Świadectwo Mateusza
Mateusz, razem z żoną towarzyszy grupie duszpasterstwa młodzieży:
Będąc młodym chłopakiem, przeżywałem duży kryzys, który ostatecznie doprowadził do tego, że chciałem popełnić samobójstwo. Nie zrobiłem tego, bo uratował mnie mój tata, którego wtedy z całego serca nienawidziłem. Mój tata jest alkoholikiem, miałem straszne dzieciństwo. Jak tylko było to możliwe, wyprowadziłem się z domu do innego miasta i nasz kontakt praktycznie się urwał. Rozmawialiśmy przez telefon bardzo rzadko, raz na trzy–cztery miesiące.
Tego dnia, kiedy już szedłem do auta i zamierzałem się rozbić – zapamiętałem datę: 18 września – zadzwonił do mnie tata. Powiedział, że jest wspomnienie św. Stanisława Kostki i żebym poszedł do kościoła. Zawróciłem z parkingu. Odtąd moje życie bardzo się zmieniło. Wróciłem do Kościoła, poznałem żonę, pojawiły się dzieci. Oboje z żoną czuliśmy, że Pan Bóg woła nas do ewangelizacji, właśnie jako małżeństwo. Kilka lat temu usłyszeliśmy o duszpasterstwie Postcresima. Od tego momentu co piątek spotykamy się z małą grupą młodych w naszym domu.
Dopiero niedawno dowiedziałem się, że św. Stanisław Kostka, w którego święto moje życie zostało uratowane, jest patronem młodzieży, dlatego uznaję całą tę historię za niesamowity cud.
Nie jestem katechetą, nie umiem mówić super katechez, ale umiem i lubię jeździć samochodem, lubię też sprzątać, więc mogę przygotować dom i przywieźć młodych na spotkanie do nas. Moja żona lubi gotować, więc zawsze możemy gości czymś poczęstować. Takimi prostymi rzeczami dajemy im przestrzeń do spotkania. Oddajemy trochę swojego czasu, stwarzamy atmosferę do rozmowy. Doświadczamy, że ci młodzi bez namawiania i moralizowania zaczynają słuchać Słowa Bożego, wracają do Kościoła. Często są z rozbitych rodzin albo rodzice są po rozwodzie. Im wystarcza, że po prostu widzą rodzinę, rodziców i dzieci siedzących przy stole, rozmawiających i słuchających siebie nawzajem.
Św. Stanisław Kostka – patron młodzieży
W opowieści o św. Stanisławie Kostce często akcentuje się jego pobożność, wyjątkową jak na młody wiek. To jednak cecha wielu świętych. Myślę, że młodzi – także dzisiaj – mogą widzieć w Stanisławie swojego patrona nie dlatego, że był szczególnie rozmodlony, ale przede wszystkim dlatego, że był zdeterminowany, wytrwały i odważny. Nie bał się szukać swojej drogi, pytać Boga o Jego wolę. Samodzielnie zdecydował, by za Bożym wezwaniem pójść, i odpowiedzialnie tę decyzję zrealizował, wstępując do jezuitów. Nie zawahał się nawet sprzeciwić rodzinie, która miała inny plan na jego życie.
Nie był to jednak tylko jego młodzieńczy kaprys. Stanisław miał przy sobie mądrych nauczycieli, którzy pomogli mu iść za głosem serca, a przy tym nie nakręcać konfliktu z rodzicami. Myślę, że to sytuacja, w której każdy młody może się w jakimś stopniu odnaleźć. Wchodzenie w dorosłość to czas odkrywania siebie, mierzenia się z tym, kim jestem i czego chcę. A także zmagania z tym, czego oczekują ode mnie inni – rodzice, nauczyciele, znajomi. W tym ogromnym napięciu młodzi potrzebują mądrych towarzyszy, którym mogą zaufać, którzy ich wesprą i będą po ich stronie, a jednocześnie dadzą im bezpieczne oparcie, nie będą chcieli krótkowzrocznie podsycać buntu. Takich, którzy będą ich rozumieć – ale też mówić prawdę. Bo od rodziców ciężko ją przyjąć.
Stanisław zakochał się w Chrystusie, odnalazł w Nim siebie, ponieważ właśnie w Kościele znalazł takich towarzyszy (nomen omen: Jezusowych). To zdanie brzmi dzisiaj surrealistycznie. Nawet trudno nam sobie wyobrazić, że współczesna młodzież w poszukiwaniu swojej wolności ucieka rodzicom… do Kościoła!
