Moje ojcostwo

Z Janem Górą OP, duszpasterzem młodzieży, rozmawia Józef Augustyn SJ
Życie Duchowe • ZIMA 37/2004
Dział • Rozmowy duchowe
(fot. Jarek Zok / Flickr.com / CC BY 2.0)

Od lat pracuje Ojciec z ludźmi młodymi i jest postrzegany jako "ich" ojciec. Co znaczy dzisiaj być ojcem dla młodych?

Może na początku opowiem, jak "startowałem" do tego ojcostwa. Przyjechałem do Poznania, mając dwadzieścia kilka lat, tuż po święceniach. Klepnąłem w plecy jedną dziewczynę i mówię do niej: "Mów mi «Dzidek». Robimy tu duszpasterstwo". A ona na to: "Kolegów to ja mam w klasie. Musisz być ojcem dla mnie, dla nas".

Wtedy zupełnie nie wiedziałem, co znaczy być ojcem! Wydawało mi się to niepoważne. Tak jak niedorosły chłopak denerwuje się i wstydzi na widok karmiącej kobiety, tak ja wstydziłem się ojcostwa. Jak ja mogłem być dla nich ojcem, kiedy byłem od nich niewiele starszy? Pamiętam, że kiedyś zasypiałem i zastanawiałem się: "Dlaczego oni się mnie czepiają? Czego ode mnie chcą?". Ciągle zwracali się do mnie: "Ojcze" i "Ojcze", podczas gdy ja mówiłem im po imieniu. Nacierali na mnie, a ja się cofałem. Nie mogłem sobie z tym poradzić. Było to zresztą szalenie podniecające do czasu, kiedy zrozumiałem, że owo "podniecenie kwiatu", młodości, trzeba przełożyć na "wzruszenie owoców". A pomógł mi w tym mój ukochany Karol Wojtyła.

 

W jaki sposób?

Szukałem tekstu, który byłby inspiracją na rekolekcje akademickie w Krakowie w pierwszych dniach stanu wojennego w 1981 roku.

Marek Skwarnicki zdradził mi wówczas ciekawostkę, że Karol Wojtyła napisał tekst Promieniowanie ojcostwa, a dwie redaktorki ówczesnego "Znaku" wstydziły się tego tekstu, mówiąc, że jest "porażony freudyzmem". Pomyślałem więc: "Co za cymesy tam są?" i rzuciłem się na Promieniowanie ojcostwa. Muszę powiedzieć, że zrobiło ono na mnie piorunujące wrażenie. Czytałem go wielokrotnie i choć go nie rozumiałem, wiedziałem, że "coś" w nim jest.

Promieniowanie ojcostwa mówiło o tym, co działo się ze mną. Była to opowieść o ucieczce przed ojcostwem, o tym, że ono jest wielkością mężczyzny i wypełnieniem człowieczeństwa w człowieku. Mówiło o tym, że nie my sami stwarzamy misterium ojcostwa, ale że to dzieci przynoszą go nam w darze i że ojcostwo sprawia, iż nie lękamy się już o samych siebie, ponieważ nasza samotność zostaje przełamana ich obecnością. Promieniowanie ojcostwa przedstawiało ojcostwo jako relację i stawało się inspiracją dalszych rozmyślań - na przykład takim, że ojcostwo to najmocniejszy wkład w budowanie świata, że ten świat kształtujemy wspólnie z dziećmi.

Tak to mocno we mnie pracowało, że kupiłem bilet lotniczy i poleciałem do Rzymu, do Ojca Świętego, podziękować mu za Promieniowanie ojcostwa. Papież zapytał: "Dlaczego?". A ja odpowiedziałem, że do dominikanów w Poznaniu przychodzą najpiękniejsze dziewczyny. Stają blisko mnie, czasami za blisko, tak że muszę się cofnąć, bo na płaszczyźnie partnerskiej stanowią dla mnie zagrożenie. Ale dzięki Promieniowaniu ojcostwa odkryłem, że na płaszczyźnie rodzicielskiej możemy być jeszcze bliżej, bo przecież trudno, żeby ojciec zagrażał własnym dzieciom - chyba że byłby kazirodcą. Papież mnie uściskał, przytulił i powiedział: "To był także mój problem, kiedy byłem bardzo młody". W ten sposób pokochałem tego człowieka, który później nigdy nie odmówił mi swojego ojcowskiego błogosławieństwa i towarzyszenia całej mojej drodze duszpasterskiej.

