Największa ambona świata

Życie Duchowe • JESIEŃ 96/2018
Dział • Temat numeru
(fot. Nemossos / Flickr.com / CC BY 2.0)

Jeszcze kilkanaście lat temu Internet był postrzegany jako rodzaj ekstrawaganckiej rozrywki, na którą nie każdy mógł sobie pozwo­lić. Ludzie korzystali z niego raczej na chybił trafił, nie wiedzie­li, czego w nim szukać ani co można znaleźć. Najprzydatniejszą funkcją było wysłanie zwykłego e-maila. Dziś jesteśmy od niego zależni na każdym kroku. Cyfryzacja postępuje, a w prawie wystę­puje już nawet takie pojęcie jak „wykluczenie cyfrowe”. Internet stał się dobrem podstawowym, do którego każdy powinien mieć dostęp jak do wody i pożywienia. W 2018 roku nawet kilkuletnie dzieci zdają sobie sprawę z potęgi tej globalnej sieci. Nasza rzeczy­wistość zyskała cyfrowy wymiar, który jest jak najbardziej rzeczy­wistym wymiarem. Siłą rzeczy musiał pojawić się w nim również Kościół. Internet stał się amboną świeckich. Jak sobie radzimy w tym świecie?

Kościół w necie

Początki Kościoła w sieci to przede wszystkim nieśmiałe próby zagospodarowania tej przestrzeni przez samych wiernych. Do­piero później poszli za tym księża. Pamiętam jeszcze pierwsze fora z czasów, gdy byłem nastolatkiem, na których można było porozmawiać o wierze. To, o co wstydziłem się zapytać księdza w parafii, mogłem powiedzieć wśród ludzi. Podobnym tropem po­dążali inni. Szczególnie w małych miejscowościach, gdzie trudno było o żywe doświadczenie wspólnoty, taką możliwość dawał wła­śnie Internet. Pozwalał utrzymywać kontakt z ludźmi o podobnej wrażliwości i przekonaniach. Zwłaszcza dla młodych poszukujących akceptacji i zrozumienia wśród rówieśników ta rola Interne­tu była nie do przecenienia.

O pokoleniu dzisiejszych nastolatków można już powiedzieć, że ich duchowość została ukształtowana wirtualnie. Ich kontakt i więź ze wspólnotą parafialną kończą się najczęściej po Pierwszej Komunii Świętej, a bierzmowanie jest już tylko formalnym po­twierdzeniem odejścia od Kościoła lokalnego. Młodych kształtu­je Internet i to tam szukają odpowiedzi. Katecheta przynudza na religii? Znajdź lepszego na YouTubie. Ksiądz nie odpowiada na twoje pytania? Włącz Szustaka albo Recława, którzy przerobili już setki wątpliwości, jakie każdego dnia masz w głowie. Oczywi­ście, jeśli tylko jest w tobie chęć poszukiwania. Większość niestety odpuszcza, bo sama wiara nie jest dla nich czymś ważnym na tym etapie życia. Można złościć się, że to współczesne konsumpcyjne podejście robi z religii produkt, ale gdyby nie tzw. katocelebryci, wielu z nas już dawno odeszłoby od Kościoła. Jedni zobaczą w tym wyłącznie kolorowe opakowanie i przerost formy, dla reszty jest to jednak jasny sygnał: wiary nie trzeba się wstydzić, można o niej mówić i nią żyć na serio. Zrobiliśmy ogromny mentalny krok od podejścia, że „Bogu się wszystko podoba, więc jakoś to będzie” do „Zróbmy to profesjonalnie, same dobre chęci nie wystarczą”. I w dużej mierze zawdzięczamy to właśnie erze Internetu, który pozwala łączyć siły i daje pozytywny impuls do działania. W tym szaleństwie działa łaska Boża.

Carlo Acutis – patron Internetu

Jedną z pierwszych osób, która wykorzystała potencjał globalnej sieci do ewangelizacji, był Carlo Acutis… dziś kandydat na ołta­rze i nieformalny patron Internetu. Ten młody Włoch urodzony w Londynie był bardzo utalentowanym informatykiem. Swoją przyszłość wiązał właśnie ze światem wirtualnym i programowa­niem. Pochodził z pobożnej rodziny, choć jego osobista religijność była zaskoczeniem dla samych rodziców. Już jako kilkulatek po­prosił, aby dopuścić go wcześniej do Pierwszej Komunii. Tak się stało, pozwoliła na to jego wyjątkowa dojrzałość duchowa. Od tego momentu, aż do samej śmierci każdego dnia uczestniczył we Mszy i przyjmował Komunię Świętą. Carlo był tak zaangażowany w te dwa ważne dla siebie światy, że je ze sobą „ożenił”, a może lepiej powiedzieć, że „ochrzcił Internet”.