Zaproszeni na ucztę
Nie tylko intuicja podpowiada, że coś tu nie działa. Również w badaniach już wyraźnie widać gwałtowne i nieporównywalne do przeszłych trendów odwracanie się młodzieży od Kościoła (zob. badania CBOS z lat 2021 i 2022). Coraz więcej młodych decyduje się na odejście w coraz młodszym wieku. Wśród przyczyn wskazują brak wiary i potrzeb w tym względzie oraz krytykę Kościoła. A zatem Kościół, Mistyczne Ciało Chrystusa, w którym jest nasze zbawienie i wolność, dla wielu nie przedstawia żadnej wartości. Młodzi nie widzą, że mogliby tutaj odnaleźć swój dom, odnaleźć siebie. Są nastawieni krytycznie lub obojętnie.
Zasadne więc jest pytanie o to, co robimy źle i czy można to zmienić. Czasem spotykam się z poglądem w stylu: „no trudno, jak ludzie nie doceniają, co im Pan Bóg przygotował, to ich strata – my robimy wszystko dobrze, nasze metody głoszenia są wspaniałe i na pewno niczego nie trzeba zmieniać, tylko ludzie są głupi i nie słuchają”. Ale Chrystus mówi, byśmy szli na cały świat, do wszystkich ludów – czyli do przeróżnych ludzi tam, gdzie oni są. Chce, byśmy mówili do nich zrozumiałym językiem.
Uzmysłowiłem sobie to ostatnio podczas procesji Bożego Ciała, słuchając Ewangelii o uczcie (por. Łk 14,15–24). Zaproszeni wyraźnie nie chcieli przyjść i szukali wymówek: jeden musiał obejrzeć pole, inny wypróbować woły, trzeci się właśnie ożenił – powiedzmy, że tego jeszcze jakoś rozumiem. Jednak tak powszechna niechęć, by przyjść na wspaniałą imprezę, kazała mi się zastanowić: jak beznadziejnie musiało brzmieć to zaproszenie? Jak nieudacznie trzeba reklamować czystą, darmową korzyść, żeby mieć zerowy odzew? I czy to przypadkiem nie jesteśmy my z naszą ewangelizacyjną bezradnością?
Świadectwo Joanny
Joanna razem z mężem towarzyszy grupie duszpasterstwa młodzieży:
Usłyszałam kiedyś od znajomego księdza, aby przede wszystkim torować młodym drogę do sakramentu pokuty i pojednania. My mniej więcej co miesiąc celebrujemy z młodymi Liturgię Słowa z katechezą kapłana o tym, „co mówi Kościół” na temat, nad którym się w danym momencie pochylamy, i właśnie z możliwością spowiedzi. Wtedy możemy być świadkami – i uczestnikami – pięknego wydarzenia: pojednania z Chrystusem.
Widzę, jak cenne jest, że młodzi czytają Pismo Święte. Prosta sprawa, ale wcale dziś nie oczywista. Pismo Święte bodaj każdy ma na wyciągnięcie ręki – na półce w salonie albo po prostu w kieszeni spodni w smartfonie. Kwestia jest tylko taka, że prawie nikt tej ręki nie wyciąga.
Na drugie spotkanie z danego tematu każdy przychodzi z Biblią. Siadamy razem z młodymi przy stole i w ciszy czytamy fragmenty Pisma Świętego, które dotyczą omawianego tematu. Staramy się też uchwycić, jaki odzew Słowo ma w naszym życiu i sercu. Na zakończenie, kto chce, może się podzielić swoim doświadczeniem tego spotkania ze Słowem Bożym.
Mam ośmioro rodzeństwa i kiedy mnie pytano, ile chcę mieć dzieci, odpowiadałam pobożnie: „ile Pan Bóg da”. Naturalna jednak wydawała mi się liczba dziewięć, tyle ile nas było w domu. Pan Bóg dał nam jedną córkę, ale raz w tygodniu „dodaje nam jeszcze ośmioro” i zasiadamy do stołu w tyle osób, ile w skrytości serca mi się marzyło.
I jeszcze jedna myśl: mamy nasze staropolskie „Gość w dom – Bóg w dom”, a może raczej nowotestamentalne „gdzie są dwaj albo trzej zebrani w Imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Co piątek gościmy w naszym domu grupę młodych. Porozmawiamy, pomodlimy się, coś zjemy, pośmiejemy się. Później oni wychodzą, a On zostaje.
Duszpasterstwo młodzieży szkolnej „Po-bierzmowanie”
Jedną z form duszpasterstwa młodzieży, która mogłaby posłużyć jako punkt odniesienia do szukania nowego modelu, jest „Po-bierzmowanie”, po włosku Postcresima. Sam mam zaszczyt od kilku lat współtworzyć to duszpasterstwo u krakowskich franciszkanów. Pierwsze grupy w Polsce zawiązały się osiem lat temu, w 2016 roku, a we Włoszech funkcjonują już od ponad dwudziestu pięciu lat. Tam jest to rzeczywiście propozycja dla młodych po bierzmowaniu, bo sakrament ten Włosi przyjmują około trzynastego roku życia. W Polsce zaproszenie kierujemy do tej samej grupy wiekowej (VII klasa podstawówki), dlatego zazwyczaj pierwsze dwa lata są czasem przygotowania do bierzmowania. Niemniej sakrament ten nie jest tu celem samym w sobie i po jego przyjęciu kontynuujemy spotkania do końca szkoły średniej.
