Współczucie w kierownictwie duchowym

Życie Duchowe • WIOSNA 46/2006
Dział • Temat numeru
Fot. Robert Więcek SJ

Na współczującego czekałem, ale go nie było (Ps 69, 21).

Istnieją wydarzenia w szczególny sposób kojarzone ze współczuciem. Jednym z nich jest niewątpliwie kierownictwo duchowe. Oczekiwania wiązane z kierownikiem duchowym odnoszą się także i do tej umiejętności, która pozwala spotkać się, poczuć się bezpiecznie i być zrozumianym. Współ-czucie jest przestrzenią, w której może dokonać się otwarcie drugiego, stwarza szansę na współ-brzmienie i zbudowanie wspólnoty. Bez tego doświadczenia człowiek czeka, doznaje rozczarowania, czuje się nieusłyszany, a czasem nawet zlekceważony i – podobnie jak uważne, stęsknione spojrzenia z obrazów Olgi Boznańskiej – nie nasyci się tanią pociechą, uwodzącą ulgą albo wciąż obiecywanym Godotem.

 

Współczucie i ból

W powszechnym rozumieniu współczucie odróżnia się od empatii, którą rozumiemy jako umiejętność współodczuwania wszelkich ludzkich stanów, podczas gdy współczucie wiąże się z doświadczeniami naznaczonymi cierpieniem i bólem. Trudno zgodzić się na sformułowanie: „Współczuję ci w radości” czy „Współczuję ci w twoim szczęściu”, a słowa: „Współczuję ci, że się ożeniłeś” brzmią przynajmniej dwuznacznie. Współczujemy tam, gdzie ktoś cierpi, odczuwa smutek, lęk lub poniżenie. Współczucie jest więc jedną z form empatii.

Współczucie jest jednym ze sposobów odnoszenia się do człowieka cierpiącego. Na ból drugiego można reagować obojętnością, lekceważeniem, poniżeniem, szybką oceną, naiwnymi radami, które „normalnemu” człowiekowi zawsze i szybko powinny pomóc. Każda relacja z człowiekiem cierpiącym powoduje ból – jest jak dotknięcie rany albo zadanie nowej. Istnieją dwa rodzaje bólu: ten, który zamyka i prowadzi do odejścia, oraz ten, który otwiera i przybliża. Ból zadany lekceważeniem czy poniżeniem może prowadzić do zamknięcia i odejścia w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca. Okazanie cierpiącemu współczucia również go dotyka i zadaje mu ból. Gdy spotykam wdowę i delikatnie mówię: „Słyszałem, że zmarł pani mąż”, to przywołuję jej cierpienie i łzy. Ten rodzaj bólu otwiera i czyni drugiego bliźnim.

Współczucie winno być formą miłości. Aby w ten sposób je przeżywać, warto zdać sobie sprawę, że nie dotyczy ono wyłącznie uczuć, lecz obejmuje całego człowieka – jego umysł, uczucia, intuicję, wrażenia i ciało. Cały człowiek współczuje i cały je odczuwa. Współczucie jest „przekroczeniem własnego Ja”1, jest pomostem, który łączy osoby. W bolesnym otwarciu odsłania się serce – wrażliwe wnętrze osoby, jej intymny świat i tajemnica. Ból drugiego dotyka mnie i również zadaje mi ból – odsłonięte serce oczekuje wzajemności. We współczuciu odsłania się pewne podobieństwo doświadczeń, które sprawia, że osoby stają się sobie bliskie, że wzajemnie przenikają się ich światy.

 

Manipulacja współczuciem

Nie każda rozmowa z kierownikiem duchowym wiąże się ze współczuciem. Nie zawsze mamy do czynienia z czyimś bólem, cierpieniem itp. Trzeba pamiętać, że odsłonięcie tej bolesnej rzeczywistości rodzi świadomie albo nieświadomie oczekiwanie współczucia. Należy także pamiętać, iż okazanie komuś współczucia pogłębia jego zaufanie, może prowadzić do większego otwarcia i bliższej – często intymniej – więzi. Warto tu zwrócić uwagę na pewną dramatyczność doświadczenia, jakim jest współczucie, które w kontekście wzajemnego otwarcia wcale nie musi automatycznie obdarować obiecywaną miłością.