Istnieje masa zdjęć i listów, którym początek dało to wydarzenie. A co najwspanialsze, w mojej ukochanej Galicji, w Tarnowskiem, istnieje kościół zbudowany z miłości Jana Pawła II, z jego ojcostwa. Mianowicie jeden z mężczyzn, uczestniczący przypadkiem w audiencji, zobaczył, jak Papież mnie uściskał. Ten mężczyzna zapytał potem, kim ja jestem. Odpowiedziałem: "Żołnierzem liniowym". "A co on cię tak przytula?" - pyta dalej. "Bo mnie kocha. Będę budował kościół". "Za co?". "Nie mam za co" - odpowiadam. "To już masz". I w ten sposób w Jamnej stoi kościół wybudowany z ojcowskiej miłości Jana Pawła II. Promieniowanie ojcostwa stało się, obok Ewangelii oczywiście, scenariuszem mojego życia. Ja się starałem być ojcem, a młodym na mnie zależało.

 

Dlaczego młodzi ludzie szukają u księży ojcostwa?

Myślę, że dlatego, iż autentyczny ksiądz to "bezpieczny facet" - zarówno dla dziewczyn, jak i dla chłopaków. To bardzo piękne, że mają takie zaufanie. Ojciec przecież nie szuka swojego dobra, lecz dobra swoich dzieci. Gdy byłem bardzo młody, chciałem zatrzymać ich dla siebie. Pamiętam sceny zazdrości, które urządzałem, gdy dziewczyny zawiadamiały mnie, że wychodzą za mąż czy też idą do klasztoru. Mówiłem: "Wychowałem, a teraz idą!". Dziś wiem, że prawdziwa miłość nie trzyma młodych egoistycznie przy sobie. Myślę, że kapłaństwo powinno być bezpiecznym ojcostwem. Sądzę, że dziewczyny dlatego chętnie garną się do duszpasterstwa, bo wiedzą, że ja im nie zagrażam. A ja dzięki nim doświadczam tego, co mnie zawsze ogromnie fascynuje: przełożenia podniecenia na wzruszenie.

 

Czy ojcostwo księdza dzisiaj nie jest dla młodych pewnym dopełnieniem braku ojcostwa doświadczanego we własnym domu?

Sądzę, że na tę sprawę można spojrzeć jeszcze szerzej. Obecne czasy - czasy demokracji, w których wszyscy są kumplami, spowodowały ogromne osierocenie społeczne całej generacji. I nie w tym rzecz, że młodzi są dziś źli albo agresywni, ale że oni po prostu nie wiedzą, po co istnieje ojciec. Ojciec jest przecież ostatnią osobą, która będzie przez nich wysłuchana, bo większe racje są zawsze po stronie kolegów. Rówieśnicy tworzą dziś nieprawdopodobną grupę nacisku i wielu młodych czuje się przez nią osaczonych. Choroba sieroca dotyka także sfery społecznej i politycznej. Nie ma przywódców ponoszących odpowiedzialność. Nie ma skrystalizowanych osobowości politycznych (takich jak na przykład marszałek Piłsudski czy generał de Gaulle). Jedynie Papież swoim niedołężnym chodzeniem i mówieniem jest tak niekonwencjonalny, że przebija się poprzez standardy i dochodzi do głębi, w której realizuje się ojcostwo. Dziękuję mu więc za jego ojcowską starość, która mnie ośmiela, wyzwala, rodzi we mnie inną rzeczywistość. Tylko ojciec może stawiać wymagania. Jako ojciec w duszpasterstwie mogę nakazać, wymagać, mogę powiedzieć: "Ja oczekuję". Jako kolega nie mogę tego zrobić.

 

Jednak najpierw trzeba chyba sobie stworzyć możliwość stawiania wymagań. Co trzeba zrobić, żeby sobie zasłużyć na zaufanie, które mówi: "Idź", a młody człowiek idzie, "Zrób", a on zrobi?

