Cierpienie z miłości do ludzi

Życie Duchowe • WIOSNA 54/2008
Fot. Józef Augustyn SJ

Śpicie dalej i odpoczywacie? (Mk 14,41)

Ten delikatny[1] wyrzut skierował Jezus do ulubieńców swego serca, których w swojej dobroci raczył dopuścić do łaski czuwania ze sobą. Oni zamiast wykorzystać ten wielki przywilej dla swojego dobra, zamiast dotrzymać Mistrzowi towarzystwa w Jego modlitwie i czuwaniu, pozwolili w sposób żałosny ugiąć się swojemu duchowi pod ciężarem ciała i zasnęli.

O, Serce Jezusa, spraw, błagam Cię, bym nigdy nie usłyszał tego zarzutu, jaki uczyniłoś swoim Apostołom, a na który, niestety, tak często zasługiwałem. Spraw, bym czuwał z Tobą tak często i tak długo, jak mi tylko na to pozwolisz. Spraw, bym nie uronił żadnej z tych błogosławionych chwil twarzą w twarz z Tobą! Spraw, by mi się nigdy nie przydarzyło (nie mam nawet odwagi tego powiedzieć, tak to jest ohydne) przedłożyć snu nad Twoje towarzystwo, żebym nigdy nie wolał spać niż trwać u Twoich stóp, patrzeć na Ciebie i mówić Ci, że Cię kocham...! Racz mi wyświadczyć łaskę częstego i długiego czuwania u Twoich stóp... Oby moje noce były takie jak Najświętszej Dziewicy i św. Józefa: długim sam na sam z Tobą, czasem adoracji, kontemplacji i wewnętrznych oświeceń.

„Ten, którego pocałuję, to właśnie On; chwyćcie Go i wyprowadźcie ostrożnie”. Tamci zaś rzucili się na Niego i pochwycili Go. Wtedy opuścili Go wszyscy i uciekli (Mk 14,44.46.50)

Twoja dusza, Panie, pozostawała w cudownej zgodności z wolą Boga. Wszystko, co chciałeś jako Bóg, chciałeś także z całego serca jako człowiek; „Twoim pokarmem było pełnić wolę Bożą”... Równocześnie jednak Twoja dusza i Twoje ciało podlegały cierpieniu i doznawały bólu w sposób konieczny i naturalny z powodu tego wszystkiego, z czym Bóg związał człowiecze cierpienie, jak zdrada przyjaciół, opuszczenie przez uczniów, brutalne i barbarzyńskie aresztowanie; każda ludzka dusza cierpi z tego powodu. Ty zechciałeś to wszystko wycierpieć dla nas, Boże mój! I te więzy, te brutalności, to też ból sprawiany ciału, a Ty wszystko to zechciałeś znosić z miłości do nas!

Jakiż jesteś dobry! Bez wątpienia wycierpiałeś to wszystko ze względu na Boga, dla Niego, żeby spełnić Jego wolę, z miłości do Niego; to ze względu na Boga podejmowałeś wszystkie działania, formułowałeś wszystkie myśli, wypowiadałeś wszystkie słowa i przeżywałeś wszystkie chwile swego życia. Czyniłeś to wszystko nie tylko dla Boga, ale i według Jego zamysłu, dostosowując swoje myśli do Jego myśli, swoje serce do Jego serca. To Bóg zlecił Tobie te rzeczy z niezmierzonej miłości ku ludziom: „Bóg tak ukochał ludzi, że dał im swego jedynego Syna”. Jeśli więc cierpiałeś ze względu na Boga samego, cierpiałeś równocześnie z Sercem pełnym niezmierzonej miłości ku ludziom i z niezmierzonym pragnieniem zbawienia ich oraz uświęcenia... Cierpiałeś i czyniłeś wszystko ze względu na Boga, mając równocześnie ku ludziom taką miłość, jaką ma ku nim sam Bóg, miłość tak wielką, „że dał im swego jedynego Syna”.

Poniżenie, osamotnienie, opuszczenie, zapomnienie! Kiedy będą nami pogardzać, źle nas traktować, bić i zakuwać w łańcuchy, mówmy: „Amen, Alleluja”. „Cieszmy się i skaczmy z radości”, gdyż wtedy upodobnimy się do Jezusa, naszego Pana... Kiedy zdradzą nas przyjaciele, zostawią nas samych, opuszczą nas i zapomną o nas, „cieszmy się i skaczmy z radości”, bo wówczas podobni będziemy do naszego Pana, Jezusa Chrystusa... Gdy spotkają nas tego rodzaju rzeczy, błogosławmy Boga bez końca; to są pełne słodyczy łaski, znaki najczulszej miłości, drogocenne dary naszego umiłowanego Brata Jezusa, znaki podobieństwa do Niego! Cóż lepszego mógłby nam ofiarować?