Podczas wizyty w jednym z muzeów trafił na wystawę mówiącą o cudach eucharystycznych. Było to dla niego odkrycie, bo wcze­śniej nie zdawał sobie sprawy, że takie cuda istnieją. A skoro on, wierzący chłopak wychowany z Internetem, nie wiedział o tym, to ile takich osób jest na świecie. Szybko zaczął zgłębiać tajniki two­rzenia stron internetowych, by założyć portal o cudach euchary­stycznych uznanych przez Kościół. I trafił w dziesiątkę. Strona mi­racolieucaristici.org cieszyła się bardzo dużym zainteresowaniem również poza Włochami. Rzeczywiście Carlo odczytał inspirację, która prawdopodobnie pochodziła od samego Ducha Świętego. Ludzie z całego świata pisali do niego listy, ile mocy i doświadcze­nia Boga dała im ta strona. Jego osobistym odkryciem było nato­miast to, że Internet może służyć ewangelizacji. Zaczął tworzyć inne strony i wspomagać swoimi zdolnościami różne środowiska. Być może właśnie dzięki niemu Ewangelia trafiła do sieci. Carlo był chyba jedną z pierwszych osób, która w praktyce pokazała, że Ewangelia w wirtualnym świecie jest możliwa. Na swój sposób był prorokiem, który odczytał znaki czasu.

Dwa miesiące przed swoją śmiercią Carlo nie wiedział jeszcze, że choruje. Ostra postać białaczki rozwinęła się bardzo szybko. Pod wpływem natchnienia nagrał wideo, w którym poprosił, aby w przy­padku śmierci pochowano go w Asyżu. Gdy choroba już zaatakowa­ła, miał niewiele czasu. Ku zdziwieniu najbliższych szybko się z nią pogodził i dodał, że chciałby, aby wszystkie łaski, jakie Bóg dla niego jeszcze ma, ofiarował papieżowi i Kościołowi. Zmarł 12 październi­ka 2006 roku i zgodnie z prośbą spoczął w mieście św. Franciszka.

Dzisiaj Carlo Acutis jest już Sługą Bożym, trwa jego proces beaty­fikacyjny. Mnie uderza w nim szczególnie to, że pomimo ryzyka, jakie niesie ze sobą korzystanie z Internetu, był człowiekiem kom­pletnym, mówiąc jego językiem – zintegrowanym. Miał w sobie trzy różne światy: ten codzienny, wirtualny oraz duchowy, ale w nich wszystkich tylko jedną twarz. Internet ma swoje ciem­ne strony i zachęca nas do ubierania masek. Potrafimy być kimś zupełnie innym we wspólnocie, kimś innym w domu, a jeszcze całkowicie coś innego robić w świecie wirtualnym. Carlo był sobą i zawsze ten sam, kierował się jedną piramidą wartości i nie uważał, że te różne sfery dają mu prawo do bycia, kim chce i kiedy zechce. Wiedział, że życie ma jedno i świat też tak naprawdę jest jeden, choć widzi jego różne warstwy. Wykorzystywał je dla wspólnej sprawy: Boga zaprosił do Internetu, Internet do Kościoła, a jedno i drugie wykorzystywał do robienia dobra.

Narzędzie ewangelizacji

Historia tego młodego Włocha pokazuje, że Internet może być dziś naprawdę wartościowym narzędziem do głoszenia Ewange­lii i źródłem katechizacji. Jest to nieprawdopodobna szansa dla świeckich, aby dzielić się własnym doświadczeniem wiary. A jak wiemy z Listu do Rzymian św. Pawła, „wiara rodzi się ze słucha­nia” (Rz 10,17). Nasze mówienie o Chrystusie oraz doświadczenie żywej wiary może być umocnieniem dla innych. Internet w pew­nym stopniu służy przekazywaniu wiary.

Dzisiejsza wiara jest inna od tej sprzed kilkudziesięciu lat. Jako społeczeństwo mamy więcej wątpliwości, a rozwój technologicz­ny przynosi nam więcej pytań. Zmieniło się nasze podejście do hierarchii kościelnej, do prawd wiary, znaczenia autorytetu i co najważniejsze do samego pytania o to, w co wierzymy. To chyba największy znak czasów i zarazem coś nie do pomyślenia dawniej. Coraz częściej wchodzimy w dyskusję lub otwarty spór z Kościo­łem i dotyczy to wiernych, którzy wcale nie mają ochoty go opusz­czać. Z czego to wynika?