Takie zaufanie buduje się przez całe lata. Mnie bardzo pomógł w tym fakt, że przełożeni - z pomocą Ducha Świętego oczywiście - nie przenosili mnie. W Poznaniu jestem już od dwudziestu kilku lat i moje więzi z ludźmi mogły się pogłębić. Mniej więcej wiem, kto jest kto, i ludzie wiedzą, kto jestem ja. Lekcja pedagogiczna w moim wydaniu wygląda w następujący sposób: gdy widzę piękną dziewczynę, mówię: "O! Jaka jesteś piękna!". Ona ma się zaróżowić i powiedzieć: "Dziękuję, miło mi". Gdy po raz drugi mówię: "O! Jaka jesteś piękna! Jaka wspaniała fryzura, jakie ubiory!" - ma się zaróżowić i powiedzieć: "Bardzo dziękuję". Ale gdybym po raz trzeci wystartował z tego typu komplementem, ma mi odpowiedzieć: "Wiem". Ona już wie, że jest piękna, przyjęta, zaakceptowana i wtedy możemy przejść w zupełnie inną sferę. W ten właśnie sposób uczę ich wymagania od siebie i od innych. To jednak trwa latami i bardzo ważna jest tutaj kwestia autorytetu.

 

Czym wobec tego jest autorytet ojcowski?

Można odpowiedzieć na to pytanie na przykładzie braku ojcostwa, zarówno w sztuce, jak i w nauce. W sztuce na przykład nie ma dziś mistrzów, którzy mają swoją szkołę, uczniów i wprowadzają ich w głębię widzenia świata.

 

A więc dzisiejsza sztuka jest osierocona?

Odpowiem na przykładzie pieśni i muzyki. Nadzieja w Biblii wyraża się pieśnią, poprzez psalmy, kantyki, lamentacje - poprzez Magnificat Maryi, Kantyk Symeona czy Zachariasza. Nadzieja w środowisku i społeczeństwie wyraża się pieśnią. Kiedy pieśń zamiera, świadczy to o beznadziei porażającej całe środowiska.

Myślę, że sierocy świat objawia się dekompozycją, która polega na tym, że nie ma nośników wiary, nadziei i miłości. Zapomnieliśmy o tym, co przypomina Papież - że nasza wiara musi być przełożona na kulturę. Ale do tego, by przełożyć wiarę na kulturę, trzeba świadomości ojcowskiej. Nie chcę niczego zarzucać duszpasterzom, ale za mało jest ojcowskiej postawy, która byłaby zaprzeczeniem powszechnej deklaracji, iż wiara jest moją prywatną sprawą i wszystko jedno, w co się wierzy, byle być dobrym człowiekiem.

 

Czy jest to pogląd wynikający z braku ojcostwa?

Myślę, że jeśli doświadczamy kryzysu wiary, to dlatego, że w wierze brak nam ojców, że wszyscy jesteśmy tylko braćmi. Sądzę też, że wyrazem ojcostwa w wierze jest dojrzałość do udzielenia błogosławieństwa. Nie jest ono wyrazem kapłaństwa, ale ojcostwa. Nie wiedziałem o tym i dlatego w dniu prymicji nie chciałem, by błogosławili mnie rodzice, ponieważ myślałem, że błogosławieństwo jest gestem kapłańskim. Tymczasem ono jest gestem rodzicielskim.

Bardzo lubiłem odwiedzać księdza Gorzelanego w Krakowie. Kiedyś przyjechałem do niego razem z młodzieżą i ksiądz mówi tak: "Tu macie kopertę na wasze dzieła, a teraz pomodlimy się wspólnie i ja was pobłogosławię na drogę". Wtedy jedna z dziewcząt, nie znająca zupełnie księdza Gorzelanego, kopnęła mnie w kostkę i mówi: "Ten stary wie, po co został księdzem!". Bardzo mnie to zaskoczyło.

 

Na Wschodzie tak właśnie proszą księdza o błogosławieństwo. Ksiądz ma dwadzieścia kilka lat, a tu starowinka prosi go o błogosławieństwo.

Postawa ojcowska jest niejako "wymuszana" przez dzieci. Jeżeli ta postawa w kapłanach się nie pojawi, będziemy wciąż mieli do czynienia z chłopcami. Tak więc jeżeli kapłan - nie daj Boże - nie dorośnie do ojcostwa, to w stosunku do Tradycji Kościoła, liturgii, teologii i majątku kościelnego pozostaje człowiekiem nieodpowiedzialnym, czyli chłopcem. Wtedy zaczynają dziać się straszne rzeczy. Niedojrzałość osobowościowa przejawia się na przykład w dwuznacznych dowcipach. Myślę też, że źle przeżywany celibat nie ma w sobie dobroci. Ojciec musi być dobry i miłosierny. Jeżeli ktoś się popisuje, mam w ręce wszystkie atuty, by go podejrzewać o bardzo złe przeżywanie celibatu. Nie twierdzę oczywiście, że on się źle prowadzi, ale widzę, że nie dokonał w sobie pewnej transformacji. Nadal chce być kwiatkiem, a podstarzały kwiatek jest po prostu śmieszny.

