Viri Galilei

Z Ojcem Aleksandrem, Arcydiakonem Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, studentem Studium Biblicum Franciscanum w Jerozolimie, rozmawia Józef Augustyn SJ
Życie Duchowe • WIOSNA 58/2009
Dział • Rozmowy duchowe
Fot. Józef Augustyn SJ

Co to jest Viri Galilei?

Viri Galilei to łacińska nazwa Małej Galilei, po grecku nazywanej Micra Galilea. W przeszłości był to obóz na Górze Oliwnej, w którym zatrzymywali się Galilejczycy przybywający do Jerozolimy na święta żydowskie. Miasto nie było bowiem w stanie pomieścić wszystkich pielgrzymów, którzy zgodnie z żydowską tradycją trzy razy w roku mieli obowiązek nawiedzić Świątynię Jerozolimską i złożyć w niej ofiary. Wokół Jerozolimy tworzyło się więc wiele obozów i Mała Galilea była jednym z nich.

Dziś nazwa ta odnosi się do monasteru, który dla tradycji prawosławnej jest jednym z ważniejszych miejsc świętych, związanych z wydarzeniami z życia Jezusa i Apostołów, począwszy od Wielkiego Czwartku aż do Zesłania Ducha Świętego.

 

Te wydarzenia ważne są także dla katolików. Dlaczego więc w tradycji Kościoła katolickiego nie podkreśla się wagi Małej Galilei?

Prawosławie i katolicyzm różnią się w opisie tego, co nie jest dokładnie zapisane w Nowym Testamencie, a stanowi jedynie przekaz tradycji. Obie tradycje podają co prawda, że w noc poprzedzającą ukrzyżowanie i śmierć Jezusa Apostołowie udali się z Nim do Ogrodu Oliwnego, ale po zdradzie Judasza i aresztowaniu Jezusa zaczynają się już pewne różnice. Według tradycji katolickiej Apostołowie uciekli z Ogrodu Oliwnego i schronili się w Wieczerniku, gdzie pozostali aż do Pięćdziesiątnicy. Według tradycji prawosławnej nie wrócili do Wieczernika, który był pokojem wynajętym tylko na świąteczną kolację, ale udali się do Doliny Gehenny i tam ukryli się w pieczarze. Dołączył do nich także Judasz. Kiedy jednak dręczony wyrzutami powiesił się, Apostołowie uciekli na szczyt Góry Oliwnej, właśnie do Małej Galilei. Obawiali się bowiem, że zostaną oskarżeni nie tylko o to, że są uczniami Jezusa, ale także o śmierć Judasza. Był to czas żydowskiej Paschy, dlatego też obóz w Małej Galilei pełen był przybyłych do Jerozolimy Galilejczyków. Apostołowie - sami będąc Galilejczykami - schronili się w nim, mając nadzieję, że w tłumie nie zostaną rozpoznani.

Tradycja prawosławna podaje także, że Jezus po zmartwychwstaniu po raz pierwszy objawił się Apostołom właśnie tu, w Małej Galilei, w miejscu, gdzie dziś znajduje się bazylika w naszym monasterze. Kilka metrów dalej, według prawosławnej tradycji, także w Małej Galilei, a nie w Wieczerniku, Jezus ukazał swoje rany w dłoniach i przebity włócznią bok św. Tomaszowi. Prawdopodobnie także to miejsce było upamiętnione świątynią.

Kolejna różnica dotyczy zesłania Ducha Świętego. Według tradycji katolickiej Apostołowie zostali napełnieni Duchem w Wieczerniku, gdzie ukrywali się aż do dnia Pięćdziesiątnicy. Natomiast "miejsce górne" czy "pomieszczenie na górze", o którym mowa w Dziejach Apostolskich, przekazy tradycji prawosławnej sytuują w Małej Galilei.

Istnieje jeszcze tradycja, według której po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Jezusa Jego Matka każdego dnia, aż do swojej śmierci, pielgrzymowała na Golgotę, do grobu swojego Syna i do Małej Galilei, by przy każdym z tych miejsc się modlić. Maryja stawiała więc Małą Galileę na równi z Golgotą i grobem Jezusa.

 

Mała Galilea była zatem ważna także dla pierwszych chrześcijan.

