Biskup czasów nieprzychylnych Bogu

Z ks. abp. Ignacym Tokarczukiem rozmawia Józef Augustyn SJ
Życie Duchowe • LATO 47/2006
Dział • Rozmowy duchowe

Proszę powiedzieć, patrząc z perspektywy lat, co dla Księdza Biskupa było w życiu najważniejsze.

Przede wszystkim starałem się być człowiekiem i kapłanem odpowiedzialnym, który Pana Boga stawia na pierwszym miejscu i u którego zawsze zwyciężają zasady moralne, etyczne. Wraz z upływem czasu to pragnienie krystalizowało się i ukonkretniało w życiu. Najważniejsze dla mnie było postępowanie według Dekalogu, służba Panu Bogu i wierność Mu, bez względu na okoliczności. Temu pozostałem wierny.

Zawsze bliscy byli mi ludzie wsi, także w mojej posłudze kapłańskiej. Od początku chciałem się zająć przede wszystkim duszpasterstwem "ludzi trzeciej klasy", a więc robotników i chłopów. Może dlatego że spośród nich się wywodzę. Do pracy tej przygotowywałem się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w Studium Zagadnień Społecznych i Gospodarczych Wsi oraz na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej. Studia na KUL-u były dla mnie cenne przede wszystkim z tego względu, że niejako porządkowały moje myślenie i światopogląd. To ważne, jeżeli uświadomimy sobie, że myślenie młodych ludzi w tamtych czasach było atakowane przez ideologię marksistowską. Sytuacja społeczna Polski w czasach, kiedy dorastałem i studiowałem, była dla mnie mobilizacją do analizy warunków społeczno-ekonomicznych wsi i miasteczek robotniczych. Bardzo chciałem pracę duszpasterską prowadzić właśnie w tym często poniżanym środowisku. Nigdy o tych ludziach i ich sprawach nie zapomniałem.

 

Ksiądz Biskup stanowczo i odważnie domagał się praw dla pokrzywdzonych robotników i ich rodzin w słynnym przemówieniu na Jasnej Górze podczas stanu wojennego, 5 września 1982 roku. Potępił Ksiądz wówczas przemoc stosowaną przez władze wobec narodu, który walczył o swoje prawa.

Traktowałem to nie tylko jako obowiązek chrześcijanina i duszpasterza, ale także obywatela. Oczywiście, nie wszystkim się to podobało. Grożono mi odpowiedzialnością karną, usunięciem ze stanowiska. Już wcześniej moje zaangażowanie w sprawy społeczne i poglądy budziły sprzeciw władzy ludowej. Uważałem bowiem, że komunizm upadnie pod koniec XX wieku. Teraz wiemy, że tak się faktycznie stało, wówczas jednak moje poglądy uważano za fantasmagorie i nierealne mrzonki. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych świat komunistyczny był niezwyciężoną potęgą. Ja jednak swoje tezy stawiałem na podstawie prostych obserwacji urzędniczej i partyjnej elity Związku Radzieckiego. Mieszkając na pograniczu, w diecezji przemyskiej, i mając kontakty chociażby z Ukraińcami, widziałem, co się działo za naszą wschodnią granicą. Mam tu na myśli zmiany zachodzące w świadomości Rosjan, a właściwie ich partyjnej elity, która wyjeżdżając za granicę, widziała, że komunizm jest systemem zacofanym. Ludzie pomału uświadamiali sobie, że są przez kierownictwo partyjne okłamywani. Zaczęli zastanawiać się, jak zdobyć zaufanie społeczeństwa, jak naprawić sytuację panującą w Kraju Rad. Stąd program głasnosti i pierestrojki. Reformy w ich ramach nie powiodły się jednak. Były za mało radykalne. Sytuację mogły naprawić tylko bardzo zdecydowane posunięcia. Polityka małych kroków nie mogła się powieść, czego przykładem są chociażby Węgry. Także w naszym kraju polityka powolnych reform miała swoich zwolenników. Uważano, że zbyt szybkie zmiany nie są możliwe, że ludzie ich po prostu nie wytrzymają.