Trzeba wejść we wzruszenie owocowania. Najlepszym przykładem tego, o czym mówię, jest śpiewający ptak. Ptak siedzi na gałęzi i śpiewa, śpiewa, śpiewa… a potem przestaje. Jednak tak śpiewał, że rozkołysał gałąź. On już nie śpiewa, ale gałąź się kołysze. Przypomina mi się w tym miejscu także spocony artysta, który po występie kłania się wśród owacji. Wszyscy biją brawo, są oczarowani pięknem, a on się może już tylko kłaniać i kłaniać. Nie może zrobić nic więcej, dał z siebie wszystko, jak ten ptak, pod wpływem którego rozkołysała się gałąź. To nie jest podniecające, to jest szalenie wzruszające. Myślę, że jeżeli ktoś takich rzeczy nie przeżył, to może nawet nie wie, o czym mówimy.

 

Ważnym problemem jest dziś sieroctwo w rodzinie.

Oczywiście, ponieważ ojcostwo duchowe kształtuje się na bazie ojcostwa biologicznego. Wiele dziewcząt na przykład skarży się na to, że ich ojcowie nigdy nie okazali im serdeczności. Mężczyźni panicznie boją się dotknąć swoich córek. Gdy mówię dziewczynom o ojcostwie, one się otwierają: "Mój ojciec nigdy mnie nie przytulił". Zatem ile razy mam możliwość, tyle razy proszę młodych, by pierwsi docierali do rodziców i mówili im, że ich kochają. Pamiętam improwizowane kazanie Jana Pawła II wygłoszone z okien kurii krakowskiej, w którym Papież mówił o tym, że człowiek chce wiedzieć, że jest kochany. Mówię więc młodym, że rodzicom trzeba powiedzieć, że są kochani i są potrzebni. To na pewno wzbudzi wzajemność.

Wzajemność - to bardzo ważne słowo. W książce Przekroczyć próg nadziei Ojciec Święty pisze, że Chrystus zbliżał się do ludzkości, objaśniał swoją intymność. Ta intymność dała ludzkości szansę, aby narodzić się w nowy sposób. To wstrząsające, gdy Papież mówi, że Chrystus nie mógł już iść dalej, że w pewnym sensie powiedział za dużo. Często oskarżano mnie, że mówię o sobie. Ja jednak instynktownie czułem, że mówiąc o sobie, sprawię, że inni także powiedzą mi o sobie, że wzbudzę wzajemność. Stąd kiedy ja robiłem w swoim sercu miejsce dla młodzieży, oni odwzajemniali się, robiąc mi miejsce w swoich sercach. Zobaczyłem także, że podobny proces dokonał się w duszy św. Faustyny. Całe życie przygotowywała miejsce dla Pana Jezusa w swoim sercu, a Pan Jezus jej to odwzajemnił. Kiedy zapytała: "Co będziesz robił, gdy przyjdziesz do mnie?", Jezus odpowiedział: "Odpocznę". Ja też odpoczywałem w sercach młodych ludzi, którzy otwierali się przede mną, chociaż nie są z tych, którzy łatwo się otwierają. I dzięki temu odpoczywaniu w ich sercach nie byłem bezdomny, nie tułałem się.

Myślę, że zbliżenie się do Boga, który się odsłonił, jest pójściem w kierunku Trójcy Świętej. Relacja ojcowska, dojrzała i pełna, nie może zaistnieć sama, sterylnie jak w laboratorium. Ona współistnieje z relacją synowską i braterską. Gdy nie ma ojcostwa, wdziera się konkurencja, drapieżność, bracia porównują się i walczą ze sobą. Żyć wedle Trójcy oznacza dla mnie być ojcem, być synem i być bratem. Ojciec daje, syn musi umieć wziąć, a bracia - podzielić się. Nie jest rzeczą prostą dawać. Chociażby dlatego, że często, gdy się daje, to ze świadomością, że ten, który bierze, zmarnuje to, co otrzyma. Ojciec ma dawać. Wszystko, czego nie da, przepadnie, ponieważ tyle mamy, ile zechcą wziąć dzieci. Trudniej jeszcze jest brać, ale to także trzeba umieć - z wdzięcznością, z podaniem ręki. Trzeba też umieć dzielić się jak bracia.