Benedykt XVI w książce Światłość świata zauważył ten proces: „Ten, Który Przyszedł, jest wciąż raczej Przychodzącym, a my w tej perspektywie żyjemy wiarą skierowaną w przyszłość. Często ten Przychodzący bywa przedstawiany za pomocą prawdziwych, ale zarazem przestarzałych formuł. W kontekście naszego życia one już nie przemawiają i zdarza się, że nie są już dla nas zrozumiałe. Albo Przychodzący staje się pusty i pozbawiony treści, albo w fał­szywy sposób bywa przedstawiany jako ogólny moralny topos, z którego nic nie wynika i który nic nie oznacza”[1]. Potrzebujemy translacji na język współczesny, brakuje nam doświadczenia, któ­re pomogłoby zrozumieć prawdy zapisane na przestrzeni wieków. I tu z pomocą znowu przychodzi Internet, który przestrzeń do ta­kiego tłumaczenia daje. Prawo przyjmuje się sercem, ale jak je po­kochać i zrozumieć intencję Boga? Musimy to sobie wzajemnie stale tłumaczyć. Czasem nasze puzzle nie są kompletne, a kolejny fragment układanki ma ktoś inny. Na tym polega piękno Kościo­ła – jesteśmy sobie potrzebni.

Wirtualne hasła, realne problemy

Jakie rekolekcje wybrać, jak zrobić dobry rachunek sumienia, jak się modlić, jak wyjść z uzależnienia? To tylko kilka haseł wyszu­kiwanych każdej minuty w Internecie. Hasła wirtualne, problemy jak najbardziej realne. Czasem dobrze spojrzeć na swoje bolącz­ki z dystansu i bez emocjonalnego zaangażowania, więc ducho­we prowadzenie księdza będzie zawsze pożądane i wartościowe. Kto jednak lepiej zrozumie parę z problemami albo narzeczonych planujących wspólne życie niż inni małżonkowie? O tym, jak trud­no przechodzi się przez choroby psychiczne, będąc osobą wierzą­cą, najlepiej wie ktoś, kto przeszedł przez to cierpienie. Prócz od­powiedniego lekarza i lekarstwa bardzo ważna w dochodzeniu do zdrowia jest jeszcze wspólnota doświadczeń. To także element na­szej wiary. W Internecie możemy mówić sobie o Bogu w różnych językach, na różnych poziomach wrażliwości.

Internet sam w sobie nie jest ani zły, ani dobry – daje nam jedy­nie możliwości do wyrażania siebie i to w dużej mierze od nas za­leży, jak wygląda. Z budowaniem duchowości z odwołaniem je­dynie do świata wirtualnego związane jest ryzyko wykształcenia w sobie fałszywej wiary. Jej poczucie będzie dla nas jak najbardziej prawdziwe, ale ona sama daleka jest od Ewangelii. Dostępność duchowych treści na każdym kroku, bez odpowiedniej refleksji lub przygotowania, sprawia, że religia staje się lekarstwem na złe samopoczucie. To rodzaj placebo, które niewiele zmienia. Rozle­niwiamy się i tracimy wrażliwość na działanie Boga poza Inter­netem, jesteśmy zwyczajnie przeładowani bodźcami. Nietrudno tutaj spotkać fałszywych proroków i ulec złudzeniu, że prawdę można demokratycznie przegłosować. Rozwiązaniem problemu nie jest jednak walka z Internetem, ale bardziej świadoma w nim obecność Kościoła. Zamiast się bać, powinniśmy do świata wirtu­alnego wchodzić i rozwiewać wątpliwości.

Za mało czytamy też samej Ewangelii, a za dużo różnych jej inter­pretacji. Nic nie zastąpi naszego realnego i osobistego zaangażowa­nia. Z tej właśnie przyczyny w Internecie prawdopodobnie nigdy nie zagoszczą sakramenty. Ta rzeczywistość jest zarezerwowana dla spotkania, do którego dochodzi tylko bezpośrednio między Bogiem a człowiekiem. Internet jest jedynie pośrednikiem pew­nych treści. Dobrze, że nie wszystko możemy w nim dostać, to uczy pokory, żeby czasem też w coś wejść, a nie tylko symbolicznie się zalogować. Mimo wszystko Internet jest jedną z najciekawszych i najpiękniejszych ambon świata. Nie powstydziłby się jej sam św. Dominik, który „uwolnił” w średniowieczu kaznodziejstwo i poszedł na prawdziwe krańce ówczesnego świata i Kościoła. Mię­dzy świeckimi a duchownymi nie ma konkurowania i ostrej rywa­lizacji. Nasze głoszenie dopełnia się wzajemnie w ramach jednego Kościoła. Jeśli patrzymy na siebie, jak na przeciwników, to jest coś nie tak z nami, a nie z Internetem.

[1] Benedykt XVI, Światłość świata, Kraków 2011.