Nawrócenie Szawła czy Ananiasza i Kościoła?

O dwóch objawieniach w Damaszku
Życie Duchowe • LATO 107/2021
Dział • Temat numeru
Nawrócenie Pawła z Tarsu, Caravaggio (1601), domena publiczna

Pisząc lub mówiąc o nawróceniu św. Pawła, zwykło się podkreślać – skądinąd słusznie – moment bezpośredniego spotkania z Chry­stusem pod murami Damaszku. I rzeczywiście: to sam Jezus zna­lazł Szawła, zainterweniował w jego życiu, objawił mu się wprost i bez pośredników. Tylko On sam mógł przekształcić bezwzględne­go prześladowcę w Apostoła Narodów, a moc Jego łaski przekuła jego płomienny fanatyzm w ewangeliczną gorliwość.

Prawdą jest i to, że to właśnie Jezus przekonał Szawła do tego, że prześladując Kościół, w rzeczywistości rani samego Chrystusa, chociaż to przecież nie On był przedmiotem nienawiści faryze­usza z Tarsu, ale Jego uczniowie, których najzwyczajniej w świe­cie nie mógł ścierpieć. Zresztą sam Paweł zawsze jednoznacznie stwierdza to w swoich późniejszych listach. Nigdy nie pisze o tym, że walczył z Chrystusem, wielokrotnie jednak zaznacza, że atako­wał uczniów: „prześladowałem Kościół Boży” (1 Kor 15,9); „Zwal­czałem Kościół Boży i usiłowałem go zniszczyć” (Ga 1,13); „co do gorliwości – prześladowca Kościoła” (Flp 3,6). Chrystus jednak nie wahał się utożsamić z uczniami, pytając: „Dlaczego Mnie prześla­dujesz?” (Dz 9,4).

To jednak tylko jedna strona medalu. Piękna i ważna, ale w ode­rwaniu od całości pozostaje niepełna, a w skrajnych przypadkach nawet całkowicie fałszywa.

Dwa objawienia

Czasem zanadto skupiając się na fragmencie pewnej rzeczywisto­ści, można skutecznie wykoślawić jej pełny sens. Jeśli z perspekty­wy uczniów Chrystusa będziemy w tym opisie akcentować jedynie nawrócenie Szawła (opisując radykalną interwencję Pana w życie tego siejącego grozę i oddychającego złem człowieka), łatwo mo­żemy zwolnić się od wszelkiej odpowiedzialności. Skoro nawró­cenia naszych nieprzyjaciół ma dokonać sam Chrystus, my możemy poczuć się zwolnieni z tego obowiązku. To On przecież musi tego dokonać, to Jego łaska musi zadziałać… Nietrudno też pójść jeszcze dalej i nasiąkać triumfalizmem wywodzącym się z pewno­ści tego, że Chrystus opowiada się za swoim Kościołem. Można tak cieszyć się z tego, że Chrystus utożsamia się z wyznającą Go wspólnotą, by w konsekwencji w Jego imię rozpocząć prześlado­wanie samych prześladowców i z podobną albo i większą zawzię­tością usiłować ich wytępić. A to dla prawdy Ewangelii oznacza już prawdziwą katastrofę.

Dlatego tak ważne jest, by zobaczyć, że w opisie dziewiątego rozdziału Dziejów Apostolskich mamy do czynienia z dwoma objawieniami. Jedno z nich ma miejsce pod Damaszkiem, drugie zaś w samym mieście. Pierwsze dane jest Szawłowi, a drugie Ana­niaszowi. W pierwszym Chrystus zatrzymuje prześladowcę roz­pędzonego w swojej nienawiści, w drugim popycha ucznia do wyj­ścia z bezruchu w bezpiecznej kryjówce. W obydwu zaś nawraca: najpierw Szawła, potem Kościół.

Nokaut przez łaskę

Jeśli ktoś uważa, że moment nawrócenia zawsze jest radosnym do­świadczeniem, które automatycznie wprowadza człowieka w stan pocieszenia duchowego, to niech dokładnie przeczyta opis pierwsze­go spotkania Szawła z Chrystusem! To objawienie nie miało w sobie nic przyjemnego. Po pierwsze, już sam upadek na ziemię musiał być upokarzający dla tego młodego fanatyka, dotąd absolutnie pewnego swoich racji i stalowo zdeterminowanego w swoich działaniach. Po drugie, pogrążony w duchowej ciemności Szaweł zostaje olśniony tak wielką światłością, że traci wzrok. Po wielu latach sam Paweł, stojąc przed Herodem Agryppą II, wspomina, że choć podróżowa­li w południe – kiedy to trudno narzekać na brak światła – blask, który zobaczył, był jaśniejszy od słońca (por. Dz 26,13). Szaweł nie był przyzwyczajony do takiego natężenia światła, nic więc dziwne­go, że ono, zamiast go oświecić, całkowicie go oślepiło.

