekolekcjoniście, co myśli o takim głoszeniu kazań. Po drodze spotkał kobietę, która ze łzami w oczach prosiła go, by podziękował kaznodziei za dzisiejsze kazanie, bo dzięki niemu dostrzegła, jak płytkie życie prowadziła, i już jest po spowiedzi, bo chce rozpocząć proces nawrócenia.
Intonacja głosu, dar wymowy, techniki w głoszeniu kazań nie zastąpią działania Ducha Świętego. To On dociera do serca człowieka i bardzo często poprzez kiepskiego kaznodzieję, podczas długiego kazania, na którym wszyscy śpią, skruszy serce jednej osoby. Nie zapominajmy o duchowym wymiarze kazania i róbmy wszystko, by kiedyś razem być w niebie.