Wymagająca miłość siebie

Życie Duchowe • ZIMA 33/2003
Dział • Temat numeru
(fot. Mateus Lunardi Dutra / Flickr.com / CC BY 2.0)

Kiedy człowiek jest zdolny kochać siebie? Kiedy siebie prawdziwie kocha? Zgodnie z określeniem miłości, która jest ukierunkowaniem ku dobru, szukaniem go i dzieleniem się nim z innymi, człowiek może kochać siebie, gdy dostrzeże w sobie dobro i to w miarę wielkie i trwałe. Oznacza to, że nastąpi w nim uleczenie wewnętrzne wszelkich zranień wyniesionych z dzieciństwa, a pogłębianych w trakcie dojrzewania. Trzeba samemu czuć się dobrze, wyciszyć w sobie wszelkie niepokoje, nauczyć się sztuki pogodnego patrzenia na siebie i innych, umiejętności widzenia dobra w sobie i w innych. Malkontent nie jest zdolny do miłości siebie.

By człowiek mógł kochać siebie w sposób trwały, musi odczytywać w sobie cały szereg cech i działań dodatnich, które składają się na jego „pozytywny obraz siebie”. Powinien też umieć cieszyć się dostrzeżonym w sobie wyposażeniem, a także zgodzić się na własne braki. Jest to punkt wyjścia do uwierzenia w siebie i do samodzielnego rozwiązywania problemów osobistych oraz do bezkolizyjnego, dojrzałego i odpowiedzialnego nawiązywania i przeżywania dobrych relacji z innymi.

Bóg pierwszy nas umiłował

Jakie działania należy podjąć, by w sposób stały coraz głębiej wrastać w dobro i mieć świadomość, że się jest w porządku i dobrze usposobionym wobec siebie? Po pierwsze trzeba uwierzyć w to, że Pan Bóg zawsze widzi nas dobrze. Miłość siebie rodzi się więc nie tylko z troski o ciągłe porządkowanie siebie i rozwijanie swoich możliwości, ale przede wszystkim jest odczytywana jako dobro w nas otrzymywane dzięki temu, że najpierw ukochał nas Pan Bóg. Inaczej nigdy nie bylibyśmy do końca pewni dobra w sobie i spokojni o to, czy właściwie odczytujemy posiadane walory i miejsce zajmowane wśród ludzi. Jedynie w Bogu możemy siebie prawdziwie i całkowicie kochać i to zawsze – zarówno upadając, jak i powstając. Dzieje się tak, gdyż niezależnie od stanu, w jakim się znajdujemy, On zawsze nas kocha i ma dla każdego plan swojej miłości.

Bóg chce się nami posłużyć w wielkim dziele zbawiania świata. On pragnie w nas i przez nas dokonywać „wielkich rzeczy”, a Jego działanie jest zawsze skuteczne. W Nim możemy nawet „przegrywać”, mamy bowiem pewność, że Jego sprawa jest zawsze na dobrej drodze – także krzyżowej, wiodącej na szczyt Kalwarii, ale również prowadzącej do wydarzeń poranka wielkanocnego. Mocno w to uwierzyć, polegać niezłomnie na zapewnieniu, że dobro jest większe od zła, że miłość zdolna jest przezwyciężyć wszelką nienawiść – to całkowicie i na stałe wypełnić siebie pokojem i nadzieją, przestać się lękać i smucić. W takiej postawie ważne staje się tylko jedno – czuwać, wsłuchiwać się w Jego natchnienia, trwać w Jego bliskości i „nadążać” za Jego myślą w zmieniających się sytuacjach, czyli ufać i być zawsze wiernym.

Po uładzeniu swojego wnętrza, po odnalezieniu się w bliskości Pana Boga, następnym krokiem wzrostu w miłości siebie jest sprawdzanie swoich możliwości w działaniu, troska o własny rozwój, przemierzanie drogi do pełni. Chodzi tu – według Allporta – o tzw. „ja fenomenologiczne, «rozpięte» między obrazem samego siebie i własnymi aspiracjami. W tym najbardziej wewnętrznym centrum osobowości tkwi implicite intencjonalna istota człowieka”1. Oznacza to, że człowiek nie jest tym, kim jest, ale kim pragnie być, a tak naprawdę jest tym, kim się ustawicznie staje. O tym zaś, kim człowiek się staje, decyduje ciekawy program jego życia, wysnuty z odczytanych w sobie możliwości, potwierdzony łaską powołania, wymodlony na klęczkach, konkretyzowany i korygowany w trakcie drogi, pieczołowicie konfrontowany z obranym życiowym wzorcem-ideałem. Wzorzec ten w absolutnym wymiarze koncentruje się na osobie i życiu Jezusa Chrystusa. Określa go najbardziej etyka błogosławieństw i ewangelicznej doskonałości. W świetle tego wzorca człowiek czyta zarówno w sobie, jak i w środowisku, co powinien robić i jak ma – wykorzystując wszelkie warunki, w których żyje – urzeczywistniać siebie. Dowiaduje się o tym także z wewnętrznych natchnień Bożych, z odnajdywanych w sobie świateł Ducha Świętego, z otrzymywanych charyzmatów czy wreszcie ze „znaków czasu”, otwierających nowe pole spełniania siebie.