Manipulacja jest świadomą albo nieświadomą próbą uzyskania czegoś od konkretnej osoby, dla której nie jest to wiadome, której ten cel nie jest znany. W procesie kierownictwa duchowego manipulacja może być dwustronna. Ktoś, wywołując w kierowniku duchowym współczucie, może próbować wiązać go ze sobą: „Tyle ci o sobie opowiedziałem, bądź więc za mnie odpowiedzialny, nie opuszczaj mnie”. Tworzenie trwałej relacji z kierownikiem duchowym nie jest celem towarzyszenia duchowego, chociaż pragnienie takiej relacji może być czymś normalnym. Gdy się pojawia, wtedy kierownik duchowy powinien to z tą osobą omówić. Podobny cel może ukrywać się w postawie okazującego współczucie kierownika duchowego. To „idealny” moment, aby związać ze sobą osobę. Jest to współczucie „za coś”. Może być ono okrężną drogą do zacieśnienia więzi, szczególnie w przypadku „bezinteresownych” i osamotnionych kierowników duchowych, których niedopuszczalne wygłodzenie w potrzebie związku, akceptacji, intymności wchodzi (najczęściej nieświadomie) bocznymi i ukrytymi drzwiami: „Współczuję ci, ale oczekuję za to twojej wdzięczności, uwagi, wierności, czułości”.

Ukryte cele, które chowają się za plecami współczucia, mogą być bardzo subtelne. Kiedy poprzez współczucie wprowadzeni jesteśmy w wewnętrzny świat drugiej osoby (także kierownika duchowego), przenika i dotyka nas wtedy to, co się w tym świecie znajduje. Może przeniknąć i zranić niskie poczucie wartości kierownika duchowego – jak traktujemy siebie, tak ostatecznie traktujemy innych. Oczywiście, w pierwszym, „współczującym” momencie, można paradoksalnie udawać, że się daje to, czego się nie ma. Jednak w dłuższym procesie druga osoba czuje się coraz bardziej poniżana i osłabiana. Podobnie dzieje się z innymi formami tłumionej agresji, z nieuporządkowaną seksualnością, nieprawidłowymi koncepcjami intelektualnymi, na przykład: „Nie potrzebuję ludzkiej przyjaźni – Bóg sam wystarczy, najważniejszy w sakramencie pokuty i pojednania jest grzech, modlitwa jest zawsze czymś łatwym i przyjemnym, w dojrzałej wspólnocie nie ma konfliktów” itp.

Ból otwiera także ukryte i często nieświadome wątki symbiotyczne (penitenta i kierownika duchowego) – dziecięce pragnienie zlania się z drugim człowiekiem, tęsknotę za pozbawioną granic wyłączną relacją, za wzajemnym wyczuwaniem swoich pragnień i bezwarunkową zgodnością poglądów. W końcowym fragmencie powieści Sándora Márai Żar pozostają tylko posunięty już w latach generał i jego stara niania Nini. Ich „odwieczny” – subtelnie ukryty w cieniu współczucia niani – symbiotyczny związek wyklucza obecność innych: żony Krystyny i przyjaciela Konrada: „Niania wspina się na palcach i drobną ręką, na której kościach fałdziście układa się żółta skóra, kreśli znak krzyża na czole starca. Całują się. Niezdarny jest ten pocałunek, krótki i dziwny: jeżeli ktoś go widzi, z pewnością się uśmiecha. Ale jak każdy pocałunek, także i ten jest odpowiedzią – niezdarną i czułą – na pytanie, którego nie da się wyrazić słowami”2.