Sednem duszpasterstwa jest spotkanie, co oczywiste, bo i sednem wiary w ogóle jest osobiste spotkanie z Chrystusem. A do Niego zbliżamy się zawsze we wspólnocie. Podstawą jest mała, około ośmioosobowa grupka młodzieży, która spotyka się co tydzień, w każdy piątek wieczorem, z towarzyszącym jej małżeństwem najczęściej w ich domu. Małżeństwa te nazywane są chrzestnymi. Co roku w parafii powoływanych jest kilka takich grup, w zależności od możliwości i zainteresowania. Wszystkie grupy z danego rocznika pracują równolegle, tym samym rytmem. Pochylają się kolejno nad tymi samymi tematami, które wspólnie opracowują chrzestni. Raz do roku cała parafia, wszystkie grupy z każdego rocznika, wspólnie wyjeżdża na wakacyjny obóz.
Tematy naszych spotkań to nic wymyślnego ani szczególnie oryginalnego. Po prostu „bierzemy na warsztat” podstawy katechizmu: Dekalog, cnoty, wady główne czy uczynki miłosierdzia. Kolejne tematy przeżywamy w czterotygodniowych cyklach. Zaczynamy od krótkiego streszczenia, czego dotyczy na przykład dane przykazanie. Kilka zdań od chrzestnych – a potem słuchamy, co młodzi uważają i z jakimi opiniami się spotykają. W drugim tygodniu siadamy przy stole, każdy z Biblią, zeszytem i długopisem. Przez pół godziny każdy indywidualnie skrutuje Pismo Święte – uważnie czyta kolejne fragmenty, które wiążą się z aktualnym tematem, a następnie notuje, jak to Słowo odnosi się do niego osobiście. Później dzielimy się tym, co nas poruszyło. Trzecie spotkanie nie odbywa się w domu chrzestnych, tylko w parafii. To Liturgia Słowa, której przewodniczy kapłan. W homilii stara się w przystępny sposób przedstawić nauczanie Kościoła na dany temat. Podczas Liturgii młodzież może skorzystać z sakramentu pojednania. Czwarte spotkanie nazywa się „Celebracją Przymierza”. Każdy z uczestników może zdecydować, czy chce przyjąć Bożą obietnicę (np.: „Nie będziesz zabijał”) i zawrzeć z Nim przymierze.
Chrzestni – dom, zaufanie i bardzo prosta służba
Rola chrzestnych jest ważna i odpowiedzialna, choć jednocześnie bardzo prosta. Co oczywiste, zgłaszające się małżeństwa muszą budzić zaufanie. Po pierwsze w tym sensie podstawowym: gwarantować swoim młodym bezpieczeństwo. Miejscem zbiórki jest parafia, stamtąd chrzestni przywożą grupę do siebie, a po spotkaniu każdego odwożą do domu. Zaufanie dotyczy też tej głębszej, duchowej strony. Jeżeli mamy jakkolwiek pomóc naszym młodym w budowaniu relacji z Chrystusem, to sami potrzebujemy troszczyć się o swoją wiarę. A zatem, żeby rodzice (ale też parafia) mieli pewność, komu powierzają swoje dzieci, małżeństwa te są znane proboszczowi i same uczestniczą w swojej stałej formacji.
Ma to też drugą stronę. Nasza posługa jest często wymagająca emocjonalnie. Staramy się nawiązać szczerą relację z młodymi, rozumieć ich. Ponadto harmonogram pracy wydaje się napięty – spotykamy się co tydzień przez cały rok szkolny, a na wakacjach jedziemy na obóz. Kościół, posyłając świeckich do takiej posługi, nie może ich pozostawiać samym sobie, ale musi zapewnić im wsparcie. Dlatego również dla nas niezwykle ważne są zarówno stała formacja, jak i bieżąca pomoc kompetentnych osób ze strony Kościoła.
To tyle, jeśli chodzi o formalną stronę. W praktyce nasza rola jest bardzo prosta: zapraszamy młodych do naszych rodzin, słuchamy ich, dzielimy się naszym doświadczeniem. Ach! No i oczywiście ich karmimy – każde spotkanie kończy się poczęstunkiem, a „Celebracja Przymierza” nawet uroczystą kolacją w najpiękniejszej zastawie, z białym obrusem i w najlepszych strojach.