Miłować siebie znaczy więc systematycznie odczytywać w sobie wielkie dobro otrzymane darmo od Stwórcy. Tym dobrem jest życie, zdrowie, zdolność do poznawania prawdy, szukania i miłowania dobra, wszelkie inne uzdolnienia, wybranie i przeznaczenie do zbawienia. Być tak bardzo obdarowanym to poczuwać się także do wielkiej odpowiedzialności i troszczyć się o to, by nie tylko niczego nie zmarnować, ale wszystko, co jest możliwością i szansą, zwielokrotnić i rozwinąć do pełni.

Prawdziwie miłować siebie to także uświadamiać sobie wspaniałe dary otrzymane od Chrystusa i uczynić je przedmiotem największej troski. Zarówno łaska usprawiedliwienia, jak i powrót do godności dziecka Bożego, powołanie do świętości, możliwość włączenia się w Jezusową misję zbawczą – aż po największą łaskę, jaką jest męczeństwo – stanowią nobilitujące wezwanie, które życie nawet najprostszego człowieka może uczynić wielką przygodą. To pozwala „cieszyć się małym, a wytrzymać najgorsze”.

Miłować siebie znaczy również systematycznie odczytywać w sobie dary i owoce Ducha Świętego i pod Jego kierownictwem wytrwale przemierzać trudne szlaki życia duchowego. Doskonałość nie istnieje przecież tylko „w niebiosach i w marmurze”. Może także stać się udziałem człowieka, tym bardziej że Chrystus wezwał do niej każdego (por. Mt 5, 48).

Odpowiedź na dar

Świadomość posiadania tak wielkiego i różnorakiego dobra w sobie budzi zdumienie, zachwyt, radość i wdzięczność, ale również ogromnie zobowiązuje. Powinienem często pytać siebie: co robię z tak obficie otrzymanymi darami? Przecież wzrost tego dobra we mnie to największe zadanie mojego życia. Ma ono dać w wyniku pełnię mojego człowieczeństwa oraz przyczyniać się do duchowego rozwoju innych. Jak się to ma we mnie dokonywać?

W sferze logosu, tj. w płaszczyźnie intelektualnej, mam stać się coraz bardziej wnikliwym czytelnikiem prawdy – tej najgłębszej ukazującej sens całego ludzkiego życia, pozwalającej wszystko poukładać w logiczny ciąg zdarzeń na długich jego odcinkach oraz tej konkretnej, odnoszącej się do poszczególnych wydarzeń. Jedną i drugą uczynię przedmiotem mojej głębokiej refleksji, systematycznej, poważnej lektury, codziennych rozmów i dyskusji, by w ten sposób zapewnić sobie stały „przyrost świadomości”. Będę pogłębiał swoje patrzenie nawet na drobne sprawy codziennego życia, oceniając je w świetle eschatologii. Dla wierzącego nie ma spraw małych, znikomych, niewartych zachodu. Przeciwnie, jak powiedział Theillard de Chardin: „Wszystko, co się zdarza, jest godne uwielbienia”. Wszystko pomaga do zbawienia.

Aby tak patrzeć, potrzeba ustawicznej koncentracji, głębszego zastanawiania się nad każdym planowanym i realizowanym zadaniem życiowym. Podobnie ważne jest, aby po dokonaniu czegokolwiek, zwłaszcza o większym znaczeniu, przebiec myślą jeszcze raz poszczególne etapy działania i krytycznie ocenić to, co było trafnie dobrane, oraz to, co nieudane, nieprzemyślane do końca, i za jedno dziękować, a za drugie przepraszać. To pomoże głębiej i wnikliwiej przeanalizować to, co ma być osiągane następnym razem, oraz trafniej dobierać potrzebne środki.

Trzeba także bardziej przykładać się do ustawicznego skupienia, co oznacza staranniej wyznaczać, zgłębiać i dłużej nosić w sobie wybrane ważne problemy, a nie myśleć „o wszystkim i o niczym”. Trzeba również mówić o tym, czym najgłębiej żyję, a nie o rzeczach powierzchownych. Żyjąc świadomie i odpowiedzialnie, sam wybieram interesujące mnie zagadnienia, a nie powtarzam tego, o czym mówią wszyscy. Gdybym tego konsekwentnie dokonywał, byłaby to rewolucja kopernikańska w moim życiu. Byłoby to również przyznanie rozumowi (jako głównej władzy myślenia) należnego mu miejsca oraz wykorzystanie go w tym celu, by współczesny człowiek był nie tylko konsumentem, ale także myślicielem. Przecież „powołaniem człowieka jest dążenie do prawdy, która przekracza jego samego”2. Chodzi tutaj o poszukiwanie prawdy ostatecznej, gdyż dopiero w jej świetle wszystko staje się zrozumiałe i sensowne, i bardziej ludzkie. Czy pomyślałem kiedykolwiek o tym, że prawdę można zaślubić i na sposób ciągły poddawać się jej nobilitującemu działaniu? Czy wierzę, że to jest możliwe i u mnie? Umiłowanie prawdy, troska o jej systematyczne zgłębianie i o układanie swego życia według jej wymogów są nieodzownym warunkiem realizowania miłości siebie.