Zwolennikiem kroków umiarkowanych i mediacji był także Zachód. Myślę, że to nie wynikało ze złej woli, a raczej z nieznajomości rzeczy. W latach siedemdziesiątych, kiedy na czele Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej stał Edward Gierek, polski rząd chciał poprawy stosunków ze Stolicą Apostolską. Była to oczywiście tylko gra polityczna, ale polskie władze konsekwentnie dążyły do rozmów z Watykanem. Ostatecznie do nich doszło. Byłem w tym czasie w Rzymie i na rozmowy te zostałem zaproszony do Sekretariatu Stanu. W ich trakcie poproszono mnie o zmianę stanowiska wobec komunizmu. Przekonywano mnie, że moje podejście utrudnia porozumienie.

 

Komuniści z pewnością skarżyli się na Księdza Biskupa.

Myślę, że tak właśnie było. Ja jednak byłem nieugięty, ponieważ zbyt dobrze znałem komunizm. Swoją postawą nie chciałem nikogo atakować, broniłem jedynie praw. Tłumaczyłem, że inaczej postępować nie pozwala mi sumienie. Chciałem nawet zrezygnować z pełnionych funkcji.

 

Ksiądz Biskup wówczas odważnie bronił swoich przekonań. Nie obawiał się Ksiądz konsekwencji?

Z pewnością zostałbym odsunięty, gdyby nie bardzo mocne oparcie w społeczeństwie. W tamtych czasach pokazywałem ludziom prawdę, nawoływałem do odwagi. Dzięki temu pokonywali barierę strachu. Nie bali się na przykład, mimo ogromnych trudności, budować nowych kościołów, tworzyć nowych wspólnot.

 

Głoszenie prawdy przynosiło owoce...

Wierni chcieli postępować według moich wskazań. Myślę, że dobrze się stało, że nie zostałem wówczas zastąpiony ordynariuszem, który byłby lojalny wobec władz. Podejrzewam, że mogłaby się wówczas powtórzyć sytuacja, do której doszło na Węgrzech. Po odsunięciu i aresztowaniu kardynała Józsefa Mindszentego ludzie się załamali, całkowicie stracili zaufanie do nowego, uległego wobec władz biskupa. W Polsce znaczącą rolę odegrał prymas Stefan Wyszyński, który również nie ufał władzy komunistycznej. Kiedy Sekretariat Stanu zażądał, bym zmienił front, prymas - owszem - wyraził również taką wolę, ale bardzo delikatnie. Miało to charakter jedynie formalny.

 

Słuszność obranej przez Księdza Biskupa drogi potwierdziła się, kiedy papieżem został Jan Paweł II.

Później wypadki potoczyły się szybko. Potwierdziły się moje przewidywania, że do końca XX stulecia zacznie się rozkład Związku Radzieckiego i komunizmu. Gdy to nieraz mówiłem publicznie, niektórzy, księża również, myśleli: "Biskup fantasta". Ja jednak tak naprawdę nigdy nie chciałem być buntownikiem. Moja postawa była dla mnie próbą wiary, uzasadnionym sprzeciwem wobec zła, ateizacji, łamania praw Boskich i ludzkich. Po wyborze Jana Pawła II nie musiałem już nikogo przekonywać do swoich racji.

 

A wcześniej jak Ksiądz przyjął decyzję o swojej nominacji biskupiej? Przecież nastąpiło to w czasach, gdy starano się rozbić jedność Kościoła, duchowieństwa w Polsce, a Ksiądz był dodatkowo niewygodny dla władz, ze względu na swoje poglądy i niezłomną postawę.

