Żołnierska codzienność

Z ks. ppłk. Markiem Strzeleckim SAC, kapelanem wojskowym, rozmawia Józef Augustyn SJ
Życie Duchowe • ZIMA 45/2006
Dział • Rozmowy duchowe
(fot. SFJZ13 / Flickr.com / CC BY 2.0)

Jest Ksiądz kapelanem wojskowym, obecnie proboszczem garnizonu Łódź, ale towarzyszył Ksiądz polskim żołnierzom także poza granicami Polski - w krajach byłej Jugosławii i w Iraku.

Moja przygoda z misją pokojową rozpoczęła się w 1998 roku w Bośni i Hercegowinie, dokąd przybyłem razem z 18. Bielskim Batalionem Desantowo-Szturmowym. Następnie w ramach sił KFOR, niosących pokój zwaśnionym Albańczykom i Serbom, przebywałem w Kosowie. I wreszcie w roku 2004 wyjechałem do Iraku jako kapelan samodzielnej grupy powietrzno-szturmowej, działającej w ramach międzynarodowej dywizji Centrum Południe.

 

Czy żołnierze korzystają z posługi kapelana? Czy obecność Księdza w tych miejscach była potrzebna?

Każdy człowiek wierzący, niezależnie od tego, gdzie przebywa, powinien mieć możliwość kontaktu ze swoim kapłanem, bez względu na wyznanie. Dziś w polskiej armii każdy wierzący może spotkać się z duszpasterzem - w Polsce i poza jej granicami. Obecność księdza w wojsku oraz jego misja są doceniane. Żołnierze przychodzą do nas, kapelanów, i korzystają z naszej posługi, więc nasza obecność w wojsku ma sens. Mówię tu nie tylko o posłudze sakramentalnej. Często żołnierze przychodzą do nas jak do psychoanalityków. Chcą się podzielić swoimi problemami, tym, co ich martwi, boli. Kapłan jest im potrzebny nie tylko jako duszpasterz odprawiający niedzielną Mszę św., ale także jako człowiek.

 

Czy żołnierze polscy są ludźmi religijnymi?

Myślę, że wiara naszych żołnierzy to przeciętna wiara młodych Polaków, która jest raz lepsza, raz gorsza. To zależy od tego, z jakich rodzin się wywodzą. Hasło naszych przodków: "Stajemy jak ojce, by służyć Ci znów" jest w wielu przypadkach aktualne także dzisiaj. To nie jest tylko slogan. Rzeczywiście, wielu żołnierzy tak przeżywa swoją wiarę i religijność. "Bóg, Honor, Ojczyzna" wypisane na wojskowych sztandarach dla wielu młodych ludzi nie są pustymi słowami, ale oznaczają autentyczne wartości. Msza św. - co sami niejednokrotnie podkreślają - jest wpisana w ich służbę, nie wyobrażają sobie bez niej niedzieli. Dla wielu żołnierzy pobożność, religijność, udział w nabożeństwach nie jest jedynie dodatkiem do życia, ale jego integralną częścią.

 

Czy żołnierze nie wstydzą się okazywania swojej religijności?

W niektórych przypadkach zewnętrzne znaki wiary są postrzegane przez tzw. twardzieli jako przejaw braku zaufania do własnych sił i możliwości, jako szukanie pomocy u Boga. Z drugiej strony, mogę wskazać mnóstwo przykładów ludzi, którzy nie wstydzą się swojej wiary. Wierzą głęboko, że dzięki niej stają się mocniejsi, potrafią przekraczać granice swoich możliwości, podejmować wysiłek pracy nad sobą, by stawać się lepszymi, silniejszymi.

 

Wielu spośród żołnierzy, którzy wyjechali do Iraku, jako motyw swej decyzji podawało "chęć sprawdzenia się". Co tak naprawdę mieli na myśli?