Świadczą o tym wspomniane przeze mnie świątynie, wznoszone tu w IV wieku, które upamiętniały nie tylko ukazanie się Apostołom i zesłanie Ducha Świętego, ale także ukazanie się Jezusa pięciuset mężom jednocześnie (por. 1 Kor 15, 6), wniebowstąpienie czy ukazanie się Archanioła Gabriela Maryi trzy dni przed Jej śmiercią. Na tym terenie był także katakumbowy cmentarz pierwszych chrześcijan, zamknięty przez Rzymian po zburzeniu Świątyni Jerozolimskiej w 70 roku. Kilkanaście grobów pochodzi także z V wieku. W jednym z nich - według tradycji - pochowany został perski biskup Teognosta, który zrezygnował z biskupstwa i razem z diakonem Ireneuszem przybył do Małej Galilei, by jako pustelnik opiekować się tym świętym miejscem.

 

Najazd Persów na Palestynę w 614 roku na wiele stuleci uniemożliwił chrześcijański kult na Górze Oliwnej.

Rzeczywiście Persowie w tym czasie zniszczyli wiele chrześcijańskich kościołów i klasztorów Ziemi Świętej, także te usytuowane na Górze Oliwnej i w Małej Galilei. Ich odbudowę uniemożliwił następnie najazd mahometan pod koniec lat trzydziestych VII wieku. Sprawowanie chrześcijańskiego kultu na tym terenie było więc niemożliwe. Taka sytuacja utrzymywała się aż do XIX wieku. Jednak - jak pisze Konrad Schick, dziewiętnastowieczny archeolog badający Ziemię Świętą - chrześcijanie modlili się w Małej Galilei przy dwóch stojących w szczerym polu kolumnach, zaznaczających święte miejsce, które dziś znajdują się w obrębie naszego monasteru.

W 1880 roku Małą Galileę wykupił z rąk muzułmańskich prawosławny patriarchat jerozolimski. Na przełomie XIX i XX wieku, pod opieką arcybiskupa betlejemskiego Epifaniusza, teren ten został zagospodarowany i otoczony murem. W ten sposób powstał monaster Viri Galilei, a w nim cerkiew, bazylika, pałacyk arcybiskupa i budynki gospodarcze. W czasie prac budowlanych prowadzono także badania archeologiczne, które pozwoliły na odkrycie wielu cennych zabytków. Na przykład cerkiew wybudowano na fundamentach wspomnianej już świątyni z IV wieku, upamiętniającej miejsce, w którym Archanioł Gabriel ukazał się Matce Bożej trzy dni przed Jej śmiercią. Po świątyni zburzonej na początku VII wieku przez Persów zachowała się jedynie mozaika, która do dziś stanowi podłogę nowo wybudowanej cerkwi. Nowa świątynia stoi więc niejako na przedłużeniu wielowiekowej tradycji. Podobnie bazylika, wybudowana w 1890 roku, powstała wokół ośmiobocznej cerkwi z IV wieku, na miejscu, gdzie Jezus po zmartwychwstaniu ukazał się Apostołom.

 

Skąd wzięła się nazwa Viri Galilei?

Po wniebowstąpieniu Jezusa, w Małej Galilei wpatrującym się w niebo uczniom objawili się dwaj aniołowie, którzy zapytali ich: Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba (Dz 1, 11). Owo "Mężowie z Galilei" to po łacinie właśnie Viri Galilei.

 

Monaster powstał na przełomie XIX i XX wieku. Jakie były jego późniejsze losy?

Od 1901 do 1955 Viri Galilei była letnią rezydencją kolejnych patriarchów jerozolimskich, a następnie, do 1980 roku, stałą siedzibą patriarchy Benedykta. Przez dwadzieścia pięć lat jego rządów w Viri Galilei zbierały się synody, bazylika stała się prokatedrą, tu patriarcha przyjmował także gości.

 

Właśnie w Viri Galilei miało miejsce ekumeniczne spotkanie Ojca Świętego Pawła VI z patriarchą powszechnym Kościoła prawosławnego Atenagorasem.

Warto w tym miejscu przybliżyć nieco postać patriarchy Atenagorasa, ponieważ odegrał on bardzo ważną rolę w dialogu Kościoła prawosławnego i katolickiego. Już w 1927 roku został on wysłannikiem Kościoła prawosławnego na obrady Komisji "Wiara i Ustrój" przy Światowej Radzie Kościołów, która odbyła się w Lozannie, z udziałem około czterystu przedstawicieli stu ośmiu Kościołów i wspólnot chrześcijańskich. Później, od 1933 do 1948 roku, Atenagoras był arcybiskupem Stanów Zjednoczonych, a więc państwa, gdzie obok siebie żyją wyznawcy wielu religii. Można więc powiedzieć, że zetknął się z ekumenizmem w czasach jeszcze przedekumenicznych. Wszystko to na pewno w jakiś sposób ukształtowało jego ekumeniczne spojrzenie na chrześcijaństwo i Kościół prawosławny.