W moim życiu było wiele trudnych sytuacji, z których wychodziłem zwycięsko. Ukraińska Armia Powstańcza wydała na mnie wyrok śmierci. W Katowicach milicja chciała mnie aresztować, ale szczęśliwie uniknąłem tego, wyjeżdżając do Lublina na Katolicki Uniwersytet Lubelski. Wiele w życiu przeszedłem. Czego więc miałem się jeszcze obawiać? 17 grudnia 1965 roku w Warszawie prymas Polski Stefan Wyszyński wręczył mi nominację na biskupstwo przemyskie. Byłem bardzo zaskoczony, nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć, jak się zachować. Kardynał Wyszyński prosił, bym udał się do Przemyśla i do godziny dwunastej 21 grudnia prawnie objął rządy w diecezji. Tego samego dnia, po południu o godzinie szesnastej, Radio Watykańskie miało ogłosić moją nominację. Chodziło o zaskoczenie władzy. Spodziewano się bowiem, że w przeciwnym razie zrobią wszystko, aby przeszkodzić mi w objęciu diecezji.

 

Jak Ksiądz Biskup radził sobie z niechęcią władz?

Modlitwa i zaufanie, oddanie się woli Bożej - temu byłem wierny. Przed konsekracją, która miała miejsce 6 lutego 1966 roku, udałem się do klasztoru ojców bernardynów w Leżajsku i tam odprawiłem rekolekcje zamknięte. Postawiłem sobie wówczas pytanie: "Na kogo mogę liczyć?". Ludzie często są przecież słabi, nawet mimo najlepszych chęci. Była jedna odpowiedź: "Mogę liczyć tylko na Pana Boga i Matkę Bożą". To podczas tych rekolekcji postanowiłem, że program mojej posługi biskupiej będzie następujący: trzymać się prawa Bożego, stawiać na ludzi, budzić naród i występować przeciwko prawodawstwu komunistycznemu, zabraniającemu tworzenia parafii.

 

To były nie tylko myśli, ale także konkretne postanowienia.

Oczywiście tak czyniłem i chciałem, by ludzie czynili tak samo. Proszę jednak pamiętać, że to były lata sześćdziesiąte, ludzie byli zastraszeni, szykanowani. W takich właśnie realiach - 3 grudnia 1965 roku - papież Paweł VI podpisał moją nominację biskupią. Od zakończenia wojny minęło dwadzieścia lat, ale nadal wszystko było zniszczone i sterroryzowane... Zła sytuacja w kraju, niepewność i strach siłą rzeczy wpływały na ludzkie myślenie, przede wszystkim jednak na system wartości. Właśnie wtedy zacząłem otwarcie mówić o konieczności zmian. Wskazywałem, że prawo, które łamie prawa ludzkie, prawa Kościoła i prawa wiary, jest bezprawiem i po prostu nie może nas obowiązywać. Starałem się obudzić w ludziach ducha zmiany, trzeźwego patrzenia na sytuację. Nigdy nie kryłem krytycznego stosunku do rządów i ustroju PRL.

 

Jednak w związku z tym rządy Księdza Biskupa w diecezji przemyskiej naznaczone były wieloma przeciwnościami, z którymi nieustannie przyszło się Księdzu mierzyć. Wychowawcy z seminarium opowiadali, jak w latach siedemdziesiątych Służba Bezpieczeństwa przysyłała swoich ludzi, tzw. wtyczki. Zdarzały się bardzo prymitywne żarty, na przykład domalowywanie wąsów świętym, chlapanie farbą po ścianach, a nawet próba podpalenia seminarium...

Rzeczywiście, było mnóstwo przypadków - na przykład kradzieży - które wśród kleryków miały wzbudzać podejrzliwość i nieufność. Poprzez podważenie zaufania starano się zburzyć poczucie wspólnoty seminaryjnej. W takich sytuacjach należało uświadomić tym młodym ludziom, że są bezpieczni, duchowo ich umacniać i formować przez rozmowy i modlitwę. Wśród moich współpracowników miałem wyłącznie pewnych ludzi. Ciekawe było jednak to, że informacje z mojego gabinetu wydostawały się w jakiś sposób na zewnątrz, cytowała je na przykład prasa.