Myślę, że to pragnienie każdego mężczyzny - sprawdzić siebie, swoje umiejętności, sposób reagowania w sytuacjach ekstremalnych. Polscy żołnierze chcą zapewne sprawdzić się także w konfrontacji z żołnierzami amerykańskimi czy europejskimi. Chodzi tu zapewne także o konfrontację z zupełnie inną kulturą, religią, ale także - co też nie jest bez znaczenia - z zupełnie odmiennymi warunkami atmosferycznymi, nieprzystającymi do tego, z czym mamy do czynienia w Polsce. To jest badanie własnej wytrzymałości. Dziś przecież wśród młodzieży w ogóle modny jest tzw. survival - szkoła przetrwania. Podobnie chyba traktują to żołnierze. Poza tym mężczyzna zawsze chce imponować, pokazać sobie i innym, na co go stać, szuka mocnych wrażeń, przygód. Niestety, nierzadko kończą się one tragicznie. Jednak z drugiej strony, taka szkoła wielu ostudza zapędy, sprowadza na ziemię, sprawia, że nabierają szacunku do życia. Dochodzą do wniosku, że ważniejsze są inne wartości, chociażby rodzina.

 

Czy żołnierze cenią rodzinę? Czy wojsko nie jest formą ucieczki od niej?

Pozornie mogłoby się wydawać, że wojskowi uciekają od swoich rodzin. Wbrew temu, muszę powiedzieć, że żołnierze bardzo przeżywają rozłąkę z najbliższymi i żywo interesują się ich losem. Rodzina jest dla nich najważniejsza i dla niej zrobiliby wszystko.

 

Żołnierska codzienność - zwłaszcza kiedy mówimy o misjach pokojowych - to sytuacja ciągłego zagrożenia, konieczność uczestniczenia w akcjach, które niejednokrotnie kończą się tragicznie. Czy to niebezpieczeństwo śmierci stawia żołnierzy wobec pytania o sprawy ostateczne? Czy z traumatycznych przeżyć wyciągają jakieś wnioski dla życia osobistego?

Pierwszą reakcją żołnierzy, którzy doświadczają śmierci kolegi, jest przede wszystkim ogromna wściekłość z powodu ludzkiej bezradności, że niczego już nie można zrobić. Czy wyciągają wówczas także jakieś wnioski dla siebie? Z pewnością te przeżycia uświadamiają im kruchość ludzkiego istnienia. Dzięki temu dostrzegają, że życie na ziemi jest etapem przejściowym. W takich sytuacjach "zapotrzebowanie" na księdza wzrasta, częściej mówi się o Bogu, wierze. Początkowo na pewno rodzi się w nich potężny gniew, ale nie przeradza się on w nienawiść do ludzi stojących po drugiej stronie. Żołnierze z ogromnym heroizmem nieśli pomoc Irakijczykom. Polscy lekarze, pielęgniarki, piloci niejednokrotnie narażali własne zdrowie i życie, by pomóc drugiemu człowiekowi. Poza tym żołnierze, widząc ubóstwo tych ludzi, potrafili także dzielić się z nimi żywnością, wodą, odzieżą. Nie można więc na pewno mówić tu o jakiejś chęci odwetu czy zemsty. Nasi żołnierze robili, i myślę, że nadal będą robić wszystko, aby tym ludziom pomóc.

 

Irak to dla nas państwo o zupełnie innej kulturze i tradycji. Jak wyglądała konfrontacja polskich żołnierzy z tym odmiennym światem?

Zderzenie ze światem arabskim, muzułmańskim było dla nich niejednokrotnie szokiem. To jest rzeczywiście zupełnie inny świat, o tradycji i kulturze dla Polaków nie do zaakceptowania. Podam tu jako przykład stosunek do kobiety, jej całkowite podporządkowanie woli mężczyzny - męża, ojca czy najstarszego z rodu. W Iraku na porządku dziennym jest sytuacja, kiedy za swobodnie idącym mężczyzną podąża kobieta dźwigająca bagaż. Dla naszych dżentelmenów znad Wisły jest to nie do pomyślenia. W kulturze chrześcijańskiej kobieta ma zupełnie inną rolę do wypełnienia. Chrześcijaństwo wyemancypowało kobietę, nie sufrażystki w XIX wieku, ale właśnie Chrystus, który bardzo kobietę dowartościował.

 

Czy jednak to, co proponuje Irakijczykom kultura Zachodu, jest dla nich do przyjęcia?