W płaszczyźnie etosu miłość siebie wyraża się najpełniej w postawach, w działaniu, w sprawnościach moralnych, w prawidłowym działaniu sumienia. Człowiek prawdziwie kochający siebie przyjmuje na stałe postawę zdyscyplinowania. Dba o porządek, o pewien rygor, zarówno w swoim wnętrzu, jak i wokół siebie. Stara się okiełznać własną wyobraźnię, szybko zdystansować się do tego, co niekiedy spada jak grom z jasnego nieba. Usiłuje zachować zimną krew, gdy wszyscy tracą głowę i poddają się napięciom czy jakimkolwiek emocjonalnym zawirowaniom. Zdecydowanie opowiada się za postawą aktywną, dynamiczną, angażującą całkowicie na serio i do końca. Umie cierpliwie czekać, zwłaszcza w planach długodystansowych. Godzi się z pokorą na przegranie bitwy, jeśli coś źle rozplanował, czegoś nie dopatrzył. Z godnością stara się przetrwać każde „doświadczenie”, zwłaszcza niezawinione, widząc w nim cząstkę krzyża. Nigdy jednak nie ustąpi z placu boju z poczuciem wewnętrznej przegranej, gdy chodzi o najważniejsze wartości, o istotne zasady. Tym stara się być wiernym za wszelką cenę.

Wymagając od siebie, nie pobłaża innym, stara się jednak niczego im nie narzucać. Chętnie rozmawia, wczuwa się w sytuację oraz sposób myślenia rozmówcy, usiłuje razem z nim znaleźć najbardziej trafne rozwiązanie. Jest wyrozumiały i umie słuchać. Umie być dyskretny. Nie posługuje się gotowymi schematami, lecz jest otwarty na to, co nowe. Chętnie przyjmuje postawę ucznia, ciekawego świata i ludzi, gotowego przeorientować i jeszcze kolejny raz zgłębić dotychczasowe osiągnięcia.

Wewnętrzne scalenie

Człowiek prawdziwie kochający siebie od czasu do czasu zatrzymuje się w drodze. Znajduje czas wyłącznie dla Pana Boga i dla siebie. Wnikliwie analizuje sukcesy i porażki i mądrzej stara się planować przyszłość. Po każdym tego typu duchowym wzmocnieniu solidniej zabiera się do kolejnych działań. Wykonuje je z całkowitym oddaniem i wkłada w nie całe serce. A ponieważ ciągle podnosi sobie poprzeczkę, jego dokonania noszą ukryte w sobie cechy mistrzostwa. To jeszcze bardziej motywuje i pobudza go do poszerzania kręgu zainteresowań, do systematyczności w pracy, do umiejętnego wykorzystania czasu, do mądrzejszego podejścia do życia. Daje mu to również w wyniku „przyrost wolności”. Oznacza ona przypływ nowych sił i możliwości po każdym pokonaniu wyznaczanych odcinków drogi, a co najważniejsze – większą odwagę oraz zdolność do samodyscypliny, do przekraczania siebie.

Rosnąca dynamika życia osiągająca swoje apogeum, połączona z coraz większą świadomością przemijania oraz zbliżania się śmierci, a więc odwołania z tej ziemi do Pana – nakazuje coraz staranniej podsumowywać dotychczasowe dokonania. Jawi się wówczas ostra konieczność ostatecznego rozliczenia w sumieniu z otrzymanych darów. Niemal ostatnia szansa, by je puścić w obrót na najbardziej korzystnych warunkach. Człowiek prawdziwie miłujący siebie pracuje do końca ze wzmożoną czujnością i gorliwością. Daje to w efekcie także „przyrost wrażliwości” jego sumienia. Pod koniec życia nie usypia więc, ale szerzej otwiera oczy, wnikliwiej widzi, mądrzej wszystko ocenia. A co najbardziej istotne i odkrywcze, prawdziwa miłość siebie, maksymalnie wymagająca od siebie zupełnie niepostrzeżenie wprowadza go – jeśli stara się żyć konsekwentnie – w świat agosu. Przybliża do ideału. Ta bliskość jest czymś, co najbardziej zdumiewa i twórczo inspiruje. Nakazuje całe doświadczenie życiowe włożyć w to, co się aktualnie przeżywa i wykonuje. To wewnętrzne scalenie, ta całkowitość daru z siebie wspaniałomyślnie przekazywanego innym jest chyba najlepszym sprawdzianem dobrze ustawionej miłości siebie. Wykwita ona głębokim przekonaniem i potrzebą serca, zawartą w Chrystusowym zaleceniu: Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie (Mt 10, 8). Wymagająca miłość siebie rodzi prawdziwą miłość do każdego człowieka. Tym bardziej więc otwiera na miłość do dziecka.

Przypisy
1. W. Szewczuk, Osobowość, w: W. szewczuk (red.), Encyklopedia psychologii, Warszawa 1998, s. 369.
2. Jan Paweł II, Fides et ratio, Rzym 1998, 5.