Wobec dramatyczności współczucia odpowiedzialność kierownika jest większa. To on powinien reflektować zachodzący proces i próbować wyrazić słowami rodzące się pytania. To on powinien być świadom przywołanych potrzeb symbiotycznych i umiejętnie stawiać granice.

 

Bezlitosna... litość

Słowo „litość” zostało tu użyte w jego pejoratywnym znaczeniu. Takiego rozróżnienia dokonuje Stefan Zweig na początku powieści Niecierpliwość serca: „Istnieje litość dwojakiego rodzaju. Jedna, małoduszna i sentymentalna, która właściwie jest tylko niecierpliwością serca, pragnącego się jak najprędzej uwolnić od przykrych wzruszeń, wywołanych przez cudze cierpienie – nie jest to wcale współczucie, lecz instynktowne odsuwanie cudzego cierpienia od własnej duszy. I ta druga – jedynie wartościowa – litość nie sentymentalna, ale twórcza, litość, która wie, czego chce, i zdecydowana jest cierpliwie a współczująco przetrwać aż do kresu sił i nawet poza ich kres”3.

Taka forma litościwego współczucia – małoduszna i sentymentalna –może rodzić się z poczucia winy i bywa próbą szybkiego uporania się z nieprzyjemnym stanem wywołanym konfrontacją z cierpieniem drugiego człowieka. Poczucie winy z powodu czyjegoś cierpienia wprowadza uciążliwy dyskomfort psychiczny, ratunkiem wydaje się wówczas litość będąca próbą szybkiego uciszenia natrętnych odgłosów sumienia.

Istnieje także forma litości, która ustawia drugą osobę w niższej pozycji, jest próbą manifestacji i ugruntowania swojej lepszej sytuacji: „Zobacz, jak mi się dobrze powodzi, jaki jestem zdrowy i jakich mam wspaniałych przyjaciół. A tobie, mój biedaku, wszystko się sypie”. W ten sposób „współczując”, mogę się starać uleczyć swoje kompleksy – na przygaszonym tle jaśniejsze jest moje niepewne światło. Litując się, przypominam także drugiemu, jaki on sam jest biedny i jednocześnie mniej wartościowy – na tyle, że nie jest godny więzi ze mną. Taka litość jest formą odejścia od człowieka cierpiącego – jest dobrym pretekstem do tego, aby się nie spotkać. Za nią kryje się często przekonanie o mniejszej wartości ludzi cierpiących (dotyczy to szczególnie osób z zaburzeniami psychicznymi), a ostatecznie lęk przed cierpieniem – przede wszystkim swoim własnym.

 

Współczująca miłość

Wszelkie formy współczucia bez miłości są aktem bezwstydnym: „Nie «współczucie – jako takie – jest wbrew wstydowi», jak mówi Nietzsche, lecz współczucie bez miłości do tego, komu się współczuje”4. Współczucie dotyka trzech zasadniczych potrzeb osoby: związku, przyjęcia i intymności. Osoby cierpiące ulegają często przekonaniu, że cierpienie czyni z nich ludzi drugiej kategorii, czego konsekwencją może być większa albo mniejsza izolacja. Lęk przed uderzającą w potrzebę związku izolacją sprawia, że odchodzimy pierwsi, nie ryzykując bezpośredniego i poniżającego bólu odrzucenia. Ten lęk wiąże się także z bólem odsłoniętej w cierpieniu wrażliwości – boli, gdy się ją dotyka. Współczucie jest więc formą przywrócenia związku – relacji: „Współczuję, więc jestem teraz z tobą”.