 

Ojciec daje coś dziecku, ponieważ ono prosi, wręcz "żebrze".

Widzieć w żebraku dobrodzieja - dostrzegać w młodzieży, która bierze, tych, którzy nadali sens mojemu życiu - to naprawdę "wyższa szkoła jazdy". Trzeba "wyższej świadomości", żeby w biorcy zobaczyć łaskawcę. Bo trzeba umieć dawać. W naszym klasztorze istnieje dość duża rozpiętość wiekowa. Kiedy skądś wracam, wówczas o. Stanisław - najstarszy spośród nas, niegdyś duszpasterz akademicki, oraz o. Walenty pytają: "Jak było?". Zaczynam więc opowiadać, a oni mówią: "Zacznij od początku, źle opowiadasz, za mało dokładnie". A ja jestem szczęśliwy, że kogokolwiek jeszcze interesuje to, co robię. Myślę, że sytuacja, w której komuś na nas zależy, jest naprawdę błogosławiona. To wspaniałe, że "mojej" młodzieży zależy na mnie. Mnie też na nich zależy.

 

Jak uczyć młodych ludzi: osieroconych chłopców i osierocone dziewczyny, żeby - kiedy wejdą już w życie małżeńskie i rodzinne - zachowywali się dojrzale jako rodzice?

To bardzo trudne. Myślę, że trzeba dość wcześnie o tym mówić. Gdy przychodzi do spowiedzi studentka, która prowadzi się nie najlepiej, to argumentem dla niej jest nie to, że łamie przykazanie Boże, ale że powinna pamiętać, iż jej przyszły mąż ma prawo do przyzwoitej żony, a dzieci do przyzwoitej matki. Mówię jej: "Bądź przyzwoitą matką dla swoich dzieci". A ona: "Nigdy nie myślałam o tym z takim wyprzedzeniem, nie myślałam, że moje dzieci mają prawo do przyzwoitej matki". Ludzie mają prawo do przyzwoitego księdza, dzieci do przyzwoitego ojca i matki bez "przeszłości". To bardzo zobowiązujące i bardzo trudne. Ale przyzwoitość smakuje dopiero później - a nie wówczas, gdy się jest młodym i dorasta się do niej.

Istnieje lęk przed ojcostwem i macierzyństwem. Trzeba więc dużo mówić na ten temat. Całą Polskę przejechałem z Promieniowaniem ojcostwa, głosząc rekolekcje w duszpasterstwach akademickich, seminariach duchownych, raz nawet głosiłem rekolekcje dla księży. Pewien ksiądz w rękę mnie pocałował za to, że o tym mówiłem. O rodzicielstwie trzeba mówić jako o najwspanialszej przygodzie swojego życia. Myślę, że każdy mężczyzna - niezależnie od tego, czy żyje w małżeństwie czy nie, jest księdzem czy bratem zakonnym - musi dojrzeć do ojcostwa. Każdy mężczyzna musi stać się ojcem, bo inaczej staje się niebezpieczny.

Mówiliśmy o ojcostwie w relacji do synostwa i braterstwa, ale trzeba powiedzieć jeszcze jedną szalenie ciekawą rzecz. Ojcem jest mały chłopak idący do Pierwszej Komunii Świętej! Kiedy nastanie maj, do naszego kościoła, tuż przed zamknięciem, wpadają trzydziestolatkowie, którzy domagają się spowiedzi. Są to tatusiowie dzieci, które nazajutrz mają przystąpić do pierwszej komunii. Na pytanie: "Kiedy pan był ostatni raz u spowiedzi?", odpowiadają: "Jak to, kiedy? Na własnym ślubie!". "A dlaczego pan wcześniej nie przyszedł? Czy żona nie mówiła, że trzeba?". "Mówiła, no i co z tego? Syn mnie poprosił. A jemu odmówić nie mogę".

Istnieje tajemnicza siła, która sprawia, że ojciec dla dziecka zrobi dużo, jeśli nawet nie wszystko. I ona jest nie wykorzystana w wierze. Starzy proboszczowie wiedzą, że przez dzieci załatwia się wiele rzeczy - trafia się do rodziców, uczy się rodziców śpiewu kościelnego i tak dalej. Chłopiec idący do Pierwszej Komunii, może być ojcem w wierze własnego ojca! A być ojcem własnego ojca to dla mnie naprawdę mistrzostwo świata.