„Pielgrzymi nadziei” – to hasło Jubileuszu Zwyczajnego Roku 2025, który rozpoczął się w Rzymie 24 grudnia 2024 roku otwarciem Drzwi Świętych w Bazylice św. Piotra. O nadziei mówi ogłaszająca Jubileusz bulla papieża Franciszka Spes non confundit[1]. Tytuł bulli zaczerpnięty został z Listu św. Pawła do Rzymian: „Nadzieja zawieść nie może” (5,5). Jubileusz, czyli Rok Święty, to zakorzeniona w Biblii i podjęta przez Kościół tradycja obchodzenia szczególnego czasu, w którym na różne sposoby celebrujemy zbawcze dzieła Boga Stwórcy i Pana historii. Owe dzieła są dla ludzi niewyczerpanym źródłem nadziei. Jubileusz Roku 2025 zaprasza nas do podejmowania refleksji na ten temat. Czym jest nadzieja?
Wszyscy mają nadzieję
Papież zauważa, że „nadzieja jest obecna w sercu każdego człowieka jako pragnienie i oczekiwanie dobra, nawet jeśli nie wie, co przyniesie ze sobą jutro” (Spes non confundit, 1). Powszechnie znane jest powiedzenie, że nadzieja umiera ostatnia. Charles Peguy w poemacie Przedsionek tajemnicy drugiej cnoty pisze: „Co mnie zadziwia to nadzieja, mówi Bóg. / I nie mogę wyjść z podziwu. / Ta drobna nadzieja taka niepozorna. / Ta wątła dziewczynka nadzieja. / Nieśmiertelna”[2]. Człowiek, który nie miałby żadnej nadziei, byłby duchowo martwy. Stan bez jakiejkolwiek nadziei to piekło.
Ludzką egzystencję można scharakteryzować łacińskim wyrażeniem status viatoris. Oznacza ono „stan bycia w drodze”, „stan pielgrzyma”. Każdy człowiek odbywa pewną drogę, podczas której realizuje stawiane sobie cele. Kroczymy od nadziei do nadziei, żyjemy w pewnym twórczym napięciu pomiędzy „już” i „jeszcze nie”. Już zrealizowaliśmy pewne cele, marzenia, ale jednocześnie stawiamy sobie i realizujemy inne zadania. To „jeszcze nie” ma dwa aspekty: pozytywny i negatywny. Z jednej strony wyznacza ono twórczy dynamizm, ruch w kierunku dobra, które przed nami, ale z drugiej strony wiąże się z obawą, że nasze plany z powodu różnych przeszkód nigdy się nie zrealizują, a ostatecznie nasze życie rozpłynie się w nicości. Dlatego Franciszek w swej bulli stwierdza: „Nieprzewidywalność przyszłości rodzi jednak niekiedy sprzeczne uczucia: od ufności do lęku, od pogody ducha do zniechęcenia, od pewności do zwątpienia” (Spes non confundit, 1).
Kształt i moc ludzkiej nadziei zależą od tego, jak człowiek rozumie swoje miejsce we wszechświecie: czy ma odniesienie do Boga, Stwórcy i Pana rzeczywistości, czy też uznaje się za istotę powstałą w wyniku ślepej rewolucji. Romano Guardini pisał: „W niezmierzonej przestrzeni kosmicznej porusza się maleńkie ciało, zwane Ziemią. Pokrywa je cienka warstwa czegoś w rodzaju pleśni, którą nazywamy krajobrazem, życiem, kulturą, i egzystują tam maleńkie istoty zwane ludźmi. Całe to zjawisko trwa krótką chwilę, a potem wszystko się kończy”. W ten sposób niemiecki teolog streścił materialistyczny, ateistyczny światopogląd. Wewnątrz takiego światopoglądu nadzieja jest ograniczona do życia doczesnego, które dość szybko przemija. Już psalmista zauważył: „kończymy nasze lata jak westchnienie. Czas naszych dni – to lat siedemdziesiąt lub, gdy jesteśmy mocni, osiemdziesiąt; a większość z nich – to trud i marność” (Ps 90,9–10). Nadzieja, którą przyniósł nam Jezus, jest odpowiedzią na to doświadczenie człowieka.
Nadzieja chrześcijańska
Nadzieja, która przynależy każdemu człowiekowi z tej racji, że jest człowiekiem, została podjęta i wypełniona nową, nieskończoną treścią przez Jezusa Chrystusa. W Liście do Rzymian, do którego odwołuje się papież Franciszek, czytamy, iż „chlubimy się nadzieją chwały Bożej” (Rz 5,2). Właśnie! Chrześcijańska nadzieja nie dotyczy jedynie tego, co piękne i dobre, ale jednak skończone. Wierzący w Chrystusa ma nadzieję na wieczne zjednoczenie z Bogiem, czyli na bycie otoczonym Bożą chwałą na wieki. To nie jakakolwiek nadzieja, ale wielka nadzieja, jakby powiedział Benedykt XVI. W encyklice Spe salvi Joseph Ratzinger stwierdza: „potrzebujemy małych i większych nadziei, które dzień po dniu podtrzymują nas w drodze. Jednak bez wielkiej nadziei, która musi przewyższać pozostałe, są one niewystarczające. Tą wielką nadzieją może być jedynie Bóg, który ogarnia wszechświat…”[3].