Zostałeś pojmany, związany, kochany mój, Panie Jezu (por. Mt 26,47-56)

A wszystko to z miłości do nas, do mnie, dla mojego zbawienia, dla mojego odkupienia, dla mojej nauki, by skruszyć moje serce, by mnie pouczyć, jak bardzo mnie kochasz i jaka jest okropność grzechu, z powodu którego zechciałeś ofiarować tyle udręczeń, i jak trzeba znosić niesprawiedliwości, zniewagi, krzywdy i ponieść śmierć... To wszystko z miłości do mnie, Boże mój... Nie pozostaje nic, tylko prosić Cię, byś wlał w moje serce miłość mocną jak śmierć, żeby odpowiedzieć nie kilku słowami, lecz wszystkimi czynami mojego życia na tak wielką miłość... Noc ciemności i grozy. Chwytają Cię, podnoszą na Ciebie rękę; brutalne ręce i mięsiste wargi... wśród razów i zniewag... W głębi posępnego wąwozu, w chybotliwym świetle pochodni zakładają Ci więzy, potem prowadzą Cię ciemną ścieżką pod murami miasta wśród popychań i uderzeń... Dla mnie...

Widzisz mnie w tym momencie, mój Boski Mistrzu, widzisz mnie we wszystkich chwilach mego życia jako dziecko, chłopca, dorastającego młodzieńca, mężczyznę. Widzisz mnie z moimi wielkimi grzechami, zasmuconego i, niestety, tak niewiernego. Widzisz mnie także dziś popełniającego tyle nikczemności i niewierności, i znosisz to... A gdybym zrobił coś dobrego, Twoje Serce doznałoby pociechy nawet wśród tych strasznych cierpień... Tak, Boże mój, Ty mnie kochasz do tego stopnia!

Niechże moim najważniejszym postanowieniem w obliczu tego nadludzkiego cierpienia i tej strasznej nocy spędzonej dla mnie przez mojego Ukochanego będzie staranie, by w każdej chwili mojego życia, przynosić Mu w tę noc możliwie jak najwięcej ulgi... Czynić zawsze to, co się Jemu podoba najbardziej: Wszystko dla Niego, nic dla mnie, nic dla żadnego stworzenia ze względu na nie samo... Wszystko ze względu na Niego samego, na sprawdzonym fundamencie: przez posłuszeństwo, w posłuszeństwie, wszystko, wszystko, co możemy uczynić dla uświęcenia dusz, naszej duszy i bliźniego, z całego serca, ze wszystkich sił, ale zawsze ze względu na Niego... Usiłujmy w ten sposób wszystkimi naszymi myślami, słowami i czynami, wszystkimi chwilami naszego życia, które On widzi podczas tej nocy boleści, pocieszać Jego Serce, ile tylko w naszej mocy, przez całą resztę życia, jaka nam jeszcze pozostała, my, którzyśmy Go niestety, przynajmniej ja, tak bardzo zasmucali naszym przeszłym życiem...

Wzory, jakie można wyciągnąć z życia i postępowania Jezusa, są niezliczone: odwaga, spokój, słodycz, posłuszeństwo woli Bożej, wiara w Pismo Święte. Jakiegoż ducha umartwienia możemy zaczerpnąć, patrząc na cierpienia podjęte dla nas przez naszego Umiłowanego! Jakże możemy ukochać poniżenie, wzgardę, pohańbienie, kiedy widzimy Go traktowanego dla nas jak złoczyńcę, zelżonego i wyśmianego przez brutalną gawiedź!... Jakąż miłością możemy zapałać do prześladowań, jakże radować nas mogą kajdany i więzienie na widok naszego Umiłowanego, który pozwolił się prześladować, pojmać, związać i zaprowadzić do więzienia – z miłości do nas.

I niektórzy zaczęli pluć na Niego; zakrywali Mu twarz, policzkowali Go. Bili Go pięściami po twarzy (Mk 14,65)

Przyjmujmy z radością, błogosławieństwem, dziękczynieniem i rozkoszą wszelką wzgardę, szyderstwa, drwiny, przemoc, lekceważenie, razy, policzkowanie, zniewagi i każde złe traktowanie, ponieważ to wszystko czyni nas podobnymi do naszego ukochanego Jezusa...

Nie tylko przyjmujmy te przeciwności z rozmiłowaniem, ale pragnijmy ich (bo naśladowanie jest potrzebą miłości, a upodabnianie się pierwszym stopniem zjednoczenia stanowiącym kres, do którego miłość dąży z natury w sposób konieczny).

Nie tylko pragnijmy zawsze doświadczać tych przeciwności, ale szukajmy ich na tym świecie, ponieważ tworzą one cząstkę naszego podobieństwa z Jezusem, podobieństwa, o które powinniśmy się nieustannie ubiegać (gdyż to podobieństwo jest naturalną potrzebą miłości i stanowi warunek doskonałości na ziemi).

Przeciwności tych trzeba nie tylko pragnąć i szukać ich, ale zawsze je przyjmować, przyjmować w ogóle każdy krzyż, jak tylko pozwoli na to posłuszeństwo Bogu i Jego zastępcom; posłuszeństwo winno być jedyną granicą w naszej gorliwości pragnienia, szukania i przyjmowania cielesnych i duchowych krzyży.