Szaweł po pierwszym spotkaniu z Chrystusem był kompletnie zdruzgotany. Do tej pory oddychał jedynie literą Prawa i szorstkim, wręcz bezwzględnym legalizmem, dlatego też – niespodziewa­nie wrzucony w atmosferę łaski i miłosierdzia – przeżył duchowy szok termiczny. Szaweł nie umiał znaleźć punktu oparcia po do­świadczeniu, które zburzyło cały jego misternie zbudowany sys­tem myślenia. „Trudno ci wierzgać przeciw ościeniowi” – krótko kwituje jego sytuację sam Jezus (Dz 26,14). Ten, który przed chwi­lą był uosobieniem pewności siebie i niepowstrzymanego aktywi­zmu, teraz nie był zdolny samodzielnie powstać z ziemi. Wielki i budzący postrach Szaweł nie potrafił nawet wejść do Damaszku o własnych siłach; na oczach mieszkańców miasta został do niego wprowadzony przez swoich towarzyszy.

Jezus wprowadził Szawła w ogromny kryzys, w duchową ciemność. Znokautował go i po(d)bił łaską do tego stopnia, że zagubiony fa­ryzeusz nie tylko nie wiedział, co ma teraz ze sobą zrobić, ale nie miał nawet siły do tego, żeby zaspokajać swoje podstawowe po­trzeby życiowe, takie jak jedzenie czy picie (por. Dz 9,9). W takim stanie Zbawiciel utrzymał go trzy dni, zostawiając jedynie ze Sło­wem: „Wstań i wejdź do miasta! Tam ci powiedzą, co masz czy­nić” (Dz 9,6). Jezus zapowiedział Szawłowi, że z jego ciemności wyzwoli go przez ludzi, którzy do niego przyjdą i przez których On wyprowadzi go z jego katastrofalnego stanu. Krótko mówiąc: zapowiada mu, że przyjdzie do niego Kościół. A dla tego ostatnie­go to wezwanie było nie lada problemem.

Nierychliwy, ale sprawiedliwy?

Wyobrażam sobie tych biednych chrześcijan, którzy od wielu tygo­dni żyli w krańcowym napięciu i obawie o własne życie. Szaweł prze­cież „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9,1). Jaka ciemność uderza z tych sformułowań! Za osobą Szawła jak ziarno rozsiewał się niepokój i atmosfera niebezpieczeństwa; on sam oddychał pragnieniem niszczenia, zabijania, burzenia; myśl o destrukcji nowej sekty była dla niego jak tlen, ożywiała go… Na­tężenie zła w tym człowieku napełniało cały Kościół lękiem, pro­wadząc go jedynie do zamknięcia i ukrytej modlitwy o ratunek od wymyślnej nienawiści prześladowcy. Niechże w końcu sam Zbawiciel ich uratuje! Niech jakoś zainterweniuje!

I oto stało się. Do uczniów z całą pewnością dotarła wieść o tym, że Szaweł został w przedziwny sposób porażony jakimś niewy­tłumaczalnym światłem, a w Damaszku przebywa osłabiony i ociemniały. Oto Chrystus ich obronił! Na Szawle spełniły się słowa Psalmu: „uderzyłeś w szczękę wszystkich moich wrogów i wyłamałeś zęby grzeszników” (Ps 3,8a). Pewnie wielu spodzie­wało się, że Tarsyjczyk już nie podniesie się z tego stanu, że sczeź­nie jak niegdyś bluźnierczy władca Antioch IV Epifanes (por. 1 Mch 6,8–16) albo że spotka go taka śmierć jak Heroda Agryppę I, który został porażony przez anioła Pańskiego za to, że „nie oddał czci Bogu. I wyzionął ducha, stoczony przez robactwo” (Dz 12,23). Spontanicznie pewnie spodziewano się, że Szawła czeka podob­ny, sprawiedliwy koniec.

„Panie, słyszałem…!”

Tymczasem Chrystus chciał Szawła ocalić. Jego wezwanie było jednak tak szokujące, że mógł je usłyszeć tylko ktoś wyjątkowo wrażliwy na Jego głos: taki jak Ananiasz, „człowiek przestrzegający wiernie Prawa, o którym wszyscy tamtejsi Żydzi wydawali dobre świadectwo” (Dz 22,12), który szczerze i z zapałem odpowiada: „Je­stem, Panie!” (Dz 9,10).

Nawet jednak tak dobremu człowiekowi polecenie pójścia do prze­śladowcy wydawało się ponad siły. Kiedy Chrystus nakazał mu iść do Szawła (podając nawet adres!), ten odpowiedział: „Panie! Słyszałem z wielu stron, jak dużo złego wyrządził ten człowiek” (Dz 9,13). Ananiasza paraliżuje lęk. Choć nie zna Szawła, to boi się go, skoro tak wiele o nim „słyszał”… Chrystus jednak nie daje za wygraną i powtarza wezwanie.