Współczucie dotyka potrzeby przyjęcia – akceptacji. To dotknięcie opiera się na doświadczeniu pewnego podobieństwa i sympatii (grec. Sympateo – współczuć, współcierpieć, por. Hbr 4, 15). Współczucie bowiem nie jest tylko kurtuazyjną formą grzecznościową, będącą sposobem poradzenia sobie z nieuniknioną koniecznością spotkania z człowiekiem cierpiącym, lecz trudem „przyjęcia perspektywy człowieka znajdującego się w potrzebie”5, odszukania w sobie „czegoś” podobnego i odwagą wyrażenia tego doświadczenia. Współczując, odsłaniam swój intymny świat – świat podobnego cierpienia, podobnego bólu, który łączy mnie z tym konkretnym cierpiącym człowiekiem. Współczując, gotów jestem powiedzieć: „Bardzo ci współczuję, sam przeżywałem lub przeżywam coś podobnego”. Jeżeli takiego doświadczenia nie mam, mogę usiłować wyobrazić sobie, jakbym się czuł, gdybym był w podobnej sytuacji: „Wyobrażam sobie, że gdyby chorowało mi dziecko, bardzo bym cierpiał”.

Współczucie, bazując na ukazanej wyżej idei podobieństwa, dotyka potrzeby przynależności: „Nie jesteś w swoim cierpieniu kimś obcym, egzotycznym”. Tam, gdzie jest autentyczne współczucie, tam rodzą się autentyczne więzi. Nie ma wspólnoty bez współczucia. Proces kierownictwa duchowego może być dla wielu pierwszym zetknięciem się z tym doświadczeniem.

Oczywiście, w procesie kierownictwa duchowego takie wyrażanie współczucia wiąże się z modelami zachowania kierownika duchowego, które oscylują pomiędzy całkowitym wycofaniem swojej osoby, nieeksponowaniem własnych przeżyć, a odsłanianiem swoich odczuć i doświadczeń życiowych. Wszelkie skrajne, dogmatycznie chronione poglądy dotyczące metod pracy nie świadczą zbyt dobrze o samym kierowniku duchowym. Nie musi służyć, z jednej strony, spotkanie z kierownikiem reprezentującym typ „zimnego schizoidy”, a z drugiej – z typem „bezgranicznie życzliwego i czułego ekshibicjonisty”, zalewającego penitenta swoimi niepowtarzalnymi doświadczeniami. Dobry kierownik duchowy to ten, który służy człowiekowi, a nie metodzie, ten, którego metoda podobna jest do gumki dresu – naciąga się (nie urywa!) i dostosowuje się do osoby. Każdy człowiek wymaga bowiem innej, indywidualnej metody. Wobec niektórych osób wyrażanie współczucia mniej służy, zatem kierownik duchowy powinien mieć odwagę tego nie robić albo robić to bardzo oszczędnie (na przykład wobec osób, które manipulują współczuciem). Wobec innych osób wyrażanie współczucia może być pożyteczne. Kierownik duchowy powinien zatem umieć rozstrzygać, co służy w danym momencie osobie, której towarzyszy – jej dobro i rozwój jest celem nadrzędnym.

Wyrażenie współczucia dotyka także potrzeby intymności, która nie sprowadza się wyłącznie do sfery erotycznej. Dużym błędem jest utożsamianie pragnienia intymności jedynie z potrzebami seksualnymi. Potrzebujemy czułości od dnia poczęcia aż po eschatologiczny kres. Człowiek nie rozwija się prawidłowo bez czułych słów, intymnych spojrzeń, delikatnych dotyków, przytulenia. Znak współczucia jest znakiem intymnym. Osoby, które mają problem z wyrażeniem i przyjęciem czułości, mają także kłopot z okazywaniem współczucia.