 

W grę wchodziły więc inne środki inwigilacji.

Okazało się, że w kurii był założony podsłuch. Aparatura podsłuchowa zainstalowana była w pomieszczeniu, gdzie teraz rozmawiamy. Wtedy był to gabinet bp. Franciszka Bardy. Podsłuch zamontowano także w głównej kancelarii, w moim gabinecie, w sali posiedzeń, nawet w jadalni. Sprzęt owinięto w gazety i ukryto za kaloryferami. W tamtych czasach trzeba było być przygotowanym na wszystko i ze wszystkim się liczyć. Oczywiście, otwarcie skrytykowałem władzę, której działanie godziło w elementarne prawa ludzkie i swobody obywatelskie. Był też odczytany specjalny komunikat dla wiernych, informujący o tym, co zaszło. Władze wszystkiemu zaprzeczyły. Wyparły się, że miały z założeniem podsłuchu cokolwiek wspólnego. Ja zaś uznany zostałem za wichrzyciela porządku i spokoju w państwie, który rozmyślnie hamuje rozwój stosunków na linii Polska - Watykan. Zostało też wszczęte przeciwko mnie postępowanie w prokuraturze. Zarzucano mi, że oczerniam władzę.

 

Jak w takiej atmosferze Ksiądz Biskup przekonywał swoich wiernych do różnych przedsięwzięć i inicjatyw?

Na początku ludzie z pewną rezerwą czekali na rozwój wypadków. Przyglądali się biskupowi, który otwarcie mówi, co myśli, i rozpoczyna budowę świątyń w czasach tak nieprzychylnych Bogu. Jednak za moich rządów w diecezji przemyskiej żadnej budowy nie przerwano, co wcześniej, za czasów biskupa Bardy, zdarzało się. Były, owszem, kary pieniężne, procesy, oskarżenia o samowolę budowlaną. Zawsze jednak powtarzałem ludziom: "Kary będą wielkie, jeśli jednak ich spłacenie dla jakiejś wspólnoty będzie za trudne, wówczas pokryje je cała diecezja. Nigdy nikogo nie zostawimy samego". To mówiłem publicznie. Ludzie więc powoli budzili się z "letargu", sami zaczęli występować z inicjatywą.

 

Płaciliście kary i budowaliście...

Było to o tyle trudne, że osoby, które pracowały przy budowach, skazywane były nie tylko na kary pieniężne, ale nawet na więzienie. To dotyczyło również księży i zakonników. Były parafie, gdzie kary były naprawdę ogromne. Ludzi wyrzucano z pracy, zajmowano ich pensje. Ja jednak - tak jak deklarowałem - nigdy nie zostawiłem ich samych. Wspierałem ich, grzywny często pokrywała diecezja. Nikogo nie zostawialiśmy bez pomocy. Służba Bezpieczeństwa posuwała się jednak także do innych metod - często zdarzały się na przykład podpalenia kościołów. Prosiłem wtedy, by te smutne doświadczenia przyjmować z pokorą, na chwałę Chrystusowi. Nie można się poddać. To wzmacniało więzi między duchownymi a wiernymi świeckimi. Ludzie zaczęli dostrzegać i śmiało mówić o swoich potrzebach, o nowych planach. Szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że wspólnym wysiłkiem wybudujemy ponad czterysta kościołów i kaplic.

 

Co decydowało o budowie nowego kościoła?