Kiedy w 1948 roku wybrano go na patriarchę Konstantynopola, a więc powszechnego patriarchę Kościoła prawosławnego, pierwszego wśród równych (primus inter pares), prezydent Truman wysłał go do Konstantynopola osobistym samolotem. Gdy prezydencki air force one znajdował się nad Rzymem, patriarcha poprosił, by pilot kilka razy okrążył Watykan. Po kilku okrążeniach Atenagoras miał stwierdzić: "Nie, to jeszcze nie czas". Patriarcha uważał, że nie był to dobry moment na spotkanie z papieżem i rozmowy o ekumenizmie.

 

Wówczas papieżem był Pius XII.

Po jego śmierci papieżem został Jan XXIII, który nim stał się zwierzchnikiem Kościoła katolickiego, przebywał w Grecji, Bułgarii, Turcji - w Konstantynopolu - a więc w centrum świata prawosławnego. Myślę, że w jakiś sposób przygotowało go to do momentu, gdy w listopadzie 1958 roku patriarcha Atenagoras wysłał do niego, już jako Jana XXIII, arcybiskupa Nowego Jorku - Jakowosa, czyli Jakuba. Jakowos przybył do papieża bez listu, a jedynie ze słowami odwołującymi się do Ewangelii św. Jana: "Był człowiek o imieniu Jan i został wysłany, by przygotować drogę do przyjścia Chrystusa. Wasze imię jest Jan i wy zostaliście wysłani, ażeby przygotować świat dla zjednoczenia chrześcijaństwa".

To był początek dialogu Kościoła prawosławnego z Kościołem rzymskokatolickim. Wówczas bowiem powstały komisje do spraw dialogu ekumenicznego - zarówno w Watykanie pod przewodnictwem kard. Augustyna Bei, jak i w Fanarze, siedzibie Ekumenicznego Patriarchatu Prawosławnego Konstantynopola, pod przewodnictwem metropolity Melitona z Sardes. Komisje te zaczęły przygotowywać spotkanie na szczycie. Za czasów Jana XXIII do niego jednak nie doszło, ze względu na stan zdrowia papieża. Sprawę więc odłożono do wyboru jego następcy.

 

Do spotkania doszło dopiero w styczniu 1964 roku w Viri Galilei. Dlaczego właśnie tu?

Miejsce pierwszego spotkania było kwestią bardzo ważną, a zarazem niezwykle delikatną. Z jednej strony, nie mogło do niego dojść w Konstantynopolu, ponieważ mogłoby zostać odebrane jako zbytnia uległość papieża w stosunku do Kościoła prawosławnego. Z drugiej strony, niemożliwe było także spotkanie w Watykanie, ponieważ dla wielu prawosławnych mogłoby to oznaczać, że patriarcha Atenagoras chce się "przechrzcić na katolicyzm". Potrzebne było miejsce neutralne i takie właśnie zaproponował patriarcha jerozolimski Benedykt, o którym wspominałem. Był to człowiek niezwykle otwarty, jeden z pierwszych prawosławnych ekumenistów, który - można powiedzieć - wyprzedzał swoją epokę. W jego siedzibie w Viri Galilei spotkali się więc papież Paweł VI i Patriarcha Ekumeniczny Kościoła Prawosławnego Atenagoras. W spotkaniu uczestniczył także sam Benedykt. Było to pierwsze spotkanie na szczycie, które zapoczątkowało dialog ekumeniczny prowadzony do dnia dzisiejszego.

Można powiedzieć, że Mała Galilea, która była tak ważna dla Jezusa, Apostołów, Maryi i pierwszych chrześcijan, po dwóch tysiącach lat ponownie stała się centrum chrześcijaństwa, w którym tworzy się współczesna historia Kościoła.

 

To jakby ponowne wylanie Ducha Świętego w tym samym miejscu - na Górze Oliwnej.

Rzeczywiście można to tak ująć.

 

Viri Galilei to miejsce pielgrzymkowe dla chrześcijan prawosławnych. Katolicy jednak rzadko tu trafiają.