Intymność jest przestrzenią narodzin. Tutaj rodzą się twórcze myśli, kreatywne wizje przyszłości. W intymnym współczuciu rodzi się także poczucie wartości. Kiedy przeżywane cierpienie, ból przyciągają pokusę myślenia o sobie jako o człowieku drugiej kategorii, współczucie drugiego przypomina o ludzkiej wartości. Cierpienie sprawia, że odsłania się intymna wrażliwość człowieka – jak miękki materiał, z którego można uformować wiele. Poniżanie człowieka cierpiącego może ukształtować i pozostawić w jego głębi pokusę niskiej oceny. We współczującym spojrzeniu przekazana zostaje prawda o niepodważalnej wartości człowieka: „Jesteś wartościowy w moich oczach”. Poczucie wartości pojawia się zawsze w przestrzeni spotkania. Oczy drugiego są jak lustro, w którym mogę zobaczyć prawdę o sobie samym. Współczucie jest jednym z najważniejszych „sposobów” dowartościowania człowieka. Tylko we współczuciu kogoś drugiego cierpienie uszlachetnia – dodaje wartości.

 W wydarzeniu współczucia wzajemnie doświadczamy wnętrza, serca drugiego człowieka. Istnieje więc odpowiedzialność za swoje wnętrze – jego zawartość zostanie bowiem przekazana w procesie współczucia. Jeżeli serce kierownika duchowego to przestrzeń lęku, winy, dekadenckiej wizji czasów, niskiego poczucia wartości itp., wtedy to, co zostanie przekazane drugiemu we współczuciu, ma podobne rysy. Jeżeli we wnętrzu kierownika duchowego nie spoczywa sens (logos), jego współczucie nie ma ostatecznie sensu. Życie bowiem rodzi się z sensu.

 

Dwa obrazy współczucia

Założeniem tych wszystkich rozważań jest doświadczenie współczucia Boga. Współczucie człowieka powinno być ikoną Jego współczucia. Kontemplacja scen biblijnych, które w szczególny sposób ukazują ten rys Tajemnicy Boga, jest koniecznym założeniem kierownictwa duchowego. Na jeden z aspektów tej Tajemnicy chciałbym zwrócić uwagę. Odsłania się on szczególnie wyraźnie w dwóch obrazach biblijnych.

Pierwszy z nich ukazuje płacz Chrystusa, który zbliża się do Jerozolimy (por. Łk 19, 41-44). Współczujący Pan widzi dwa obrazy. Pierwszy z nich to ruiny tego miasta – obraz, który wywołuje smutek i łzy. Nie jest to jednak jedyny obraz, jaki widzi Chrystus – w stronę miasta o takiej przyszłości nie warto iść. Drugi obraz, jaki Pan ma przed oczyma, to wizja Nowej Jerozolimy (por. Ap 21, 1-27). Ten obraz jest równie realny jak pierwszy. W spojrzeniu Boga obrazy są źródłem realności. W stronę takiej przyszłości warto podążać.

Druga scena biblijna ukazuje ojca, który wzruszył się głęboko na widok powracającego syna (Łk 15, 20). Podobnie jak w poprzedniej scenie, współczucie osadza się na dwóch obrazach. Pierwszy z nich to powracający syn, znajdujący się w opłakanym stanie, drugi – to obraz uczty, którą planuje ojciec. Powracający syn nie zna tego obrazu, który być może wydałby mu się na tyle nierealny, że nie warto nawet o nim marzyć. Współczujący ojciec ma ten obraz przed oczyma – już wkrótce stanie się on rzeczywistością.