Człowiek od zawsze szukał jakiejś wielkiej nadziei, szukał Boga, ale nie znajdując Boga prawdziwego, tworzył sobie bożków. Paweł Apostoł pisze bez ogródek: „Podając się za mądrych, stali się głupimi. I zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na podobizny i obrazy śmiertelnego człowieka, ptaków, czworonożnych zwierząt i płazów” (Rz 1,22–23). Te pogańskie wierzenia oczywiście nie mogły dać ludziom wielkiej nadziei. Chodziło w nich raczej o jakieś oswojenie żywiołów tego świata. Wykształcone warstwy Imperium Rzymskiego coraz bardziej zdawały sobie sprawę, że ich religia stała się pustą obrzędowością, która w gruncie rzeczy służyła celom politycznym. Bóg, do którego ludzie mogliby się naprawdę modlić, nie istniał. Boskość oznaczała ślepe moce wprzęgnięte w kosmiczny cykl wyłaniania się wszystkiego z wielkiego ognia i pochłaniania wszystkiego przez ten sam odwieczny ogień.
Ewangelia o Chrystusie zmieniła radykalnie tego rodzaju wizję świata. To osobowy Bóg, który objawił się w Jezusie z Nazaretu, jest Panem wszechświata, a nie ślepe żywioły. W cytowanej przez Franciszka encyklice Spe salvi Benedykt XVI wskazuje na opowieść o Trzech Królach, którzy prowadzeni przez gwiazdę, adorowali nowego Króla Chrystusa. To symboliczny koniec astrologii widzącej w gwiazdach ostatecznie władztwo nad ludźmi. Oto okazuje się, że gwiazdy poruszają się po orbitach wyznaczonych przez Chrystusa i Jemu służą. To nie żywioły świata rządzą człowiekiem, ale Trójosobowy Bóg. Ślepe prawa materii nie są ostateczną instancją, a zatem wielka nadzieja, która ogarnia wszystkie inne, cząstkowe nadzieje, jest możliwa. Papież Franciszek podkreśla w Spes non confundit, że owa wielka nadzieja opiera się na miłości, która „wypływa z Serca Jezusa przebitego na krzyżu” (Spes non confundit, 3), czyli z misterium paschalnego. Tę nadzieję nieustannie wzbudza i umacnia w nas Duch Święty, który jest gwarantem tego, że „nic i nikt nigdy nie będzie w stanie oddzielić nas od Bożej miłości” (Spes non confundit, 3).
Nadzieja zagrożona
Franciszek zauważa w bulli, że „miłość jest poddawana próbie, gdy wzrastają trudności, a nadzieja wydaje się załamywać w obliczu cierpienia” (Spes non confundit, 4). Nasuwa się tutaj pytanie, co jest przeciwieństwem nadziei. Albo: Co zabija w nas nadzieję? Na tak zadane pytanie można by odpowiedzieć, że z jednej strony rozpacz, a z drugiej zarozumiałość i pycha.
Słowo „rozpacz” nie oznacza uczucia, jakie na przykład ogarnia rodziców po śmierci ich dziecka. Chodzi tu o coś, co starożytni mnisi określali greckim pojęciem akedia. To zupełny brak wielkoduszności, rodzaj smutku wobec wszystkich rzeczy danych przez Boga człowiekowi. Chory na akedię, chory na rozpacz ucieka od Boga, nie chce Go widzieć. Nie chce żadnych łask, gdyż nie ma ochoty stawać się kimś wedle Bożego planu. Święty Paweł pisze o smutku, który owocuje nawróceniem, i o smutku, który powoduje śmierć (zob. 2 Kor 7,9–10). Rozpacz – akedia jest właśnie smutkiem prowadzącym do śmierci, do samopotępienia.
Zarozumiałość i pycha zdają się czymś odwrotnym do rozpaczy, ale w gruncie rzeczy wypływają z tego samego diabolicznego źródła. Człowiek głęboko zarozumiały nie ma nadziei, gdyż uważa, że jej nie potrzebuje. On po prostu jest pewien swych sił i możliwości i nie chce odwoływać się do czegoś tak „ulotnego” jak nadzieja. Człowiek pogrążony w zarozumiałości przeczuwa, że nadzieja wymaga otwarcia się na słowo drugiego, na jego obietnicę. Woli w tej sytuacji pozostać zamknięty, aby wszystko zawdzięczać samemu sobie. Szatan wybrał stan potępienia, bo nie chciał czegokolwiek zawdzięczać komuś innemu niż on sam. Dlatego też tkwi w perwersyjnym i zakłamanym poczuciu spełnienia swego „ja”.