Spotkania mają swoje tematy, nie są to luźne pogawędki o wszystkim i o niczym. Staramy się je zwięźle przedstawiać i dajemy młodym okazję, żeby to oni się z nimi zmierzyli. Nie ma to nic wspólnego ze szkolną lekcją albo wykładem wiedzy religijnej. Zachęcamy ich do szczerości i zapewniamy, że mają prawo do swojego zdania. Nie pouczamy, nie edukujemy ani nie moralizujemy. A na pewno – o zgrozo! – nie egzaminujemy. Myślę, że najlepsze określenie naszej roli to właśnie towarzyszenie.
Prezbiter
Nie mniej istotną rolę pełni kapłan, który współpracuje z chrzestnymi. Razem z nimi przygotowuje kolejne tematy i sprawuje duchową opiekę nad całym duszpasterstwem. Przewodniczy Liturgii Słowa podczas trzeciego spotkania, ale też odwiedza grupy podczas spotkań w domach chrzestnych. On też stara się poznać młodych i sam daje im się poznać. Przez to, że kapłan i młodzi nie są dla siebie anonimowi, może on mówić do nich językiem, który rozumieją, i o sprawach, które są im bliskie.
Relacja młodzieży i małżeństw z duszpasterzem nie polega tylko na tym, by mieć jakiegoś nadzorcę ze strony hierarchii – chociaż oczywiście potrzebujemy go także, by czuwał nad tym, co mówimy, bo my nie mamy teologicznego wykształcenia. Ufamy, że dzięki temu niczego w tym nauczaniu nie zagmatwamy. Ale jest to naprawdę relacja wzajemna, nie tylko narzucony z góry autorytet. Dzięki temu pasterz zna swoje owce. Jest bliżej życia świeckich i młodych, może bardziej teoretyczny ogląd zderzyć z codziennym doświadczeniem swojej trzody, które jest inne niż jego osobiste.
Świadectwo ojca Andrzeja
Ojciec Andrzej, franciszkanin, posługujący duszpasterstwu:
Zainteresowała mnie inicjatywa nazwana Postcresima jako jedna z form dotarcia do młodzieży. Duszpasterstwo to opiera się na doświadczeniu wiary w rodzinie wierzących. Nie chodzi w niej bowiem na pierwszym miejscu o przekazanie doktryny katolickiej, jak w wersji szkolnej, ale o stworzenie możliwości młodym, aby doświadczyli wiary w życiu codziennym. Zobaczyli, jak żyje się wiarą każdego dnia w domu, a nie od święta i w kościele. Podziwiam młode małżeństwa mające kilkoro dzieci, które są w stanie poświęcić swój czas w każdy piątek, by zająć się grupą młodych.
Ciekawa jest sama struktura duszpasterstwa Postcresima. Zbudowane jest ono bowiem z trzech elementów: młodzi, małżeństwa i kapłan. Nie jest to inicjatywa odgórna, klerykalna, i nie jest to tylko ruch oddolny, bez głosu hierarchicznego Kościoła, nie jest to też spotkanie samych młodych. Jest to więc droga wzrostu i wzajemnego zaufania wszystkich trzech stron.
Jako prezbiter spotykam się z chrzestnymi i z młodymi. Daje mi to możliwość poznania problemu przekazania wiary młodym ze strony chrzestnych i dowiedzenia się o dylematach młodych od nich samych. Doświadczenie to jest dla mnie bardzo ważne. Ponadto ja sam zderzam się z realnym życiem wiary w bezpośrednich spotkaniach.
Przekazanie wiary i doktryny z niej wynikającej nie jest łatwe. Jeszcze trudniej zyskać zaufanie małżeństw, a przede wszystkim – młodych. Bez tego jednak nie da się wzrastać w wierze. Owo zaufanie potrzebne jest w sposób szczególny w sakramencie pojednania. Tam bowiem dokonują się intymne spotkania z miłosierdziem Boga i prawdziwy wzrost wiary.
Dla mnie jest to lekcja otwartości na młodych i ich problemy, a przede wszystkim ćwiczenie w traktowaniu ich na serio. Grozi mi bowiem, jak każdemu kapłanowi i starszemu wiekiem, pewna forma paternalizmu i wyższości. W dotychczasowym doświadczeniu zauważyłem, że wysłuchanie, zaufanie młodym jest być może jedyną drogą dotarcia do nich.
Dlatego jestem przekonany, że Postcresima to jedna z lepszych metod towarzyszenia młodym we wzroście wiary. Oczywiście, jak wszystko w życiu, nie daje stuprocentowej pewności. Więcej, często ciężka, żmudna i wyczerpująca praca daje bardzo niewielkie widoczne owoce, ale te zależą już od Pana. Nam pozostaje zasiew i myślę, że Postcresima jest jedną z nowych form zasiewu, z której warto skorzystać.