W powyższych obrazach biblijnych odsłania się współczucie samego Boga – stanowi ono ważny moment w rozumieniu prezentowanego tu zagadnienia. Współczucie nie może bazować tylko na obrazie jakiejś ruiny czy zmarnowanego życia. Dawałoby być może chwilową ulgę, lecz ostatecznie byłoby jak lustro postawione naprzeciw lustra człowieka cierpiącego, które odbija i w nieskończony sposób pomnaża i tak bolesny już obraz. Autentyczne współczucie nie lekceważy pierwszego obrazu, zatrzymuje się przy nim, aby „płakać z płaczącymi i smucić się ze smucącymi”. Ten ból, współcierpienie są jak podanie ręki albo rozłożenie długiego chodnika, który prowadzi do drugiego obrazu, namalowanego przez sens i nadzieję. Być może cierpiący nie zna jeszcze tego obrazu i nie powinien zbyt szybko być do niego wprowadzony (żałoba wymaga szacunku i czasu!). Zbyt pospieszne bowiem opuszczanie pierwszego obrazu sprawia, że być może nigdy nie będziemy w stanie go opuścić. Drugi obraz, który istnieje we współczującym, jest dla cierpiącego jak niewidoczna siła, delikatny szept: „Bądź dobrej myśli” (por. Mk 10, 49), który nie pozwala tkwić przy ruinie albo bolesnej stracie. Reżyserem życia nie może być ostatecznie ruina, zadany ból czy śmierć kogoś bliskiego. Współczujący jest drogą pomiędzy tymi dwoma obrazami.

Nie bez powodu kwestia drugiego obrazu we współczuciu została związana ze współczuciem Boga. On jest ostatecznie źródłem drugiego obrazu. Współczujący człowiek, przyjmując dar Jego współczucia, wchodzi w orbitę oddziaływania obu obrazów rodzących się w spojrzeniu Boga. Być może sam nie jest świadom drugiego obrazu, lecz już żyje w przestrzeni Jego oddziaływania. Kierownik duchowy nie musi go produkować, lecz wierzyć, że istnieje, i przekazać przez doświadczenie współczucia. Dla niego samego obraz ten nie musi być od początku klarowny – odsłoni się on w odpowiednim czasie.

Prawdziwe współczucie człowieka rodzi się ze współczucia Boga. Doświadczenie współczującego Boga – spoczywanie na Jego „łonie” – jest gwarancją bezpieczeństwa ludzkiego współczucia. To Doświadczenie chroni także kierownika duchowego przed wchodzeniem w rolę Boga – okazywaniem nieograniczonego współczucia – a w konsekwencji przed zbyt szybkim wypaleniem swoich ludzkich potencjałów. Człowiek jest „tylko” ikoną Współczującego. Przez ikonę ludzkiego współczucia cierpiący może doświadczyć tego samego płaczu, który przed wielu laty poruszył zebranych u grobu Łazarza (por. J 11, 1-44). Może także doświadczyć nowego początku – niejako ponownych narodzin – tam, gdzie ludzkie prognozy nie przekroczą granic bezradności grobu. Boże współczucie przyjmuje cierpiącego na to samo „łono”, którego nigdy nie opuściło Słowo (Logos –Sens) (por. J 1, 18), dając tym samym możliwość nowego początku, nowych narodzin i ciche zapewnienie: „Jesteś wartościowy w Moich oczach” (por. Iz 43, 4). Współczucie, ogarniając „ruiny” i cierpienie, obdarza możliwością nowego kształtu i tożsamości – nowego imienia.

 

Podczas analizy fenomenu współczucia pojawia się wiele wątków i pytań – szczególnie istotne wydaje się tu pytanie o jego rolę w procesie kierownictwa duchowego. Wszystko upraszcza się i staje się bardziej oczywiste, gdy patrzymy na Tego, który znajduje się w centrum wydarzenia: Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie [jak my] – z wyjątkiem grzechu (Hbr 4, 15). Jego obecność i współczucie sprawiają, że „czekając na współczującego”, nie czekam na kolejną iluzję. Kierownictwo duchowe może i powinno być jednym z tych „miejsc” w chrześcijaństwie, gdzie właśnie ta prawda staje się rzeczywistością.

 

1. M. Scheler, Istota i formy sympatii, Warszawa 1986, s. 90.
2. S. Márai, Żar, Warszawa 2000, s. 141.
3. S. Zweig, Niecierpliwość serca, Warszawa 1994, s. 5.
4. M. Scheler, dz. cyt., s. 225.
5. M. H. Davis, Empatia. O umiejętności współodczuwania, Gdańsk 1999, s. 157.