Historia pewnej przyjaźni

Życie Duchowe • LATO 111/2022
Dział • Świadectwa
Fot. Robert Więcek SJ

Jest upalne południe 11 czerwca 2000 roku, uroczystość Zesłania Ducha Świętego i jednocześnie moja Pierwsza Komunia Świę­ta w małej parafii pod Wrocławiem. Wszyscy jesteśmy już moc­no zmęczeni, ponieważ dochodzi trzecia godzina uroczystości (sic!). Milkną dźwięki pieśni po Komunii i następuje czas modli­twy dziękczynienia w ciszy. Każdy instynktownie otwiera nowe, świecące książeczki do nabożeństwa (przerzucanie kartek w satynowych rękawiczkach nie należy do najprostszych czynności). Również ja szybko znajduję wcześniej zaznaczoną stronę.

Towarzysz w poszukiwaniach

Spośród wielu proponowanych modlitw wybrałam tę, która nie miała przypisanego autora. Brzmiała następująco: „Przyjmij, Pa­nie, i zabierz całą moją wolność. Weź pamięć, rozum oraz moją wolę. Wszystko, co mam i posiadam. Ty mi to dałeś – Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym według swojej woli. Daj mi jedynie miłość ku Tobie oraz Twoją łaskę, a będę dość bogata i niczego mi nie braknie”. Choć wśród ko­leżanek o wiele popularniejsze były teksty z iście dziewiętna­stowieczną ornamentyką barwnych partykuł i wykrzyknień, na przykład „O, jakież dzięki Ci złożę, najukochańszy Jezu, słod­ki Królu serca…” itp., itd. – mnie spodobała się prosta i krótka modlitwa anonima. Było w niej coś prawdziwego i jak na moje dziewięcioletnie rozeznanie najlepiej oddawała istotę rzeczy. Nauczyłam się jej na pamięć i często do niej wracałam. Dopiero kilkanaście lat później, kiedy w postulacie pojechałam na Fun­dament – pierwszy etap rekolekcji ignacjańskich i dostałam mój pierwszy egzemplarz Ćwiczeń duchowych, zszokowana odnala­złam w numerze 234 „moją modlitwę”, która okazała się niczym innym jak Suscipe św. Ignacego z Loyoli. Od tamtego momentu rozpoznałam w św. Ignacym ukrytego przyjaciela, który dyskret­nie, ale wytrwale towarzyszył moim poszukiwaniom.

Takich nieświadomych zbliżeń i spotkań z Ignacym było o wiele więcej. Chociaż kula armatnia nie powaliła mnie na ziemię, no­siłam często swoje – mniejsze i większe – kule u nogi, które nie zawsze pozwalały mi chodzić prosto. Droga wiary prowadzi przez wszystko, co przeżywamy, a czasem trzeba nawet trochę pokuleć, by zmobilizować całego człowieka do działania. W takich „kula­wych” okresach przyjaźń z Bogiem nabierała dla mnie smaku, Sło­wo Pisma karmiło, a życie Jezusa – aktualność Jego osoby – nie dawało spokoju i pociągało do czegoś… No właśnie – do czego?

Wejście w tajemnicę

Czytając w Opowieści Pielgrzyma o nawróceniu Íñiga de Lo­yola oraz o jego pierwszych postanowieniach i wyborach, wi­działam podobieństwo do własnej drogi rozeznawania: przeżycie wewnętrznego rozdarcia i nieustanne poszukiwanie czegoś wię­cej, jakiegoś głębszego sensu zamieniającego wiele znaków zapy­tania w wielokropek otwierający drzwi prawdziwej Tajemnicy, w którą chce się wejść, w której chce się żyć. Wejściem w Ta­jemnicę była dla mnie decyzja o wstąpieniu do zakonu Sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej. Tam czekała na mnie nie tylko na­sza założycielka, św. Aniela Merici (kobieta zdecydowanie wy­przedzająca swoją epokę), ale również nikt inny, jak współczesny jej św. Ignacy, którego duch równie żywo obecny jest w naszym Zgromadzeniu. Choć Aniela nie zostawiła po sobie tak bogatej spuścizny pisemnej jak założyciel Towarzystwa Jezusowego, to jednak całość ich drogi czyni z nich dla mnie pod wieloma wzglę­dami bliźniacze dusze.

Trudno się dziwić tej zbieżności – oboje byli dziećmi swoich cza­sów, przełomu XV i XVI wieku, gdy człowiek na nowo poznawał siebie, a Kościół na nowo odczytywał swoją tożsamość, zatartą za­równo przez własne błędy, jak i przez skutki reformacji. To rów­nież czasy, gdy wielkie odkrycia geograficzne zbiegały się z wielki­mi odkryciami duchowymi. Aniela i Ignacy zaryzykowali i poszli w głąb, pozostawiając po sobie mapy wewnętrznej wędrówki, którą bardziej lub mniej świadomie podejmuje każdy z nas.

Droga Ćwiczeń duchowych

Jednym z wielkich darów św. Ignacego jest właśnie zapis dro­gi Ćwiczeń duchowych. Począwszy od Fundamentu, nigdy nie były to dla mnie „typowe” rekolekcje, ale rzeczywiście ćwiczenia – intensywny trening angażujący całego człowieka, w którym treść jest ważna o tyle, o ile się ją przeżyje w sobie. Szczególną formą doświadczenia Ćwiczeń są trzydziestodniowe Wielkie Rekolekcje, które jako urszulanki przeżywamy co najmniej dwa razy w życiu – w okresie nowicjatu oraz w czasie probacji (odnowa duchowa kilkanaście lat po ślubach wiecznych).