Założyliśmy, że parafia miejska nie powinna przekraczać dziesięciu tysięcy parafian. Jeśli jest większa, trudno mówić o wspólnocie i podejmowaniu inicjatyw duszpasterskich. Idealna parafia w miastach powinna liczyć od sześciu do siedmiu tysięcy wiernych. Natomiast na wsiach, gdzie oprócz kościołów parafialnych miały być budowane kościoły filialne, założyliśmy, że odległość od kościoła parafialnego do kościoła filialnego nie powinna przekraczać 2 kilometrów. Zdarzało się, że w Bieszczadach, aby dojść do kościoła, ludzie musieli pokonywać ponad 10 kilometrów. Budowanie nowych świątyń bardzo ludziom pomogło, umożliwiało częstszy udział w Eucharystii, w nabożeństwach. Ludzie przekonali się, że nowe kościoły powstają wyłącznie dla ich dobra, że ich trud i poświęcenie nie poszły na marne. Dlatego budowali, pracowali i to dawało rezultaty. Nowych parafii powstało ponad dwieście. W Rzeszowie, kiedy obejmowałem urząd biskupi, były dwie parafie - Fara i Staromieście. Dzisiaj jest ponad dwadzieścia. Kosztowało to wiele wysiłku, zaangażowania i nie było bezpieczne. Przesłuchiwano mnie, zarzucano mi, że walczę z władzą. Oczywiście, byłem świadomy tego, co mi grozi, ale istnieją pewne wartości, którym jestem wierny, i nie ustąpiłem. Posunięto się nawet do oskarżeń o współpracę z gestapo. Chciano w ten sposób podważyć mój autorytet i patriotyzm. Były poza tym również inne rozmaite próby skompromitowania mojej osoby. Wszystkie te posunięcia nie przyniosły jednak rezultatu. Działania władz były skierowane jednak nie tylko przeciwko mnie, ale także przeciwko wiernym diecezji przemyskiej.

 

Ważne więc było w Księdza Biskupa działalności wsparcie ze strony kapłanów i wiernych.

Bez tego niewiele byłoby możliwe. Nie można zapomnieć chociażby o zaangażowaniu kapłanów nadzorujących budowy. Byli oni szykanowani przez władze państwowe. Jednak zarówno oni, jak i wierni, wiedzieli, że w każdej sytuacji mogą liczyć na mnie, na swojego ordynariusza. Często przyjeżdżali, prosili o radę, o modlitewne wsparcie.

 

Prześladowanie Księdza Biskupa musiało wywoływać protest opinii publicznej, kapłanów, wiernych...

Nie przestraszyłem się zarzutów Służby Bezpieczeństwa. Trwałem w prawdzie, wierny Bogu i ojczyźnie! Wszyscy, którzy mnie znali, którzy ze mną współpracowali, potwierdzili to. Przeciwko tym prześladowaniom protestowali także wierni. Kiedy pojawiły się oskarżenia o współpracę z gestapo, zareagowali moi parafianie ze Złotnik, gdzie pracowałem jako wikary. O opinię na mój temat Episkopat zwrócił się także do kapłanów lwowskich, którzy po repatriacji pracowali na Dolnym Śląsku. Wszyscy oni uznali te posądzenia za kłamliwą i krzywdzącą akcję komunistycznej propagandy, skierowaną przeciwko mojej osobie.

 

Otwarta krytyka ówczesnej władzy była bardzo niebezpieczna. Za bezkompromisowy sprzeciw życiem zapłacił ks. Jerzy Popiełuszko. Ksiądz Biskup znał bardzo dobrze ks. Jerzego.

Tak, ks. Popiełuszko wielokrotnie radził się mnie. Był w trudnej sytuacji - szykanowany i atakowany przez Służbę Bezpieczeństwa. Ponadto niektórzy zarzucali mu, że pragnie jedynie zaspokoić własne ambicje, że niepotrzebnie się miesza, zakłóca spokój społeczny. Rozmawiając z nim, starałem się przede wszystkim umacniać go w wierze. Prosiłem ks. Jerzego, by się nie załamywał, by był wierny obranej drodze. Wskazywałem na wartości fundamentalne. Były to rozmowy szczere, prawdziwe. Ks. Jerzy miał do mnie ogromne zaufanie. Pokazywał mi na przykład teksty swoich przemówień i kazań.