Poprowadzili Go przed Piłata. Piłat odesłał Go do Heroda. Herod wzgardził Nim i odesłał do Piłata (Łk 23,1.7.11)

Przyjmijmy całym sercem wszelkie cierpienie, wszelkie pohańbienie, wszelką przemoc, każde złe słowo i złe traktowanie; dziękujmy za to wszystko Bogu i przyjmujmy owe przeciwności z radością, składając je Jemu w ofierze, szczęśliwi z otrzymania znamion podobieństwa z naszym Umiłowanym!

Sami zadajmy sobie różnorodne cierpienia, szukajmy upokorzeń i wszystkich możliwych poniżeń, to znaczy tego wszystkiego, na co nam pozwoli święte posłuszeństwo, posłuszeństwo ojcu duchownemu... Nigdy nie dościgniemy cierpień i poniżenia naszego Umiłowanego... Nigdy nie powinniśmy mówić sobie: „dosyć”, gdy idzie o umartwienia, cierpienia, ponieważ nigdy nie dościgniemy cierpień Kalwarii, Getsemani, pretorium, nigdy nie dościgniemy cierpień naszego Umiłowanego. Sami z siebie nie mówmy nigdy „dosyć”; gdy jesteśmy pod posłuszeństwem, mamy się trzymać reguł wskazujących nam w tym przedmiocie wolę Bożą, reguł, za którymi trzeba iść, ale jedynie pod kierownictwem ojca duchownego, bo tylko jego decyzja jest równoznaczna dla nas z wolą Bożą: „Kto was słucha, Mnie słucha”...

Sami z siebie mówmy więc zawsze dla cierpień: „jeszcze”, a nie mówmy nigdy „dosyć”, ponieważ w cierpieniach, jak i we wszystkich innych rzeczach, cokolwiek byśmy robili, nigdy nie dościgniemy Boskiego wzoru.

Pragnąc zawsze krzyża, trzeba jednak postawić naszemu pragnieniu tę granicę, jaką stawiamy wszystkim naszym pragnieniom, ponieważ jest ona pierwszym, najważniejszym i bezwzględnie koniecznym warunkiem w naśladowaniu Jezusa: „Jednak nie moja wola, mój Boże, ale Twoja...”.

Trzeba też, szukając i przyjmując zawsze wszystkie krzyże ciała i duszy (by upodobnić się do Jezusa), szukać ich i przyjmować je tylko o tyle, o ile Bóg nam na to pozwoli, czy to przez swoje prawo, czy przez swoich przedstawicieli: zarówno bowiem w tym, jak we wszystkim innym trzeba być doskonale posłusznym Bogu, ponieważ pierwszą i najważniejszą rzeczą w upodabnianiu się do Jezusa jest posłuszeństwo Bogu: „Moim pokarmem jest pełnić wolę mojego Ojca”.

"Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie". "Nie tego, lecz Barabasza!" (J 18,37.40)

Starajmy się zawsze i we wszystkim czynić dobrze dla dusz, ale dlatego uświęcajmy przede wszystkim samych siebie: nie zapominajmy, że nie potrafimy wyświadczyć żadnego dobra innym, jak tylko pod warunkiem iż sami będziemy świętymi. Jeśli jesteśmy świętymi, to w sposób naturalny i nieuchronny będziemy świadczyć dobro duszom, nawet bez widocznego względem nich działania, jak św. Magdalena w świętej Grocie czy Józef w Nazarecie; jeśli nie jesteśmy świętymi, to wszystkie nasze wysiłki, jakkolwiek byłyby wielkie, nie mogą sprawić nawet cienia dobra.

Żeby dawać, trzeba mieć, żeby uświęcać, trzeba być świętym; żeby Bóg darzył nasze działania wewnętrzne i zewnętrzne tym błogosławieństwem, które jedynie czyni je płodnymi, trzeba Go kochać, zasługiwać na to błogosławieństwo naszym sercem, naszą miłością, miłością, na której polega świętość. Dajmy świadectwo prawdzie, nie, że będziemy o niej mówili zawsze i wszystkim – często można i trzeba ją przemilczeć – Jezus często milczał: milczał przed Herodem; powiedział: „Nie rzucajcie pereł przed wieprze”; powiedział też: „Nie mówię wam o tym teraz, Duch Święty powie wam to później”. Jeśli jednak trzeba mówić, mówmy bez lęku, jak On, bez wahania, jak nasz Pan mówił do najwyższych kapłanów, że jest Mesjaszem, jak mówił do Piłata, że jest Królem.

Przyjmujmy z radością, błogosławieństwem, wdzięcznością, miłością wszelką pogardę, lekceważenie, upokorzenie, wszelkie złe słowo i złe traktowanie, tak jak Jezus, składając Mu miłośnie w dani tę ofiarę, szczęśliwi, że możemy Mu ją ofiarować i pragnąc ofiarowywać zawsze i zawsze więcej.

Tłumaczył Bolesław Dyduła SJ

[1]    Charles de Foucauld, Oeuvres spirituelles. Anthologie, Paris 1958, s. 252-261. Tytuł pochodzi od redakcji.