Pielgrzymki do Ziemi Świętej mają często charakter wyznaniowy. Katolicy nawiedzają tylko miejsca pozostające w posiadaniu Kościoła katolickiego, a prawosławni - Kościoła prawosławnego. W ten sam sposób podchodzą do sprawy także monofizyci. Bardzo trudno jest ten impas przełamać. Kiedyś oprowadzałem po Ziemi Świętej prawosławną pielgrzymkę z Polski. Chciałem zaprowadzić pielgrzymów do miejsca narodzin św. Jana Chrzciciela w Ein Kerem. Niestety, nie chcieli. A to właśnie tam udała się Maryja, by nawiedzić swoją krewną Elżbietę, tam również urodził się i wychowywał św. Jan Chrzciciel. Kiedyś była tam nawet prawosławna cerkiew. Dziś w Ein Kerem znajduje się franciszkański kościół Nawiedzenia, więc prawosławni nie chcą go nawiedzać.

A przecież miejsca święte, które należą do katolików, nie są mniej święte od miejsc prawosławnych. I odwrotnie. Niestety, często zarówno duchowieństwo katolickie, jak i prawosławne stara się pokazywać swoim wiernym tylko te święte miejsca, które znajdują się pod opieką ich Kościoła. W dodatku - i to po obu stronach - nierzadko towarzyszy temu przekonanie, że ponieważ my posiadamy te "najważniejsze" miejsca święte, to nasza wiara jest "bardziej prawdziwa".

Tymczasem pielgrzymując do Ziemi Świętej, powinniśmy odwiedzać wszystkie miejsca święte niezależnie od tego, do kogo one należą. Co to tak naprawdę znaczy, że dane miejsce do kogoś "należy"? Jesteśmy zaledwie jego gospodarzami, winniśmy dbać o porządek na jego terenie, zapewniać bezpieczeństwo pielgrzymom, pilnować, by nie zostało zniszczone czy rozgrabione. Mamy opiekować się nim, a nie zawłaszczać je tylko dla "swoich". Miejsca święte zostały dane przez Boga wszystkim wierzącym w Jezusa. Tak naprawdę jesteśmy tylko ich sługami i winniśmy się starać, by pomagały wzrastać w wierze każdemu, kto przybędzie do Ziemi Świętej.

 

Jak zatem zachęcić katolickich przewodników, by przyprowadzali pielgrzymów do Viri Galilei?

Najważniejsze jest, by w ogóle wiedzieli, że takie miejsce istnieje. O ile mi wiadomo, wiele przewodników po Ziemi Świętej praktycznie wcale albo bardzo rzadko wspomina o Viri Galilei. Inna sprawa, że Patriarchat Prawosławny Jerozolimy niewiele robi, by popularyzować to miejsce szerzej, nie tylko wśród prawosławnych. Dużo - jak już mówiłem - zależy od przewodników po Ziemi Świętej. Warto zatem zwrócić się w tym miejscu do ojców franciszkanów, bo to oni przede wszystkim oprowadzają katolików po Ziemi Świętej, z zaproszeniem, by sami bliżej poznali Viri Galilei i zaczęli przyprowadzać tu pielgrzymów.

 

Pielgrzymi mogą więc czuć się zaproszeni do Viri Galilei?

Oczywiście. Jest dzwonek przy drzwiach, można zadzwonić. Zawsze ktoś dyżuruje przy furcie, otworzy bazylikę, cerkiew. Nie ma większego problemu.

 

Rozmawiamy w oliwnym gaju na terenie Viri Galilei, obok wspomnianych przez Ojca dwóch kolumn, przy których modlili się chrześcijanie pierwszych wieków. To miejsce jest nie tylko święte, ale też niezwykle urokliwe pod względem przyrodniczym i krajobrazowym. Niczym biblijny eden, rajski ogród będący enklawą ciszy i spokoju w obrębie jerozolimskiej metropolii.

Viri Galilei to przede wszystkim monaster, w którym zgodnie z tradycją greckiego monastycyzmu - w ciszy i samotności - pracują i modlą się mnisi. Ja sam mieszkam tu w tak zwanej kalivi, czyli skromnym mnisim domku. Ale rzeczywiście nasz monaster jest pięknie położony. To prawdziwy ogród oliwny, pełen zieleni i różnych zwierząt. Na wolności przechadzają się tu nie tylko koty i psy, ale także konie, osły, kozy, kury i indyki. Mamy też dumne pawie. Jest nawet wielbłąd. Istny pierwotny ogród rajski, jak ojciec powiedział. Poza tym z naszego monasteru rozciąga się przepiękny widok na położoną u podnóża Góry Oliwnej Jerozolimę. W lecie, kiedy w samym mieście jest bardzo gorąco i duszno, u nas mamy niezwykle rześkie powietrze i mnóstwo cienia, w którym można schronić się przed upałem.