Myślę, że to, co chce wprowadzić na tym terenie świat zachodni, nigdy nie będzie zaakceptowane przez Arabów. Nie tylko na płaszczyźnie religijnej i kulturowej, ale także w sferze politycznej. Amerykanie chcą wprowadzić w Iraku system demokratyczny oparty na konstytucji. Jednak demokracja w wydaniu amerykańskim w Iraku się nie sprawdzi. Irakijczycy mają zupełnie inną mentalność, ich świat opiera się na relacjach rodowych, plemiennych. Nie jest im potrzebna konstytucja, bo mają Koran, który reguluje każdą sferę życia - osobistą, rodzinną i społeczną. Zaakceptowanie wzorów europejskich czy amerykańskich jest tam niemożliwe właśnie dlatego, że wymagałoby całkowitej zmiany mentalności tych ludzi. Bardzo istotne jest więc pytanie o to, jak w system istniejący tam od wieków wkomponować demokrację. W świecie arabskim ważna jest przecież rola przywódcy religijnego. Jak układałaby się jego współpraca na przykład z merem miasta czy - na wyższym szczeblu - z rządem? To z pewnością nie będzie łatwe.

 

Czy nie jest tak, że cywilizacja zachodnia uważa, że znalazła najlepszy model funkcjonowania dla całego świata i na siłę chce go wszędzie wprowadzać?

Nie ma rozwiązania, które byłoby dobre dla wszystkich. Nie można przecież odrzucać tradycji danego narodu, doświadczenia wypracowanego przez pokolenia w ciągu wielu wieków. Myślę, że każda społeczność musi mieć możliwość wyboru. Nie można niczego narzucać, nawet jeśli nam się wydaje, że to, co mamy do zaproponowania, jest lepsze. Trzeba jednak pamiętać o wolności i suwerenności danego państwa. Ostatecznie, moim zdaniem, Irakijczycy sami powinni opowiedzieć się za modelem dla własnego kraju i on niekoniecznie musi pasować do naszego. Może być zbieżny w niektórych punktach, ale nie musi być identyczny.

 

Czy w Iraku mieszkają chrześcijanie?

Tak, ale jest ich niewielu. Chrześcijanie stanowią tam około 10% ogółu mieszkańców.

 

Chrześcijanie otoczeni morzem muzułmanów... Jak układa się ich współżycie na co dzień?

Można powiedzieć, że chrześcijaństwo w Iraku ma charakter podziemny, katakumbowy; bardzo niebezpieczne jest dla chrześcijanina uzewnętrznianie swojej religijności. Nie można na przykład oznaczyć krzyżem budynków, ponieważ grozi to ich wysadzeniem w powietrze. Chrześcijanie są przez Irakijczyków utożsamiani z Amerykanami, a więc z wrogiem, dlatego przyznanie się do wiary w Chrystusa graniczy z heroizmem. Chrześcijanom w Iraku żyje się naprawdę bardzo trudno, niejednokrotnie stają się oni autentycznymi męczennikami za wiarę.

 

W tych warunkach trudno mówić o dialogu międzyreligijnym.

Niestety, taki dialog jest obecnie niemożliwy. Irakijczycy interwencję Amerykanów i wojsk sprzymierzonych traktują jako wojnę religijną. Zresztą sam prezydent George W. Bush mówił o obecności wojsk w Iraku jako o nowej krucjacie. Dlatego można mówić jedynie o pomocy humanitarnej. Natomiast dialog między światem chrześcijańskim a muzułmańskim został zerwany, i to na wiele lat.

 

W Iraku chrześcijanie niejednokrotnie giną za wiarę, a w Europie chrześcijaństwo jest lekceważone. Na ile potrafimy dzisiaj być świadkami naszej wiary?

Nieraz zadaję sobie to pytanie. Czy potrafimy przyznać się do Chrystusa? Nasuwa mi się w tym kontekście wydarzenie z życia Ludwiga van Beethovena, który polecił swoim uczniom skomponować muzykę do wyznania wiary, do łacińskiego Credo. Jeden z uczniów napisał muzykę piano, bardzo spokojną, cichą. To jednak nie spodobało się Beethovenowi, ponieważ według niego Credo winno być wyraziste, donośne, by dotarło do każdego, nie piano, a forte. W Europie dziś brakuje tego donośnego przyznania się do chrześcijaństwa. Ludzi potrafiących przyznać się do Boga, do wartości, które ukazał nam Chrystus, lekceważy się i krytykuje. Europa w ten sposób deprecjonuje swoją bogatą tradycję i przekreśla korzenie, z których się wywodzi.