Na moje Wielkie Rekolekcje przyleciałam z siostrami z Rzymu, gdzie odbywałyśmy dwuletni nowicjat, do Częstochowy. To był maj… a Saska Kępa prawdopodobnie nie pachniała, ponieważ kiedy w słodkim Rzymie było już dwadzieścia pięć stopni, w Pol­sce nieoczekiwanie spadł śnieg i to w takich ilościach, że jezuicki park przy Domu Rekolekcyjnym wyglądał jak w dzień po apoka­lipsie. W takich warunkach zapewnienie, które otrzymał św. Igna­cy w La Storta: „Będę dla was w Rzymie łaskawy”, pobrzmiewało przy mnie szyderczym echem.

Ojciec Ignacy (oraz towarzyszący mi kierownik duchowy) okazał się jednak troskliwym przyjacielem i cierpliwie zachęcał, żeby szu­kać śladów Pana zawsze, wszędzie i we wszystkim. Ta prosta zasa­da naprawdę otworzyła moje serce niczym za pomocą magiczne­go klucza – otworzyła na wolność. Wewnętrznej wolności, zwanej często „świętą obojętnością”, nie należy mylić z bierną i bezmyśl­ną akceptacją każdego absurdu. Chodzi tu bardziej o świadomość tego, że to więź z Bogiem przenika każdy absurd i każde warunki. Specyficzny porządek Ćwiczeń, charakterystyczny język, rozlicz­ne uwagi i reguły budują na początku surowy klimat koszar, ale mimo to z dnia na dzień widać, że żołnierz, którego ręka pisała tę książeczkę, jest „rozbrojony” i dlatego nie proponuje wojny, ale misję pokojową – misję wyzwolenia z nieporządku własnego życia, nieporządku myśli i pragnień, nieporządku potrzeb i oczekiwań, nieporządku w relacji z Bogiem i z ludźmi.

Ignacy był genialnym strategiem serca i wiedział, że największe bitwy rozgrywają się wewnątrz nas samych, a tam zwycięstwo paradoksalnie polega właśnie na zrzuceniu zbroi. Rozmyślanie o Dwóch sztandarach, którego obrazy pamiętam z najdrobniej­szymi szczegółami, to zaskakująca nauka wyboru nowej strategii walki. Podkreślenie roli naszej cielesności w spotkaniu z Bogiem jest kolejnym przykładem mistrzostwa Ignacego. Ostatecznie prze­cież czy można poznać i kochać Wcielonego Boga, skoro samemu nie jest się „wcielonym”? Trwanie w twórczym napięciu milcze­nia i modlitwy angażującej całego człowieka – ze wszystkimi jego zmysłami – umożliwiają właśnie „bycie przy sobie”, żeby coraz bardziej „być sobą”. Ćwiczenia duchowe nauczyły mnie stawać przed Bogiem ze wszystkim tym, kim jestem – być bardziej ludz­ką w tej relacji, jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało. Wędrówka uświadamiania sobie oczywistości – to cały realizm św. Ignacego!

Miesiąc ciszy będącej świadkiem wielu spotkań i przełomów jest we mnie niezatartą pieczęcią, do której często wracam i będę wra­cać. Niektóre doświadczenia stają się dla mnie zrozumiałe dopiero teraz, a jestem przekonana, że niejedno przeżycie zabłyśnie nowym światłem w przyszłości. W zasadzie, właśnie to jest największym urokiem tej wielkiej podróży – nie ma ona końca i pozostaje kon­kretnym narzędziem w codzienności.

Sztuka scalania

Wielką radością jest dla mnie fakt, że okres przygotowania do zło­żenia wiecznych ślubów przeżywam równolegle z jubileuszem pięć­setlecia nawrócenia św. Ignacego (już nawet nie wspomnę, że przy­szłam na świat w pięćsetlecie jego urodzin). Zdarzyło mi się raz w życiu odwiedzić Dom św. Ignacego w Rzymie. Zaskoczył mnie ciekawy kontrast między kościołem Il Gesù, który naturalnie przy­ciąga najwięcej uwagi, a nienarzucającą się prostotą przylegających do kościoła pomieszczeń, w których przez prawie dwadzieścia lat mieszkał i pracował Święty. W przeciwieństwie do barokowej uczty dla oczu, którą zapewniają wnętrza Il Gesù, surowość pokoi Igna­cego zaprasza na chwilę ciszy i wytchnienia. Akcja i kontemplacja.

Mimo kontrastu te dwie przestrzenie nie są od siebie oddzielone. Kiedy myślę o św. Ignacym, widzę w nim człowieka, który łączył, który umiejętnie scalał i integrował swoje wewnętrzne postawy. Dla niego wszystko było potrzebne, we wszystkim działał Pan. Wi­dzę w nim człowieka, który scalał też innych ludzi – a przez nich, w jakimś sensie, scalał Kościół. W końcu widzę w św. Ignacym przyjaciela, od którego sama uczę się sztuki scalania. Wewnętrz­nie scaleni możemy naprawdę stawać się wolni i żyć, a „człowiek żyjący – jak mówił św. Ireneusz – jest chwałą Boga…”.

Ignacy, pielgrzymie uważności, naucz nas sztuki życia!