Franciszek zwraca uwagę, że wrogiem nadziei jest brak cierpliwości. Współczesny człowiek, używający szybkich technologii, oczekuje, że wszystko będzie miał od zaraz. A kiedy nie ma, to pojawia się nerwowość, niezadowolenie i zamknięcie. Dlatego „odkrycie cierpliwości na nowo jest – stwierdza papież – bardzo dobre dla nas samych i dla innych. […] Cierpliwość, będąca również owocem Ducha Świętego, podtrzymuje nadzieję i umacnia ją jako cnotę i sposób życia. Dlatego uczmy się często prosić o łaskę cierpliwości, która jest córką nadziei i jednocześnie ją wspiera” (Spes non confundit, 4). To właśnie z tego przeplatania się nadziei i cnoty cierpliwości wynika potrzeba „chwil mocnych, aby posilać i wzmacniać nadzieję, niezastąpioną towarzyszkę, która pozwala dostrzec cel: spotkanie z Panem Jezusem” (Spes non confundit, 5). Taką chwilą, takim czasem jest właśnie Jubileusz.
Jubileusz – znaki nadziei
Podczas zwyczajnego Jubileuszu Roku 2000 obchodziliśmy dwutysięczną rocznicę narodzin Jezusa Chrystusa. Potem Franciszek ogłosił Jubileusz nadzwyczajny, który poświęcony był Bożemu Miłosierdziu. „Teraz – pisze w bulli papież – nadszedł czas nowego Jubileuszu, w którym Drzwi Święte zostaną ponownie otwarte, aby dać żywe doświadczenie Bożej miłości, która wzbudza w sercu pewną nadzieję zbawienia w Chrystusie” (Spes non confundit, 6). Franciszek pragnie, aby Jubileusz pomógł nam dostrzec znaki nadziei, czyli różne przejawy dobra w świecie, które niekiedy wydaje się przegrywać ze złem. W tym kontekście papież zwrócił uwagę na wszelkie wysiłki zmierzające do budowania pokoju, i przypomniał, że ci, którzy „wprowadzają pokój”, mogą być „nazwani dziećmi Bożymi” (por. Mt 5,9).
Znakiem nadziei są też ci wszyscy młodzi, którzy mają odwagę budować otwarte na życie rodziny. „Pragnienie młodych ludzi rodzenia nowych synów i córek, jako owoc płodności ich miłości, daje przyszłość każdemu społeczeństwu i jest kwestią nadziei: zależy od nadziei i rodzi nadzieję” (Spes non confundit, 9) – podkreślił Franciszek. Jubileusz jest wezwaniem, by budzić nadzieję u tych, którzy znajdują się w trudnych sytuacjach życiowych. Papież wskazuje na więźniów, chorych, migrantów, osoby starsze, ubogich, po czym stwierdza: „Jubileusz przypomina, że dobra ziemi nie są przeznaczone dla nielicznych uprzywilejowanych, lecz dla wszystkich” (Spes non confundit, 16). Stąd wezwanie „do najbogatszych narodów, aby uznały powagę tak wielu podjętych decyzji i zgodziły się umorzyć długi krajów, które nigdy nie będą mogły ich spłacić” (Spes non confundit, 16). I nie jest to jedynie kwestia jakiejś wielkoduszności; chodzi przede wszystkim o sprawiedliwość. Likwidowanie niewypłacalnych i po prostu niesprawiedliwych długów jest warunkiem pokoju na świecie – podkreśla Franciszek.
Chrześcijańska nadzieja potrzebuje znaków, czyli konkretnych dobrych czynów tu i teraz, ale jednocześnie przekracza nasze doczesne życie i związane z nim potrzeby. Chrześcijaństwo jest religią wcielenia, ale z drugiej strony Chrystus wcielony umarł, zmartwychwstał i zasiadł po prawicy Ojca, i w ten sposób wskazał nam ostateczny kształt naszej nadziei. Ten kształt wyraża się w słowach: „Wierzę w żywot wieczny”. „Chrześcijańska nadzieja polega właśnie na tym: w obliczu śmierci, gdzie wszystko wydaje się kończyć, otrzymujemy pewność, że dzięki Chrystusowi, «życie […] zmienia się, ale się nie kończy»” (Spes non confundit, 20) – stwierdza Franciszek pod koniec swej bulli o Jubileuszu, bulli, którą warto nie tylko przeczytać, ale i modlitewnie rozważyć.
Przypisy
[1] Papież Franciszek, Spes non confundit, Rzym 2024. Dalej: Spes non confundit.
[2] Ch. Péguy, Przedsionek tajemnicy drugiej cnoty, tłum. L. Zaręba, Kraków 2007, s. 37.
[3] Benedykt XVI, Spe salvi, Rzym 2007, 31.