Pomiędzy wierszami tego zwięzłego opisu widoczna jest walka, jaką z usłyszanym wezwaniem musiał stoczyć Ananiasz: „Czy to prawda? Czy on rzeczywiście spotkał Chrystusa? A jeśli to kolej­na zasadzka? Dlaczego niby mam do niego wyjść? On ma prze­cież władzę do tego, żeby mnie zabić! Co sobie pomyślą o mnie uczniowie, kiedy dowiedzą się, że poszedłem do Szawła? A jeśli oskarżą mnie o zdradę?”.

„Bracie!”

Objawienie dane Ananiaszowi wcale nie było prostsze czy łatwiejsze. Podczas gdy ociemniały Szaweł musiał nawrócić się z nienawiści, Ananiasz zaś – a z nim cały Kościół – z lęku i zamknięcia. Musiał się oczyścić jego wzrok. Jezus chciał, by Jego uczniowie byli pierwszymi, którzy w swoich wrogach dostrzegą działanie łaski. Nie chciał, żeby tylko o swoich wrogach „słyszeli”, ale by do nich wyszli.

Bez względu na to, jak długo jeszcze Ananiasz spierał się z Panem, wreszcie dał się Mu przekonać i poszedł. Pierwsze słowa, jakie wypowiedział w jego domu po nałożeniu rąk, brzmiały: „Szawle, bracie…” (Dz 9,17). Nie moralizuje, nie wspomina jego błędów, nie wywyższa się, ale przyjmuje jako brata, włącza we wspólnotę, uznaje za część Kościoła.

To niesamowite, że Bóg ostatecznie wyprowadza Szawła z ciem­ności nie samodzielnie, ale aktywując jednego ze swoich uczniów. Ananiasz tłumaczy mu to, co wydarzyło się pod Damaszkiem; mówi Szawłowi o jego przyszłej misji, otwiera przed nim perspek­tywę nadziei (por. Dz 22,15); podnosi go, promuje, zachęca do po­wstania („Dlaczego teraz zwlekasz?”; Dz 22,16)… Wreszcie chrzci go, udziela daru Ducha Świętego… Ratuje Szawła.

Co by się stało, gdyby Ananiasz do niego nie wyszedł? Jak ociem­niały uczeń Gamaliela poradziłby sobie sam z nadmiarem we­wnętrznego światła? Kto wyjaśniłby mu znaczenie tego, czego doświadczył? Jak znalazłby wspólnotę Kościoła zamkniętą przed nim na cztery spusty? Sam by siebie ochrzcił? Sam udzieliłby so­bie Ducha?

Historia w dwóch aktach

Apostoł Narodów nigdy nie miał wątpliwości, że spotkania z Chry­stusem oraz z Ananiaszem byłyby bez siebie niekompletne i nie­zrozumiałe. Paweł, dwukrotnie opowiadając historię swojego na­wrócenia w Dziejach Apostolskich (najpierw czyniąc to przed własnym Narodem, później przed królem Herodem Agryppą II), w pierwszej relacji wspomina Ananiasza i słowa, które ten do nie­go wypowiedział, zaś w drugiej – całe pouczenie wkłada w usta Jezusa. Spotkanie z Ananiaszem odczytuje więc jako dalszy ciąg spotkania z Jezusem. Nie rozdziela od siebie tych objawień, ale wszystko traktuje jako głos Zbawiciela!

W rzeczy samej: to sam Jezus zainicjował spotkanie prześladowcy i prześladowanego, kata i ofiary. Szawłowi kazał czekać na uczniów – uczniów zaś posłał do Szawła.

Nawrócić się w Kościele, czyli wyjść z kryjówek

Myślę, że nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać o aktualno­ści tej historii. Zawsze wtedy, kiedy jako Kościół modlimy się za naszych prześladowców (prawdziwych bądź rzekomych), prosi­my też – nawet nieświadomie! – o nawrócenie dla samych siebie. O to, byśmy potrafili spojrzeć na drugiego inaczej: już nie widzieć w nim wroga lub kogoś z drugiej strony barykady, ale po prostu brata! Chrystus szuka uczniów takich jak Ananiasz: zasłuchanych w Jego głos, gotowych przekraczać swoje lęki po to, by spotkać się z tymi, w których już działa łaska (może nawet zwala ich z nóg), a którzy sami są absolutnie niezdolni do tego, żeby odnaleźć wspól­notę Kościoła, w której może dopełnić się proces ich nawrócenia.

Nie wystarczy, żeby Chrystus sam się objawił wszystkim Szawłom świata, poruszył ich i nawrócił. On tego nie chce zrobić bez współ­pracy z nami. Dlatego też choć Jego łaska, jako warunek sine qua non nawrócenia, musi jako pierwsza zadziałać w tym, do które­go jesteśmy posłani, niech Jezus nie pozwoli nam stać w miejscu! W ewangelizacji naprawdę nie chodzi o to, czy i jak wiele dotąd sły­szeliśmy o naszych prześladowcach (zresztą najczęściej z uprosz­czonych i wątpliwych przekazów medialnych), ale czy sami już się nawróciliśmy, wychodząc z naszych bezpiecznych kryjówek, żeby szukać i spotkać tych, którzy są naszymi braćmi.