 

Czy Ksiądz Biskup rozmawiał o swojej polityce z Janem Pawłem II?

Proszę pamiętać, że w czasie wizyty w diecezji w 1991 roku, w Rzeszowie, Jan Paweł II skierował ciepłe słowa pod moim adresem. Mówił, że byłem rzecznikiem, obrońcą i świadkiem Kościoła dla dobra narodu. Zresztą papież jeszcze jako biskup ordynariusz wiedział o moich działaniach, znał moje poglądy. Poświęcał nawet kościół w Stalowej Woli i kościół filialny dominikanów w Tarnobrzegu, a w roku 1968 w Bieszczadach obraz Matki Bożej Bieszczadzkiej, który był szczególnie czczony na Wschodzie. Przez cały czas byliśmy w kontakcie. Poza tym byłem członkiem Rady Głównej Episkopatu Polski, Komisji ds. Duszpasterstwa Ogólnego, Komisji ds. Budowy Kościołów. Obrady tych komisji odbywały się dość często, więc często się spotykaliśmy. Utrzymywaliśmy kontakty również wtedy kiedy Karol Wojtyła został metropolitą krakowskim, a później papieżem. Niejednokrotnie prosiłem go o radę i pomoc.

 

Wybór na Stolicę Piotrową papieża Polaka zapoczątkował zmiany w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej.

Ludzie byli już rozbudzeni, myśleli trzeźwo i krytycznie. Rozpoczynały się strajki w Ursusie, Radomiu, Starachowicach, Warszawie... Partia zaczęła się bać, łatwo było rozpętać burzę. Obawiano się zamieszek i społecznych niepokojów. Ja byłem konsekwentny i w dalszym ciągu otwarcie krytykowałem politykę gospodarczą rządu, stawałem po stronie pokrzywdzonych. Władza natomiast już powoli rezygnowała z walki ze mną.

 

Komunizm konał jednak powoli.

Miał siły, i proszę pamiętać, że także dzisiaj je ma. Kiedy w październiku ubiegłego roku przewodniczyłem uroczystościom rocznicowym po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki, w homilii, nawiązując do spustoszenia duchowego, jakie poczynił system komunistyczny, powiedziałem m.in., że Rosja nadal uważa się za potęgę, ale to kraj zniszczony duchowo, kraj, który przejął zachodnie myślenie i w którym dominuje materialistyczne podejście. A proszę pamiętać, że to prowadzi do zniszczenia człowieka i całego narodu. Oczywiście, nie można lekceważyć ekonomii, stosunków społecznych, tylko wszystko musi być na swoim miejscu i wtedy ma swoją właściwą wartość, wtedy jest pożyteczne i służy człowiekowi.

 

Naród polski, dzięki takim ludziom jak Ksiądz Biskup zachował swoją tożsamość, obronił się. Za swą postawę patriotyczną, za wierność Ewangelii, upór i niezłomne trwanie przy prawdzie otrzymał Ksiądz Biskup wiele odznaczeń i wyróżnień.

W 2004 roku otrzymałem trzy odznaczenia: Order Męczeństwa i Zwycięstwa dla Represjonowanych od 1939 do 1989 za Walkę o Polskę Wolną i Sprawiedliwą, Kombatancki Krzyż Zasługi i Krzyż Niezłomnych. Wszystkie te odznaczenia przekazałem do sanktuarium w Leżajsku jako skromny dowód wdzięczności Panu Bogu i Matce Bożej, gdyż wszystko Im zawdzięczam.

 

Z czego dzisiaj jest Ksiądz najbardziej dumny?

Z tego, że byłem wierny swojej ewangelicznej drodze, oraz z tego, że zawsze byłem z ludźmi, z narodem w jego radościach, smutkach, cierpieniach, w walce o wolność i prawdę.